Quantcast
Channel: O tym, że...
Viewing all 654 articles
Browse latest View live

Małpa i lew. W jednej kopercie

$
0
0

Nie spodziewałam się tej przesyłki. W ogóle. Książek nie zamawiałam i nie wiedziałam, że je dostanę. Pewnego dnia znalazłam w skrzynce kopertę z zawartością o znajomych kanciastych kształtach. W domu wyjęłam nożyczki, odcięłam fragment koperty i wysunęłam z niej książki...



Déjà vu! Ja już te książki widziałam! Może nie te dokładnie, nie tak ładnie wydane, ale te tytuły, te ilustracje... No znam je, znam! Choć zupełnie nie pamiętam, czy miałam je w domu, czy wypożyczyłam bardzo dawno temu w bibliotece, czy widziałam u jakiejś koleżanki. Poranna powrót w przeszłość. Niespodziewana przesyłka, biała koperta z bąbelkami zupełnie tego nie zapowiadała. Nic tylko rozsiąść się i sprawdzić, czy i treść znajoma. I czy aktualna, czy uniwersalna, da się to czytać w ogóle? ;)



Jest Duduś. Właściwie to Adaś, ale wszyscy mówią na niego Duduś. Nawet on sam nie mówi inaczej, jak: - Duduś to..., Duduś tamto... Duduś ma cztery lata i starszą siostrę Alinkę. Chyba niewiele starszą, ale to w niczym nie przeszkadza, by zabrała swojego młodszego brata pociągiem na wycieczkę do lasu (tu od razu widać, że książka była wydana po raz pierwszy już jakiś czas temu ;) konkretnie w 1960 r.). Biorą prowiant, ulubioną małpkę chłopca w kieszeń i wyruszają. Zabawa jest przednia, ale w drodze powrotnej Duduś traci z oczu swoją siostrę. Co gorsza - nie umie powiedzieć policjantowi, jak ma na nazwisko i przy jakiej ulicy mieszka. Ba, tak naprawdę nie wie nawet, jak ma na imię!




Ostatecznie wszystko dobrze się kończy, a lektura jest wspaniałym pretekstem (lub pomysłem na zajęcia w przedszkolu), żeby zastanowić się, jakie informacje o sobie umiałby przekazać np. policjantowi nasz maluch. Ewka wie, w jakim mieście mieszka, przy jakiej ulicy, jaki jest numer domu i mieszkania, zna również swoje nazwisko. Kolejnym krokiem będzie nauczenie ją numeru 112 i wytłumaczenie, kiedy może z niego skorzystać. A u Was? Jak to wygląda?

Przygoda z małpką, tekst: Stefania Szuchowa, ilustracje: Janina Krzemińska 
Wydawnictwo Muza KLIK, Seria Muzeum Książki Dziecięcej poleca...



Leonek lwa podgląda. Po znajomości. To pan Wacek, kolega wujka Leonka, ich wpuścił do cyrku bez biletu. I teraz lwa oglądają. A Leonek, choć imię od lwa pochodzi, trzęsie się nieco, zza nogawki wujka podgląda, no boi się zwierza z wielką grzywą.




I jeszcze onieśmiela go wielkie miasto, do którego niedawno przyjechał. Potyka się, wpada na innych - obrywa mu się za to od starszego kuzyna - Waldka. Kiedy tak wspólnie wracają z cyrku, mijają plac, na którym odbywa się konkurs rysowania kredą. Nieśmiały Leonek może i nawet nie wziąłby udziału w konkursie, gdyby nie pewna sympatyczna dziewczynka, która dzieli się z nim zieloną kredą. Ale czy lew może być zielony? Oczywiście, że tak! Przecież niedojrzałe lwy są zielone! ;) Co ten zielony lew zmienił, kiedy dojrzał, w kogo wstąpił, kogo obronił i przed kim - dowiadujemy się na kolejnych stronach książki.  



I siłę z tej historii czerpiemy, także by rysować zielone lwy! Bo to trochę o nieśmiałości, o odwadze, o sile wyobraźni i dziecięcym spojrzeniu na świat. O lwie! O tym, że z pana Wacka jest mądry gość. Z Leonkiem się zaprzyjaźniamy, z Waldkiem za to zupełnie nie. I choć nie znamy jej imienia - bardzo lubimy dziewczynkę w żółtym kapeluszu...

Leonek i lew, tekst: Wanda Chotomska, ilustracje: Teresa Wilbik
Wydawnictwo Muza KLIK, Seria Muzeum Książki Dziecięcej poleca...



