Quantcast
Viewing all 654 articles
Browse latest View live

I po siódme...

- Wygrałam bon na buty! - piszę do taty. A on mi odpisuje, że wysłałabym lepiej jakiś kupon w końcu i szóstkę trafiła... A może mi pisane są właśnie te małe-duże nagrody w konkursach, które udaje mi się wygrać? :) Takie co odciążają nieco budżet i sprawiają masę radości?


Dziś zdradzę Wam sekret*, jak grać, żeby wygrać. Bo ostatnimi czasy szczęście mi sprzyja i wygrywam całkiem regularnie. Otóż. Mój przepis jest dość prosty. Po pierwsze biorę udział tylko w konkursach, w których naprawdę interesuje mnie nagroda. Nie rzucam się w wir rywalizacji o dwudziestego misia, o drugi tusz do rzęs, o rzeczy, które nawet do końca mi się nie podobają... Nie wyszukuję konkursów. Same mnie znajdują. Blogi, które śledzę, strony, na które zaglądam, polubiony fanpage. Albo zauważę jakiś konkurs, albo go przegapię. Tragedii nie ma :) Po drugie - czytam regulamin. Zawsze. I zadania konkursowego nie wykonuję w pierwszy dzień (po trzecie!), kiedy o konkursie się dowiem. Choć też nie czekam do ostatniego, zwyczajnie daję sobie chwilę do namysłu. Bo zapomniałam wspomnieć, że najbardziej lubię konkursy, które wymagają jakiegokolwiek wysiłku - wypowiedzi, zdjęcia, pracy plastycznej... Nie znoszę konkursów na lajki, tak samo jak tych, w których jest 50 sponsorów i tyle samo stron do polubienia. Po czwarte, jeśli decyduję się wziąć udział w konkursie, zapisuję sobie do kiedy trwa i sprawdzam wyniki. To taka oczywistość. A wciąż obserwuję wpisy, że ktoś się nie zgłosił, że dodatkowe losowanie. A w regulaminie jak byk - kiedy rozwiązanie i że wygrany ma ileś tam dni na podanie adresu, kontakt. I po piąte. Jestem szczera. Nie wymyślam "na siłę", nie kalkuluję, jaka odpowiedź ma szansę na nagrodę, nie wykorzystuję tego samego zdjęcia w dziesiątkach rywalizacji, nie korzystam z dwóch różnych adresów e-mailowych, nie oszukuję. Szanuję pracę organizatorów, spełniam wymagania konkursu lub - jeśli tak nie jest - nie biorę w nim udziału. A jak wygram, cieszę się jak dzieciak. Z okularów z filtrami dla Ewki, z różowych trampek (również dla niej, nic jej nie mówcie, to niespodzianka!), z porządnego laktatora, torebki, z książki, z biletu do teatru czy kina. Po szóste - jeśli nie wygram, co przecież zdarza mi się częściej niż wygrana, nie tworzę teorii spiskowych, nie obrażam się, nie płaczę po kątach. Nie udało się - trudno, widać inne prace były lepsze, ujęły jury czymś innym. Po prostu. No szkoda. Może następnym razem? ;)


A z Was? Jakie typy? Gracie? Jak lubicie grać? Wygrywacie? :)

* Taki to sekret, który sekretem w sumie nie jest, prawda? Bo po siódme - czasami po prostu trzeba mieć odrobinę szczęścia... :) 

Ptakolce małe i duże

Idę przez park. Po świeżo skoszonej trawie skacze jakieś ptaszysko. No nie wiem, nie wiem jakie. Brązowawe takie. To nie gołąb, wróbel też nie, na bank nie sikorka, bocian też raczej nie ;) Ki diabeł? Oczywiście - mogę to sprawdzić. Mogę włączyć komputer i znaleźć odpowiednie zdjęcie. Ale czy na pewno chcę, żeby to kojarzyło się Ewce, jako jedyny sposób wyszukiwaniu informacji? "Książka dla całej rodziny" - czytam na okładce. Tak. Nie tylko Ewie przyda się wiedza o skowronku, sójce, zimorodku czy szpaku. Nie tylko ona rozdziawi buzię ze zdziwienia, gdy dowie się, że jemiołuszka może połknąć około 500 jagód (różnego rodzaju) dziennie! Taka kurdupelka! Gdzie ona to mieści?




Chciałam, żeby miała fotografie. Ta książka o ptakach, której szukałam. Nie ilustracje. Ubolewam na przykład, że książki Adama Wajraka są z ilustracjami. Nie wiem, czy wszystkie, czy większość - ktoś może mnie uświadomić w tym temacie... Bo czytać go uwielbiam i na pewno Ewa w swoim czasie pozna całą serię Przewodników prawdziwych tropicieli (i pozostałe tytuły). Tymczasem chciałam coś prostszego, ciekawego, ze zdjęciami. Coś na początek. Dobry początek.  




Andrzej Kruszewicz opowiada o ptakach to bardzo dobry początek. Spory format w twardej oprawie. Wypełniony pięknymi zdjęciami, ale przede wszystkim solidną porcją informacji. Lekkostrawna ta porcja - trochę konkretów, garść ciekawostek. Zaglądam ja, zerka każdy, komu wleci w łapska ten tytuł, ogląda Ewa. Ptaki poznajemy! I tylko niedosyt pozostaje po lekturze... Mogłoby być więcej ptaków, stron, zdjęć, wszystkiego! Niby 108 stron, ale - mało, jednak mało :)





PS W oczekiwaniu na szpaka - kolczyki z czereśni. Nie przyleciał! Pewnie wybrał owady, ich larwy, dżdżownice jakieś. A tak Ewka czekała! ;) A skoro się nie doczekała - zjadła sama. Wszystkie...




Oficyna Wydawnicza MULTICO


- Cip, cip? Wróbelku! Cip, cip!

Oczekiwanie. Ciąg dalszy

Skoro muszę zabrać pęcherz na spacer, to jest 4.00. Nie ma potrzeby, by zerkać na zegarek. Idę, nieco się kiwam, jak pingwin. Mijam kącik Ewy. Opcje są dwie. Albo leży rozwalona, zimna jak niektórzy (co sztywniejsi) bohaterowie kryminałów, bo przecież przykrywanie się ma w głębokim poważaniu. Albo, jak kilka dni temu, siedzi na łóżku - nieprzytomna, kiwająca się w każdą stronę. - Wszystko dobrze? - pytam szeptem. - Taaak - mruczy wańka-wstańka. - Tam jest poduszka - popycham ją lekko w jedynym słusznym kierunku. Pada i zasypia. 4.40. - WODY! - budzi mnie krzyk Ewki. Daję sobie chwilę, może tylko jej się coś śni... Nie woła więcej, śpi. Za to Wojtek dostał czkawki. Leżę, brzuch mi podskakuje. Zasnę jeszcze?