Uwielbiam serię Muzeum Książki Dziecięcej poleca! Za zawartość, ale i za to, jak te książki są wydawane. Bardzo się cieszę, że te tytuły do mnie tak niespodziewanie trafiły, bo w gąszczu premier książkowych mogłyby mi zwyczajnie umknąć... A szkoda by było. Ogromną mam słabość do tych ilustracji i gdybym tylko miała do nich prawa, starałabym się je wprowadzić do sztuki użytkowej - np. na ceramikę lub tkaniny. Na początek zaczęłabym od grafik w formacie A4 i większym. Nie tylko na ściany dziecięcego pokoju ;) 

PS Doceńcie! Ciastko z misiem wytrzymało do końca sesji, dałam radę! Ale już jutro - pierwszy dzień reszty mojej ciąży i koniec z tym słodkim, prawda? ;)

Urodziny. Część I. Przygotowania

$
0
0
Prawda jest taka, że to uwielbiam. Od czterech lat Boże Narodzenie obchodzę dwa razy. Są przygotowania, planowanie, wyszukiwanie pomysłów, akcesoriów, pakowanie prezentów, układanie menu. W okolicach dnia zero jestem nerwowa, zmęczona i marudna. Tego dnia mam wory pod oczami, nieumiejętnie pomalowane oko i w panice dobieraną garderobę. Moją. Jej planujemy wcześniej. Aktualnie to moje ulubione święto w całym roku. Urodziny Ewy.


Jeśli zechcecie wykonać proste działanie matematyczne, w którym zmiennymi będzie małe mieszkanie i zazwyczaj słoneczna pogoda, to wynik będzie jednoznaczny. Piknik. Pozostaje wybrać miejsce i zrobić podstawowe zakupy, tzw. bazę. Kilka lat doświadczeń (choć przecież wcale nie tak dużo!) daje mi pewność, gdzie i po co się udać. Ale najpierw...




Zaproszenia! Z roku na rok coraz więcej przy nich robi Ewa :) Rysowała siebie, malowała arkusze, z których wycięłam balony. Smarowała elementy klejem, przyklejała w miejscach, które jej podpowiedziałam. Naklejała serduszka, robiła pieczątki. W tym roku dorzuciłam nowy element - naklejkę ze zdjęciem Ewy. Nie był to główny element zaproszenia, chciałam po prostu sprawdzić, jak wyglądają te naklejki (są dostępne w Rossmannie i w salonach Fotojoker). I powiem Wam, że jestem mile zaskoczona, bo to nie takie zwykłe drukowane naklejki, a raczej dobrej jakości zdjęcie samoprzylepne. Można z nich zrobić (są różne rozmiary, my mieliśmy najmniejsze) całe zaproszenia lub kartki świąteczne. Wystarczy połączyć je z jakimś eleganckim kartonikiem :) Do zapamiętania!





Bardzo podobają mi się dziecięce przyjęcia w pastelowych barwach, z bibułowymi pomponami, eleganckie i subtelne. Ale, jak tak patrzę na naszą blond petardę... No to nie ona! Ona to intensywny kolor, to kropki, to paski, zabawa i rozlany płyn do baniek, to duży hałas, skoki nastroju i balony. Taka jest właśnie. Zatem znowu jej święto to feeria kolorów, inaczej być nie może. A za jakiś czas, jeśli wyrazi taką ochotę, zrobimy przyjęcie tematyczne, na przykład takie KLIK lub takie KLIK. Wspaniałe pomysły i równie świetna realizacja! :)



dekoracje do domu, są dekoracje piknikowe. Dziś pokażę tylko część, bo sporo tego! Choć cokolwiek bym nie zrobiła, jakiegokolwiek łańcucha bym nie skleiła, najważniejsze zawsze są balony... :) Co roku pytacie mnie, czy kupuję hel i skąd te balony. Nie kupuję helu, to zbyt drogie rozwiązanie w przypadku takiej jednej, niewielkiej imprezy. Nie chadzam też na festyny w poszukiwaniu balonów za jedyne 20 zł od sztuki :/ Szukam po prostu w internecie firmy, która sprzedaje balony lub dekoruje balonami różne uroczystości. W Poznaniu jest np. POZ-GAJA Hurtownia Balonów (ul. Piastowska 48, KLIK). Dzwonię, piszę, dowiaduję się o możliwość bardzo detalicznych zakupów (bo Ewka nigdy nie miała więcej niż 7 czy 8 balonów) ;) Zamawiam, odbieram. I to jest cały sekret. Jeśli będziecie tak zamawiać balony nie zapomnijcie zapytać o wzmocnienie balonów specjalnym żelem! Bez żelu balony wytrzymują około 11 godzin, z żelem - kilka dni. O radości na widok dyndających pod sufitem balonów, nie będę wspominać. Oczywista oczywistość ;) 