A może ja błąd zrobiłam? Gadałam z Wojtkiem, a powinnam z macicą? Może powiem jej, że kontrakt się skończył, już dziękujemy, proszę finiszować zadanie, odprawa będzie atrakcyjna? Bo na liczniku 40+1 tc, a tradycji stało się zadość. - Niech pani się umówi na za tydzień, po drodze ktg zrobi. Nie urodzi pani w tym tygodniu. Ale ogólnie wszystko dobrze, po prostu taka pani uroda - uśmiecha się lekarz. A może to dlatego, że mam dwie nowe książki? I Wojtek, łaskawie, czeka aż je przeczytam? Fasolka szparagowa, truskawki, czereśnie, maliny, lody, arbuzy. Korzystam, oczekując.



Ewka maluje. Tu jest Tramal (centralna postać, wiadomo). Tu Ewa, cała w różu. Tata. Mama. Słońce i chmury. - Gdzie Wojtek? - pytam. - W brzuchu - odpowiada. - Zlituj się, to kiedy myślisz, że się urodzi? - próbuję się dowiedzieć. Może WIE. - 14... - rzuca. Już M. zaczyna się cieszyć, że po finale Mundialu, kiedy dodaje: - ...maja. - Ale maj już był - protestuję. - To za rok - stwierdza - o godzinie 12.02. WYOBRAZIŁAM TO SOBIE. Te kolejne miesiące w ciąży i równomierny przyrost wagi mojej i jego. I teraz nie będę mogła zasnąć wieczorem. Ze strachu ;)




Wyprawkowe_lowe


Jakże się cieszę, że dałam się namówić ładnebebe na sesję wyprawkową! Teraz sobie mogę oko zawiesić na tych duperelach. Dodatkowo zrobić wizualizację siebie, już bez brzucha. Z lekkim makijażem, umytym włosem, czystym i wyprasowanym ubraniem. I zrobić stop-klatkę mogę. I przywoływać ten idealny kadr, gdy Wojtek będzie ulewał panoramicznie, wokół smoczka owinie się włos Tramala i w ogóle wszystko (a przede wszystkim ja) będzie bardziej wymięte, zużyte, zszarzałe. Prawdziwe :)
Serdecznie zapraszam Was do lektury wpisu z cyklu Moja wyprawka na ŁADNEBEBE KLIK :) (rozsiadłam się tam, tu tylko zagoniłam stado zdjęć i linków) Prócz zdjęć i kliku słów komentarza (starałam się odpowiadać krótko, jak wyszło - sami musicie sprawdzić ;)), na ładnebebe znajdziecie konkurs, w którym nagrody funduje BEABA. Do wzięcia: torba (lowaammm) lub aspirator lub pojemnik na mleko w proszku :) Powodzenia!














Image may be NSFW.
Clik here to view.












POJEMNIK NA MLEKO, ASPIRATOR, TORBA  BEABA   //  BUTELKA, SMOCZEK, ZAWIESZKA, SZCZOTKA I GRZEBIEŃ SUAVINEX  KINDERLAND24   //  KOSTKA, KSIĄŻECZKA Z KONTRASTAMI  HALLY HAND MADE //  LAMPKA-POZYTYWKA GWIAZDKA  PABOBO //  MIĘTOWO-SZARY KOCYK  BEZTROSKA //  KOCYK W KROPY  LITTLE WONDERS //  GRZECHOTKA Z DZWONECZKIEM  BAJO // TERMOBUTELKA PACIFIC BABY, TERMOS U KONSERVE  KRAINAEKOZABAWEK  //  KARTY Z KONTRASTAMI  WIÓRKI //  CZAPECZKA  ZEZUZULLA //  BODY NEON BUBU //  JEŻ  OOPS //  SPODENKI  MINYMO //  KSIĄŻKA  DWIE SIOSTRY

Basiomania (krótki przewodnik)

Basia ma starszego i młodszego brata. Mamę, która jest autorką podręczników, tatę, który jest lekarzem. Żółwia Kajetana. Miśka Zdziśka. Basia chodzi do przedszkola. Basia to Basia. Żaden tam towar, który trzeba było dopasować do polskich realiów. Bo Basia jest Polką - jej przygody wymyśla i opisuje Zofia Stanecka, rysuje Marianna Oklejak. Basia jest też naszą ulubioną postacią. A książki z jej przygodami zajmują sporo miejsca na naszych półkach. Choć - po prawdzie - jej mama wciąż odrobinę mnie wkurza, że jest taka idealna: te pokłady cierpliwości, spokój, niewiele wychowawczych dylematów... Ostatecznie jednak, jak to mówią, lepiej równać w górę, prawda? ;) 


Dla tych, co w temacie Basi nie są zbyt zorientowani - dziś kilka słów o wszystkim, co z Basią związane :) Niebieska książka, czyli Wielka księga. Basia to zbiór opowiadań, które w latach 2011-2012 były publikowane w miesięczniku "Dziecko". To nie są te same historie, co w serii czerwonej! W Wielkiej księdze znajdziecie cztery rozdziały odpowiadające porom roku, w każdym z nich siedem opowiadań. 28 dość krótkich opowiastek o Basi. A także wprowadzenie - kto jest kim, a nawet drzewo genealogiczne rodziny Baśki :) Z kolei książka żółta - Wielka księga przygód. Basia zawiera siedem dłuższych historii. I są to wybrane opowieści, które pojawiły się także w czerwonej serii. Jest o przedszkolu, o ZOO, o mamie w pracy, nowym braciszku, świętach, bałaganie i tańcu. My żółtej książki nie kupujemy, bo jak zobaczycie pod koniec wpisu - mamy całkiem pokaźny zbiór książek czerwonych :)


Są też audiobooki. Miał być animowany serial, ale na razie CISZA. Niestety cisza. Piosenka-zapowiedź oraz trailer bardzo nam się podobają, z chęcią zobaczylibyśmy całość... Nie tracimy nadziei :) Jest seria zeszytów Basia uczy dla dwu-, trzy-, cztero- i pięciolatków. Z naklejkami i różnymi zdaniami. Jest seria sztywniaczków Basia, Franek i..., których nie mamy, ale lada dzień będziemy mieli pretekst, by jakieś nabyć. Ten pretekst to ten koleś, Wojtek, co wciąż siedzi w brzuchu ;)




Jest też całkiem sporo gadżetów z Basią. Tatuaże, worek, piłka, parasol, magnesy... Niestety, nie widziałam, czy gdzieś można je kupić. Nasze egzemplarze to wygrane w konkursach znalezionych na FB.





Jest też Basia szydełkowa... Czyli hit czwartych urodzin Ewki. Basia, której nie spodziewałam się ja, Basia, która bardzo ucieszyła ją. Basia, która mieści się do kieszeni, prawie każdej kieszeni. I która prawie zdetronizowała misia Manika. Hit. Chyba nie umiem wystarczająco za nią podziękować :) A tym bardziej wytłumaczyć Ewce, jak to się stało, że ktoś kogo nigdy nie spotkałyśmy - zrobił jej taki cudowny prezent. DZIĘKUJĘ! I jeszcze raz dziękuję :)




I jak nie znoszę, naprawdę nie znoszę, tego drenażu kieszeni rodziców związanego z kultem jakiejś postaci (patrz - kreskówki i półki w sklepach z zabawkami uginające się od gadżetów z postaciami z nich), tak w przypadku Basi - mam kompletny luz. Ba! Ja to chciałabym więcej! Pasków, śmiechów, chichów i zadumy. Bo jest i miejsce na chwilę ciszy. - Mamo, a napisz do tej pani Staneckiej*, żeby napisała o Basi i... - słyszę regularnie. Jakby był problem z pomysłem na kolejną część serii, Ewka służy pomocą. Jej przedszkolne życie obfituje w sytuacje, które dobrze byłoby przeżyć razem z Basią... :) 



* Normalnie Ewka nie kojarzy (na razie) nazwisk autorów książek, ale w przypadku Basi i faktu, że audiobooki były przesłuchane milion razy... Zapamiętała :) O Basi pisałam też TU i TU.



WSTĘP


Na liczniku 41 tygodni i 3 dni ciąży. Piątek. Rano nie jestem pewna, czy to sączą się wody płodowe, czy wszystko dobrze, jestem niespokojna. Chyba nie chcę czekać do poniedziałku. Spokojnie dopakowuję brakujące rzeczy do torby i jedziemy. Bolesne badanie, dodatkowe USG, które wprowadza zamęt w temacie wielkości dziecka. Lekarz się waha. - Wszystko w porządku, ale skoro już pani jest - położymy panią na oddziale - mówi. Wypełniam ankietę, podpisuję masę papierów, dostaję łóżko na patologii ciąży. I obiad. Bo zrobiła się 13.00. To ponad cztery lata temu było. W moim brzuchu siedziała Ewka, która w ogóle nie spieszyła się z wyjściem.
Na łóżkach obok wciąż zmieniały się pacjentki. Często były przyjmowane na kilka godzin, na obserwację, najwięcej było tych, u których za wcześnie zaczęły się skurcze. O ironio! Ja czekałam na choć jeden, one błagały, by się skończyły, bo to nie jest dobry czas... Po kilku godzinach były wypisywane i odsyłane do domu z receptą. Miałam szczęście. Ominęły mnie dramaty, ciężkie przypadki, morza łez. Sympatyczne rozmowy, bardzo wiele bardzo różnych nawoływań: - Ewka! Wychodź! Minęła sobota, minęła niedziela... Całymi dniami, z przerwami na lekki sen, posiłki i badania - chodziłam. Po schodach, po korytarzach, po szpitalnym spacerniaku. Snułam się wte i wewte. Szczególnie drogę do kawiarni sobie upodobałam. Tam były lody na patyku ;) Pielęgniarki, położne, pacjentki z innych sal... - Ewka! Wychodź! A ona nic.
Zapis KTG. Czynność serca Ewy - w normie, czynność skurczowa macicy - żadna. Płaski jak stół wykres. - O, o! Niech pani zobaczy, coś tu drgnęło! - pokazywałam pielęgniarce płaski wykres z jednym malutkim ząbkiem. A ona śmiała się w głos jeszcze na korytarzu. Skończył się weekend, wrócił ordynator. Wszedł do sali, zmarszczył czoło na mój widok: - Jeszcze pani nie urodziła. No to dzisiaj pani urodzi - powiedział i wyszedł. Trochę się pomylił. Nie urodziłam w poniedziałek. Od trzech godzin i trzynastu minut był wtorek. 41+6 tc.


Nie wiem, jak to jest, jak gwałtownie odchodzą wody. Nie wiem, jak czeka się w domu, liczy skurcze, i zastanawia, czy już pora do szpitala. Ja tam byłam. Nic nie zaczęło się "samo". Przy Ewce. Wszystko wskazuje na to, że i z Wojtek nie chce opuszczać swojego M1. A już powoli pora... Czyżby znowu wywoływanie? To może, jak już jestem "na ostatnich nogach", macie ochotę powspominać, jak to się zaczęło u Was? Pędziłyście do szpitala? Wody odeszły Wam w tramwaju? Podczas jakiej czynności zaczęły się Wam regularne skurcze? Nie zmuszam, nie wyciągam na siłę intymnych szczegółów, ale może macie ochotę opisać Wasz WSTĘP do porodu? ;)


Polowanie w bibliotece - KRECIK I MAMA ZAJĄCZKÓW












Szaruś i Szarusia. Najpierw trochę przekomarzania się, zalotów, perypetie sercowe. Później ślub. I ta budząca kontrowersje część - tak się przytulali, że aż Szarusia w ciążę zaszła ;) (w dzieciństwie miałam książeczkę o tym, skąd się biorą dzieci - było trochę anatomii, ale podczas aktu seksualnego, ilustracją było zbliżenie na wzór na kołdrze :)). Jej brzuch rósł i w końcu przyszedł dzień, w którym wyskoczyła z niego trójka zajęczych dzieci. No dobra, Krecik trochę pomagał... Mam słabość do tych ilustracji. I bardzo lubię to, jak pokazany jest poród. Akuratnie. Ewka nie zadawała dodatkowych pytań, ale wie, jaką drogą musi przebyć dziecko, żeby opuścić brzuch. W bibliotece musiałam dwa razy prosić o przedłużenie wypożyczenia tej książki, tak jej się spodobała. Bajkę zresztą też widziała :) Znacie? Lubicie czy jesteście zniesmaczeni? ;)


Krecik i mama zajączków, Milek Zdenek, Doskocilova Hana, Wydawnictwo Grafag

Przygoda z Europą


Już od dłuższej chwili wiedzieliśmy, że lipiec przyniesie nam sporo adrenaliny i zmian. Nie przypuszczaliśmy jednak, że - prócz króla lipcowych emocji - przeżyć dostarczy nam również królowa! Pewnego dnia oznajmiła, że ona chce jechać do babci. Że babcia ma po nią przyjechać pociągiem. I pojadą razem. Bez rodziców. Termin porodu zbliżał się nieubłaganie, a ja się miotałam... Kuć żelazo, póki gorące czy oszczędzić sobie nerwów? 



Och, zapewne dla sporej części z Was żaden to wyczyn, dla nas jednak - duże wydarzenie. Do tej pory Ewa zawsze chciała mieć asystę rodzica, a jeden krótki wyjazd, podczas którego została sama z dziadkami skończył się tym, że zaczęła bardziej mnie pilnować, przez tydzień była płaczliwa, miała kiepskie noce... No zrobiła wtedy krok do tyłu, niestety. To był falstart. Tym razem było inaczej. Mimo że już pierwszego dnia zaliczyła skok na nos. Na posadzkę balkonową... Wyjazd był jej decyzją, wszystko odbyło się według jej planu. Została tydzień! Wróciła zadowolona. I chyba bardziej ja nalegałam na jej powrót, niż ona się o to prosiła. Choć pierwsze oznaki tęsknoty już przejawiała :)



Ups, tam miała być flaga Polski i Włoch...

Pierwszy cel podróży i od razu rozmach - Niemcy, Berlin. W tle Mistrzostwa Świata w Piłce Nożnej i sami-wiecie-jaki-ich-wynik. - Niemiec, Niemiec! - wołała podczas rozgrywek Ewa. Wcześniej chciała kibicować Polsce, ale jakoś nie miała okazji. Ciekawe dlaczego? ;) W przerwach między dopingowaniem - zjadła mnóstwo lodów, odwiedziła wiele placów zabaw, jeździła swoim ulubionym piętrowym autobusem, metrem,  jadła śniadania na balkonie, kłóciła się z dziadkiem i ustawiała babcię... 



Na jej powrót czekaliśmy my, czekał też zeszyt kreatywny Przygoda z Europą od ZUZU TOYS. Kartonowa wieża Eiffla zawisła na jej regale, Mona Lisa w wersji blond przybrała różowe wdzianko, naklejki poszły w ruch. Kto wie, jakie jeszcze przygody czekają na Ewkę w te wakacje... 



PS Całe szczęście, że dziadek dokumentował wakacyjne przygody Ewy! Mamy pamiątkę! :)



12xCZERWIEC III

Nie ma co się oszukiwać. W tym roku czerwiec, w porównaniu do wersji 2012 KLIK lub 2013 KLIK wypada raczej skromnie, ale... Raz, że przedszkole "zabrało" trochę kadrów, dwa - sporo zdjęć zostało już opublikowanych, trzy - byłam już bardzo pękata, co oznacza sporo mniej siły na szalone eskapady :) I tak było fajnie i różnorodnie. I różowo. Również na paznokciach :)













PS Tak, ten wpis był zaplanowany. SAM się opublikował. Aktualnie jestem off-line. Nie odpowiadam na e-maile, pewnie również na wiadomości sms. Dam znać, jak się ogarniemy :) 

Hello



Dorodna rzodkiewka. Choć premierowo był raczej gigantyczną śliwką węgierką. Bardzo nie chciał wychodzić, oj bardzo. Swoje niezadowolenie obwieścił światu głośnym płaczem, a jego broda - drgająca podczas fali rozpaczy - zrobiła furorę na porodówce. Może nie rozpaczy... Gniewu bardziej! Że ktoś coś, że źle, nie tak, że głodny! Rzodkiewka musi jeść. NATYCHMIAST. Taki to awanturnik. I Pan Fałdziszon. Wielbiciel bliskości, jedzenia i drzemek. Czyli dla świata - zupełnie zwykły noworodek. Dla nas cudo. Młodszy brat. Nasz syn. Wojtek.



PS Dziękujemy za wszystkie gratulacje i powitalne prezenty! :)

Prezenty, prezenty.... (+ konkurs)



Za dobrze to nie pamiętam, ale... Gdzieś w trzecim miesiącu ciąży? Ruszyła produkcja dzieł dla Wojtka. Taśmowo, rzekłabym. Dwie kreski nabazgrane w locie - to dla Wojtka. Kółko i kropka - to dla Wojtka. Bazgroł - to dla Wojtka. Es-flores - dla Wojtka. Pod osłoną nocy (jak zawsze) następowała selekcja dzieł i DZIEŁ. I tak na placu boju został tylko portret mamy z Wojtkiem siedzącym w brzuchu i seria kontrastowych obrazków.




Portret wydrukowałam na tkaninie, w serwisie aukcyjnym kupiłam używany tamborek - powstało pierwsze płótno Małej Wielkiej Artystki. Dumna ona, dumni my, Wojtek stara się skupić wzrok, ale sami wiecie - jeszcze oko mu ucieka. Ale! Przyjdzie czas i w zachwyt wpadnie! Oczywista oczywistość! :) Kontrasty wespół w zespół z planszami Wiórków ułatwiają przewijanie oraz uatrakcyjniają czas w kołysce. Mamy różne plansze, planujemy je regularnie zmieniać. Wojtek na przewijaku oszołomiony. Sam nie wie, czy dostać czkawki na widok świecących kulek, czy podbić swoje IQ do wyniku 148 w skali Cattella na widok kontrastowych plansz ;)





Cóż z Artystką? Ano zdziwiona. Bo wraz z Wojtkiem, w torbie z jego duperalami, do domu przyjechały dwa prezenty dla niej. Raz tylko zapytała podejrzliwie: - Ale jak Wojtek to... Skąd on... Z brzucha? Zawiesiła się na moment, by błyskawicznie powrócić do energicznego rozrywania papieru w kropy. I co tam Wojtek uszykował dla starszej siostry?









Pierwszy album z dziełami Małej Wielkiej Artystki! Malunki, rysunki, portrety przy pracy, detale. No książka o Ewkowej Twórczości. Zamiast teczki z wymiętolonymi kartkami, mamy zamknięty w twardej oprawie zbiór największych dzieł Artystki :) A ponieważ Wojtek podsłuchiwał, co tam Ewie aktualnie czytamy - do albumu postanowił dorzucić kolejny tom Biura Detektywistycznego Lassego i Mai :) KLIK
Ale... Zapomnieliśmy o dedykacji! W albumie z reprodukcjami! Takie niedopatrzenie! Choć z drugiej strony, cóż mógłby wyartykułować Wojciech prócz stałego okrzyku: - Leeee? Niewiele, powiedzmy to sobie szczerze, niewiele... ;)

A Wy? Jaką dedykację umieścilibyście w takim albumie (niekoniecznie dotyczącym prac plastycznych) zaprojektowanym dla rodzeństwa lub przyjaciela? Czekam na Wasze odpowiedzi w komentarzu pod tym postem. Aż pięć osób, dzięki PRINTU - drukujemy emocje, będzie mogło stworzyć własne albumy dla bliskich. Nagrody do zrealizowania na PRINTU - drukujemy emocje to:
  • dwie nagrody główne - bony 100 zł (przy zakupach na za minimum 101 zł) 
  • trzy nagrody dodatkowe - bony 50 zł (przy zakupach za minimum 51 zł)
Warunkiem wzięcia udziału w konkursie jest polubienie PRINTU na FB (KLIK). Udostępnianie banera jest mile widziane (nie jest to jednak warunek konieczny!). Zwycięzców nagród głównych wskażę ja (no dobra, przepytam również rodzinę), nagrody dodatkowe rozlosuję wśród wszystkich uczestników konkursu :) Nie zapomnijcie napisać, jak Was znaleźć na FB!  

Macie czas do 3 sierpnia 2014 r. (godz. 23.59). Czas, start! :)


ALBUM PRINTU //  PLANSZE WIÓRKI/EWA  //  KULKI COTTONOVE LOVE

Wdech! Fu-fu-fu-fu wydech!


PATOLOGIA CIĄŻY. - Ta sączy, ta kurczy, a ta nic, przenoszona - zrelacjonował ordynatorowi dyżurujący lekarz. Ta, co nic - to ja, wiadomo. 2,5 doby, trzy łóżka, pięć różnych dziewczyn i historii, ja szósta. Była mama Julki, z którą liczyłam skurcze przez pół nocy i w końcu, gdy o 4.00 nikt nie przyszedł "słuchać brzuchów", poszłam zajrzeć do dyżurki, czy oby nie przegapiłyśmy jakiejś epidemii, i czy nie jesteśmy ostatnimi przedstawicielkami gatunku ludzkiego. Była też dojrzała kobieta, której dziecko przestało rosnąć kilka tygodni wcześniej. Po całym oddziale szukałam dla niej zmazywacza do paznokci, bo szykowali ją do szybkiej cesarki. Zaraz po niej przyjęli bardzo głośną blondynkę z bólem nerek. Żądała środków przeciwbólowych, później chciała silniejsze. Po drodze wyrzuciła z siebie mnóstwo przekleństw wyznała, że pięć razy rodziła, a cztery roniła, po czym... Nawiała ze szpitala. Tak po prostu. Wzięła i wyszła. Wydało się na obchodzie. Przy drzwiach - drobna blondynka. - Z podejrzeniem sączenia wód płodowych, podejrzeniem - upierał się lekarz. Gdy wstawała z łóżka wody zalały podłogę. - Ha! A nie mówiłam! - tryumfalnie wrzasnęła. I poszła rodzić. Jej miejsce, wczesnym rankiem, zajęła rudowłosa z zapłakanymi oczami. I nastała cisza. W końcu wyznała, że to 10 tydzień ciąży i że krwawi. Nie chciałam, nie chciałam usłyszeć jak jedna z położnych powiedziała do drugiej: - Ta z trójki poroni, mówię ci, poroni...



Odwiedziny są od 14.00 do 20.00. Ale nie dla mnie to odwiedziny. Dzieci do lat 12 mają zakaz wstępu. Umawiamy się poza oddziałem, przy windzie. Jemy na parapecie lody, chwilkę rozmawiamy, znudzona Ewka ciągnie M. na spacer. Przemierzam korytarze, dużo rozmawiam z innymi dziewczynami. Jedna nosi dziecko, które waży już ponad sześć kilogramów, a nie może mieć cesarskiego cięcia. Boi się. Nie dziwię się. Inna, moja rówieśniczka, wyznaje mi, że w przedszkolu wyciągali sobie smarki i robili z nich zegarki... Chichoczemy, długo nie możemy się uspokoić. Ogólnie jest raczej wesoło. Nie pytamy o imiona. I tak ulecą. Życzymy sobie wszystkiego dobrego, powodzenia... Pewnej nocy, przez otwarte okno wpada krzyk bólu. Na porodówce ktoś na chwilę otworzył i zamknął okno. Cisza i ten jeden krótki krzyk. Tak, wtedy byłam naprawdę wystraszona. I WSZYSTKO sobie przypomniałam.
- O 6.00 zabieramy panią na porodówkę, proszę się przygotować - usłyszałam od położnej chwilę przed 5.00  i momentalnie zżarła mnie trema. A może on by jeszcze w tym brzuchu posiedział? Skoro tyle już tam siedział...


BLOK PORODOWY. Sala słonecznikowa. Wolna od upałów, choć kolorystycznie bardzo ciepła. Z ogromną pomarańczową piłką, workiem sako, drabinkami, wanną. Nic tylko rodzić. Preindukcja nie pomogła. Czas na indukcję. Położna - proste włosy, koński ogon, ładna dziewczyna z perfekcyjnie namalowanymi na powiekach kreskami. Jest młoda. Bardzo młoda! Na tyle, że kołacze mi myśl, żeby zapytać ją o doświadczenie. Całe szczęście uznaję ten pomysł za głupi i świadczący o braku szacunku. Po prostu postanawiam jej zaufać. Przy wywiadzie rozmawiamy o zawodzie położnej, opowiadamy sobie anegdoty, śmiejemy się. Zbliża się 8.00. Dzwonię do M., żeby się zbierał. Wkrótce jest ze mną. Na początek koktajl z oksytocyny. Czytam Wysokie Obcasy Extra. Złote Przeboje w tle. Chodzę jak bocian. Szuram za sobą pompą, potykam się o nią, obijam sprzęty. Takie tam skurcze z gatunku żenujących. Minuta za minutą. NUDA. Drugi koktajl. Piłka. Skurcze nasilają się, gdy leżę. A tak chciałam być jak najdłużej w ruchu! No to leżę. Tylko ten zapis KTG... Wciąż plaskaty. Skurcze nie takie. A tu już 11.00. Przychodzi lekarka. Kolejny krok - przebicie pęcherza. Zaczyna się. Jedyny taki roller caster. Kto rodził - rozumie. Gdzieś między skurczami słucham: - Vamos a la playa. O-o-o-ooo. Vamos a la playa... I dociera do mnie, jaki to nieskomplikowany tekst :) Myślę też, że to dziwne analizować tekst piosenki między skurczami. M. opowiada mi o zestrzelonym samolocie. Przez ostatnie dwa dni byłam odcięta od wiadomości, od pozaciążowego świata. Badania, KTG, skurcze. Skurcze, skurcze. 



Bolało, oczywiście, że bolało. Ponownie myślałam, że umrę. Ale pamiętałam, że jednak nie umarłam, wtedy - 4 lata temu. Że nie warto krzyczeć i że prośba o pomoc też niewiele daje. - Pani Olgo, wdech i taki fuuuuuuuuuu - wydech - instruuje położna. - A teraz: wdech! I fu-fu-fu-fu wydech! I zaraz, jak będzie ochota, to przeć - słyszę. Różnie mi idzie, raz lepiej, raz gorzej. Spanikowana otwieram oczy. Widzę położną: - Pani Olgo, jestem tutaj i nigdzie się nie wybieram - mówi, a ja czuję, że właśnie tego zapewnienia potrzebowałam. Równocześnie słyszę ten straszny, straszny dźwięk. KTG zwalnia... Lekarka patrzy znacząco na położną. Doskonale zdaję sobie sprawę, że teraz to już muszę go urodzić. Właśnie teraz. 15.05. Jest.


POŁOŻNICTWO. Z sali porodowej przyjechał ze mną Wojciech i MOC. Nic, nigdy w życiu, nie sprawiło, że taką moc poczułam. Niedawno kopał mnie w prawy bok, teraz leży obok. Urodziłam go. Wciąż w to nie wierzę. Żałuję, że Ewa miała trudniej, przykro mi z tego powodu... Tymczasem - nowa sala i nowe dylematy. Wskakuję w sam środek rywalizacji. Kto miał krótszy poród, kto na jakim rozwarciu przyjechał, jak idzie karmienie, czyje dziecko więcej krzyczy. Uff, chcę do domu... :)

NOWORODKOWY. Krótki epizod. Fotel, na którym siedzę godzinami. I drugi, na którym siedzi dziewczyna ze smutnymi oczami. Dziś ma wypis, jej córka wraca do domu. Ale oczy wciąż smutne. Rozmawiamy. Mówię jej, że w domu czeka taka czterolatka i że to trudne, kolejny dzień tak dzielić. A ona, taka zamyślona, wyznaje: - Też bym miała starsze dziecko. Ale zmarł syn, zmarł w kanale rodnym. Skąd mogłam wiedzieć, co to jest zawał łożyska... Cisza. Taka ogromna cisza zapada. Słychać tylko piski aparatur, długo na siebie patrzymy. 

PODZIĘKOWANIA. Po pierwsze - Ewie. Nie byłoby tego porodu, tej siły, wiedzy i opanowania, gdyby nie ona. M. za to, że tam był i pomagał jak mógł. Mamie, dzięki której Ewa miała najlepszą opiekę podczas porodu. Bliskim, którzy oferowali pomoc i pomagali, gdy tylko zaszła taka potrzeba. Znajomym-nieznajomym, którzy wspierali, radzili, podtrzymywali na duchu, a to e-mailem, a to smsem. Położnej - Aleksandrze Basałydze ze Szpitala Miejskiego im. Franciszka Raszei w Poznaniu. Lekarce - Joannie Babik. I ogólnie ekipie ze Szpitala Raszei :) 

Pieniek i katalogowanie

Pierwsze czytanie. Podsłuchuję zza ściany (bo jak mama Basi, słyszę WSZYSTKO ;)):
- "Dzisiaj jest wtorek. A we wtorki Pieniek chodzi na spacery. Spacerując, można znaleźć mnóstwo fantastycznych rzeczy. Pieniek je zbiera. Zbiera i zbiera. I zbiera."
- Tato! To tak... Jak ja! - wykrzykuje Ewka.




Tak, tak. Tak jak ona*. Mało to razy słyszałam: - Jak nie będę mogła wziąć tego patyka do domu... To umarnę! Na zawsze! Mało to razy twierdziłam, że kolekcję patyków zwyczajnie wywiał sprzed naszych drzwi wiatr? ;) Trudno się Ewce dziwić, że Pieńka pokochała od pierwszego czytania. I jego przyjaciela Świerka. I babcię z dużego miasta, która ma same świetne pomysły. I to jego zbieractwo. Takie jej bliskie... Strony, na których widać na podłodze wszystko, co Pieniek znalazł - to nasza ulubiona rozkładówka. Przy każdym czytaniu odkrywamy (i nazywamy) coś nowego.



Pieniek nie tylko zbiera, ale i skrzętnie opisuje, segreguje, chowa do pudełek. Do czasu... Bo pewnego dnia kończy mu się miejsce! Co robić? Co robić? Jak to co? Zadzwonić do babci! To właśnie ona sugeruje wnuczkowi, by swoją kolekcję pokazał światu, by otworzył Muzeum Pieńka. A gdy jego zaczyna nudzić muzealna przygoda (bo ileż można stać w kolejce do własnej toalety!), podpowiada mu, jak poradzić sobie z nadmiarem rzeczy w domu.




I mądrze mu podpowiada (piszę to jako matka zbieracza :)). Robią wspólnie album. Pieniek robi zdjęcia swoich eksponatów, wywołują je, wklejają do albumu i opisują. Katalogują zbiory muzeum. Co z rzeczami, które zalegały w każdym zakamarku domu? Część Pieniek odkłada na swoje miejsce, te ładne i te, które mogą komuś posłużyć - trafiają do sklepu z antykami i na pchli targ, inne segregują i wrzucają do odpowiednich pojemników na odpady (lowam!), a te zniszczone... Pieniek zamienia w dzieła sztuki! Świetnie sobie poradzili z nadmiarem, nic tylko się od nich uczyć, prawda?




Pieniek otwiera muzeum, tekst i ilustracje: Åshild Kanstad Johnsen,
tłumaczenie: Milena Skoczko, Wydawnictwo Dwie Siostry KLIK

Co na to Ewa? Usiadła z tatą przy stole, wyjęli z książek liściowe skarby i stworzyli album. Jeszcze tylko podpisy... Gotowe :) Co na to ja? Po pierwsze jestem zachwycona tą krótką (dużo za krótką!) historyjką i pomysłami na "rozładowanie" dziecięcych kolekcji. Nie że sama na to nie wpadłam... Ale co innego wpaść, a co innego przeczytać dziecku, jak poradził sobie z sytuacją sympatyczny Pieniek :) Bo Pieńka nie da się nie lubić. Już od strony z tekstem "To jest Pieniek" wpada się w sidła, dalej sympatia tylko rośnie. A oczy odpoczywają. Bo nawet jeśli na jednej czy drugiej rozkładówce jest mnóstwo szczegółów i szczególików, jest również morze zieleni. Prawdziwa pochwała zieleni w tej książce :) Kojąco, miło, edukacyjnie. Lubimy!





* I jak Aston. Pamiętacie? KLIK

12xLIPIEC III

Lipiec 2014. Miesiąc premier, miesiąc oczekiwania, miesiąc zmian. Trudny miesiąc, choć bardzo radosny. Przez większość czasu planowaliśmy różnorodne atrakcje dla Ewki. Raz - wszak to jej wakacje, nie chodzi do przedszkola, chcieliśmy, by dobrze się bawiła, dwa - czekaliśmy na Wojtka. Długo czekaliśmy. Mi było ciężko (dosłownie), ale pozostałym członkom rodziny też nie było najłatwiej. Wszyscy byliśmy tym zmęczeni. W końcu Wojtek się łaskawie pojawił... Uff. ;) Lipiec to zatem czas narodzin. Nas wszystkich w nowych rolach. To także czas pierwszego długiego wyjazdu Ewy. I zjadania naprawdę nieprzyzwoitych ilości lodów ;) 














PS No tak, kadrów jest 13 ;) A tak było w 2013 KLIK i w 2012 KLIK :)

Wciąż czekam na wiadomość od jednej z osób, które wygrały w konkursie PRINTU!
 Poczekam do końca niedzieli. Jeśli wiadomości nie będzie - w poniedziałek nagrodzę inną osobę.

Jeden las. Sto drzew.

Niby, gdy się ma problemy z zasypianiem, można liczyć owce. Tudzież barany. Jednak Liczę do 100 nie "czytamy" na dobranoc. Za bardzo boję się, że soczyste kolory podziałają jak dopalacz i Ewka zacznie nocne harce ;) Liczymy zatem w dzień. Strona za stroną. Lub z doskoku. Zależy, jakie mamy zapasy cierpliwości... Czasem kończą tuż po pierwszej dziesiątce, innym razem przekraczamy dwudziestkę. - Dwadzieścia siedem, dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, dwadzieścia dziesięć, dwadzieścia jedenaście - odlicza poważnie. - Trzydzieści - podpowiadam. - Trzydzieści jedenaście? - dziwi się. 






Taka to książka. Do liczenia. Zaczyna się na lesie. Jednym lesie. Kończy się też na lesie, ale to już jest sto drzew. Po drodze można policzyć naprawdę różne rzeczy, osoby, zwierzęta. Myśliwych, koty, kominy, serpentyny... Każda strona to nowe wyzwanie! A wszystkie w neonowych odcieniach. No nie da się, nie da się zasnąć przy tym liczeniu :)






Liczę do 100, ilustracje: Magali Bardos
Wydawnictwo Babaryba KLIK

Tajemnicza tajemnica



Bardzo tajemnicza sprawa... Co było zapalnikiem w przypadku Ewy? Czy to decyzja M., który na kiermaszu Wydawnictwa Zakamarki zapytał: - A może weźmiemy coś z tej serii detektywistycznej? Na próbę? Ja skwapliwie przytaknęłam (hellloołł, pytać mnie, czy kupimy jeszcze jedną książkę? ;)). Czy może ma z tym związek to, która część trafiła do nas pierwsza? Że ta ze szpitalem w tytule? Bo u Ewki w rozkwicie fascynacja szpitalną, lekarską tematyką? A może to, że w sumie chciałaby też zostać policjantką (fryzjerką oraz kasjerką)? Nie wiem. Tajemnicza sprawa. Bo jak to się stało, że ona aż tak w tę serię wpadła? Po uszy? :) 



W rozwikłaniu tej sprawy przydałaby się pomoc pewnej dziewczynki i chłopca. Bo mowa o serii Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai. Akcja książek - małe szwedzkie miasteczku Valleby i okolice. Bohaterowie - przede wszystkim Lasse i Maja, którzy chodzą do tej samej klasy i prowadzą małe biuro detektywistyczne. Jest też komisarz, mnóstwo spraw do rozwikłania i cała masa... podejrzanych. A prócz tego wartka akcja, charakterystyczne ilustracje i podział na rozdziały, który ułatwia wieczorne pertraktacje. - Dziś tylko dwa rozdziały - mówimy. Ona protestuje i kończy się różnie. Na dwóch. Czterech. Sześciu. A to już może do końca przeczytamy? ;)





Na początku była Tajemnica szpitala. Choć, jakby się uprzeć, powinno się zacząć od Tajemnicy diamentów. Ale że na kiermaszu "klejnotów" nie było - Ewa wybrała (a jakże) szpital. Później kupiliśmy jednak Tajemnicę diamentów, a Wojtek przyniósł jej ze szpitala Tajemnicę pociągu :) A kiedy ja jeszcze byłam w szpitalu, okazało się, że pobliska, osiedlowa biblioteka ma w zanadrzu kilka tytułów z przygodami młodych detektywów! Szaleństwo! Wypożyczyła od razu trzy. I długo nie odda, bo w bibliotece trwa remont ;) A my już zastanawiamy się, która część trafi do naszego domu następna... Może Tajemnica biblioteki? :) Wybór jest ogromny. Aktualnie w Polsce wydanych jest aż (czy ja dobrze policzyłam?) dwadzieścia tytułów z tej serii. Boję się powiedzieć o tym Ewie ;)





Trochę strzelamy sobie w stopę. Bo te książki są polecane dla dzieci, które właśnie zaczynają samodzielnie czytać... Bo akcja, bo duża, czytelna czcionka. Ilustracje. A my już teraz czytamy. My, dziadkowie, wszyscy, którym Ewka pod nos podstawi książkę. Ewka też czyta. Misiowi Manikowi. Ale z tego, co widziałam - w ogóle nie patrzy wtedy na literki ;) I czym my teraz ją zachęcimy do samodzielnej lektury? Serią Millenium? ;D 


Seria Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai
tekst: Martin Widmark, ilustracje: Helena Willis
tłumaczenie: Barbara Gawryluk
Wydawnictwo Zakamarki KLIK
 

Miesiąc


Zważ, Wojciechu. Przypomnij sobie. Gdy ona będzie piszczeć nad Twym uchem. Tupać przy kołysce. Gdy będzie głaskać Cię tak, że niemal oczy z orbit Ci wyskoczą. Gdy zamiecie swoim lokiem Twoją twarz. Po raz setny. Zważ, przypomnij sobie. Że nie tylko obrazki dla Ciebie miała. Nie tylko piżamkę z autkiem (z której nota bene wyrosłeś ZANIM zmusili Cię do opuszczenia mojego brzucha). Ona dała Ci rodziców, którzy jakby mniej panikują. Tak ogólnie. Mniej, niż kilka lat wcześniej. Bardziej wyluzowanych, mimo wszystko - lepiej zorganizowanych, spokojniejszych. Przecież gdyby nie Ewka - nie bylibyśmy tacy...



Tymczasem jutro mija miesiąc. Jego. Jej w roli siostry. Nas w roli podwójnych rodziców. Tramala, który wypiera fakt, że w domu pojawiło się kolejne dziecko... ;) Z jednej strony - kurczowo trzymam się wspomnienia kopniaków w prawą stronę brzucha. Na wyświetlaczu telefonu komórkowego oglądam filmik, na którym widać falującą skórę brzucha, pod jej powierzchnią - on. Naprawdę? Był tam? A nie tu? Od zawsze? Z drugiej - zdarza mi się podskoczyć, z zaskoczenia. Wchodzę z kuchni do pokoju i w kołysce widzę dziecko. Potrafi mnie to zaskoczyć. Ten widok. Mimo że to już miesiąc. A to Wojtek tylko. Drzemie sobie.



Nie porównuje się dzieci. Ależ! Nie sposób nie porównywać! Choć nie mam na myśli porównywania wartościującego, rozpoczynającego smutną rywalizację. Ot, po prostu - zauważamy różnice, wspominamy, opowiadamy Ewie jak to było, kiedy ona była taka malutka. Jak pierwszych kąpieli nie znosiła, jak preferowała spacery przy hałaśliwych ulicach, a wózek nie mógł się zatrzymać choćby na minutkę. A tymczasem ona wisi nad kołyską, na łóżku szuka miejsca jak najbliżej jego głowy. Przydusza go czasem ręką, przeszkadza, gdy on akurat próbuje zasnąć. Nie zdarza jej się to w złości. Tak swoje uczucia okazuje. Miłość. Dość... dobitnie pokazuje mu, że go kocha :) Miesiąc. Już i dopiero. Taki spokojny czas. Nie spodziewałam się...



Bą tą, czy jakoś tak...


Najpierw do dzieci, teraz do wnuków... Choć i do dzieci nagminnie się zdarza. Przy obiedzie rzuca w stronę mlaszczącego: - Słyszę, że smakuje. Nie każdy - a już na pewno nie od razu - łapie, o co mu chodzi. Mojemu tacie. A kiedy ktoś dzwoni łyżeczką o szklankę, założyć się mogę, że zaraz padnie: - Może spróbujesz w drugą stronę? ;)




Z lat szczenięcych pamiętam również inne zasady dobrego wychowania. Powtarzane przez mamę. "Zasłyszane" u innej rodziny. O tu, tu je poznałyśmy:
Miejsce taty przy stole w kuchni znajdowało się przy ścianie. Nad jego głową wisiały przyklejone taśmą krótkie utwory i aforyzmy, stworzone indywidualnie lub zbiorowo przez cztery Borejkówny. „Kto mlaszcze, dostanie w paszczę” – głosiły te niechlujne świstki, albo: „Kto siorbie, dostanie po torbie”. „Kto oblizuje nóż, ten nie przemówi już”.
To Kwiat kalafioraMałgorzaty Musierowicz. Zaczytywałam się, a i mama była na bieżąco. Chciałabym, żeby i Ewa kiedyś poznała Jeżycjadę, ale czy jej się spodoba? Trochę jeszcze poczekam na odpowiedź, na te pytanie...




Tymczasem - dobre wychowanie... Och, mam jeszcze kilka złotych rad w zanadrzu! A Ewa chłonie je, niczym gąbka. I tak na: - Co?, odpowiadam na przykład: - Taekwondo. W odpowiedzi na: - Czemu?, często słyszy: - Bo nie ma dżemu. Jest jeszcze: - Nie dłub w nosie, boś nie prosię. Słabe? Być może :) Skuteczne? Tak. Bo najpierw zanosi się rechotem, a później zaczyna używać "proszę?" zamiast "co?", "czemu" coraz częściej przeplata z "dlaczego", tylko z dłubaniem w nosie bywa różnie... ;)


Ale może pandy posłucha i dowie się "co wypanda, a co nie wypanda"... Szczególnie, że jej rady łatwo wpadają w ucho i wywołują u Ewki niepohamowany chichot. Ulubione? "Każdy powie to bywalec: źle wygląda w nosie palec", "Kto ma elegancką paszczę, ten nie siorbie i nie mlaszcze", "Jeży się na głowie włos, gdy wycierasz w rękaw nos" oraz "Zapamiętaj, ananasku: zamykamy drzwi bez trzasku". Zapomniałabym! Jeszcze: "Puszczanie bąków w salonie nie mieści się w dobrym tonie" :) Prawda, że to lepiej brzmi niż "Nie siorb!", "Nie trzaskaj drzwiami!" czy "Nie w rękaw!"? Czytamy, uczymy się na pamięć i rozśmieszając - uczymy, co wypanda, a co trochę mniej.



Tymczasem Wojtek... Za nic ma wszelkie zasady! Siorbie, mlaszcze, beka i bąki puszcza w salonie. Ewa już zaczyna nad nim pracować, na początek teoria, na praktykę przyjdzie czas :)


Co wypanda, a co nie wypanda, tekst i ilustracje: Ola Cieślak
Wydawnictwo Dwie Siostry KLIK

PS Prócz zasad dobrego wychowania - w gratisie poznajemy nowe zwroty: bon ton, savoir-vivre czy faux pas :)




Weekendowe_lowe

Aż pot na czole nam się pojawia, tak wyciskamy te ostatnie wakacyjne chwile! I bijemy się w pierś, bo w ten weekend to naprawdę przesadziliśmy. Z ilością atrakcji. I lodów ;) A wszystko zaczęło się od tego, że w piątek najpierw pojawiła się babcia, a dłuższą chwilę po niej - dziadek. Pojawienie się dziadków to zawsze zwiastun szaleństwa... Góra słodyczy, bloki rysunkowe, kapcie z Hello Kitty, duperele - Ewka oniemiała, zachłysnęła się i nie mogła dojść do siebie. No nie mogła się zdecydować, czy będzie chichotać, tupać czy wrzeszczeć. Znacie to? :) Sobota to wielkie ciacho, lody (truskawka i - a jakże - Hello Kitty), Laboratorium Ogrodnika przy Galerii Malta i Warsztaty Kołysanek Tradycyjnych prowadzone przez Anię Brodę. I zaraz dzień się kończył! Nie rozpaczaliśmy, bo na niedzielę również mieliśmy plany... Siódme Urodziny Zakamarków! Pamiętacie jak było rok temu? KLIK Tym razem też było przepysznie, mimo że słońce nie chciało się zdecydować, czy grzać mocniej, czy schować się za deszczowe chmury. Co nie znaczy, że zrezygnowałyśmy z lodów. Bynajmniej. Nie zrezygnowałyśmy też z zabawy i teraz jakby nosem pociągamy, jakby czoło cieplejsze. Oj, trzeba się było cieplej ubrać! Ale nic to. Warto było! Zabawa była przednia! Ewka obskoczyła wszystkie stoiska, Wojtek - gapa - przespał wszystkie atrakcje, a ja... no zapomniałam złożyć życzenia Zakamarkowej Ekipie. Najlepszości! I dziękujemy, że jesteście!  :) 


















U mnie dziś tylko porcja zdjęć, pełną relację z imprezy możecie przeczytać tutaj KLIK (i tym sposobem nieśmiało Was zawiadamiam, że od teraz pojawiać się będziemy również na łamach dzieciPOZNAN.pl).

PS Dziękuję osobom, które podeszły się przywitać! I przepraszam, że nie porozmawiałam dłużej...

Dzień na zamówienie

- Ja to bym chciała, żeby tata nie wychodził do pracy... Żeby jeden rodzic się zajmował jednym dzieckiem, a drugi - drugim. I na zmianę tak! - wypowiedziała Ewka życzenie. A my je spełniliśmy :) Wspólne urlopowanie czas zacząć! I to z przytupem! Był lot helikopterem, pływanie statkiem, jazda autem... Spotkaliśmy też różne, naprawdę różne, gatunki żab. Pogoda była piękna, drożdżówka pyszna, lody jedzone na krawężniku też dawały radę. Kto bogatemu zabroni? Mieć taki cudowny dzień? ;) Ewka szalała, Wojtek spał. Takie to teraz będą nasze dni. Jedziemy na wakacje! :) 

Za okulary idealne dla szalejącej Ewki dziękujemy BEABA POLSKA :)

PS Ale zanim wyjedziemy... W niedzielę zajrzyjcie tu w poszukiwaniu wpisu z rozdawajką! :)
Viewing all 654 articles
Browse latest View live