O ile nie mam nic przeciwko piknikowej zastawie w bajkowe motywy, nie znoszę jej połączenia z pstrokatym obrusem i serwetkami z innej bajki. Oczy mnie wtedy bolą ;) Nie znoszę też tego, jak na modnych animacjach bezczelnie zarabiają "na dzieciaka" producenci, ale to już całkiem inna historia... Z talerzyków i kubków we wzorki podobają mi się na przykład te dostępne w H&M Home, ale sama stawiam na najprostsze jednokolorowe papierowe kubki i talerzyki (dostępne dwie średnice i różne intensywne kolory), które kupuję w Realu. W tym roku postanowiłam zainwestować również w zestaw czterech talerzy plastikowych i zestaw miseczek. Przydadzą się nie tylko podczas urodzinowego pikniku. Tu również postawiłam na intensywne kolory, bez wzorków. Z pomocą przyszła mi seria Solfint i Ikea KLIK, KLIK. Z Ikei są również serwetki w paski.



Obrusy, świeczka, dmuchane literki i wielka czwórka są ze sklepu Xenos KLIK, niestety nie widziałam, żeby miał jakieś oddziały w Polsce...  Obrus w kropki służy nam już... Trzeci rok? Nie zniszczył się, lubię go, to dlaczego miałabym zmieniać? :)



Menu. Oj, ten element spędza mi sen z powiek ;) Kiedy robiłam pierwszy plan, dwa miesiące temu, wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Teraz przyszła do nas fala upałów i ze względów bezpieczeństwa, higieny, trwałości... No muszę wszystko jeszcze raz przemyśleć! Jeśli owoce, to w całości, pokrojone bardzo szybko sfermentują. Żadnych kremów, śmietan, mas budyniowych. Zarówno słodkości, jak i inne przekąski muszą należeć do tych suchych. I prostych. Na takich piknikach świetnie sprawdza się ciasto marchewkowe w roli tortu, ciasteczka owsiane, muffiny, sezamki, wytrawne przekąski na jeden chaps, pomidorki, orzeszki. Menu wciąż nie jest gotowe. A ja się pocę, a ja oddycham do papierowej torebki ;)


O ile dwulatkom wystarczyły bańki, trawa i stado dorosłych do wspinania się po nich, tak przy czterolatkach już nie jest tak łatwo. Jakiś plan musi być, choćby na godzinkę. Tradycyjnie będzie chusta klanza (zwana spadochronem), ale i zabawy sportowe. Kręgle z puszek, plastikowe jajko na łyżce, może tunel, biegi... Trochę będę improwizować, może zdążę zrobić medale dla wszystkich. A już na pewno każdy gość wyjdzie z imprezy z sympatycznym drobiazgiem. Dam radę? No powiedzcie - dam?




Dzień Matki

$
0
0
Chwilę po 6.00 rano, niedziela. Stoję na boso w łazience. Nie chcę hałasować, dom jeszcze śpi. Stoję na boso, przy pralce, na której właśnie miksuję składniki na ciasto marchewkowe. Ot logika ciężarnej, na zimnych kafelkach na boso, żeby ciszej, ale z pracującym mikserem w dłoni. W łazience, by jednak dalej od śpiącej jubilatki. Trochę obrażona, że M. nie wstał zapytać, czy może w czymś pomóc.


Stoję, miksuję, wszystko idzie według planu. Myślę o wstępniaku Agnieszki Jucewicz do sobotnich "Wysokich Obcasów". Fragment:
Lista matczynych przewin jest długa. Wystarczy poczytać fora internetowe na ten temat, posłuchać koleżanek, a czasem posłuchać też siebie: "Nigdy mi nie dała ", "Nigdy nie usłyszałam ", "Nie akceptowała ", "Całe życie czekałam ", "To przez nią nie wierzę w siebie", "Nie układa mi się z mężczyznami", "Nie umiem zbudować sensownej relacji z ludźmi, z własnymi dziećmi".
Dalej redaktor naczelna WO, życzy dorosłym córkom, żeby dzisiejsze święto, "to był taki dzień, w którym pomyślimy, za co jesteśmy wdzięczne swoim matkom, nawet jeśli to bardzo trudne, nawet jeśli wydaje nam się na pierwszy rzut oka, że nic takiego nie ma". I na tych kafelkach, na boso, to ja myślę, że ta lista rzeczy, za które jestem wdzięczna nigdy się nie kończy. I tak jak Mamę zdaje się nie opuszczać myśl, że mogła być lepszą matką, tak mnie prześladuje lęk, że mogłabym bardziej jej pokazać, że jest najlepszą Mamą na świecie. I że gdyby nie ona, to ja bym nie miksowała tego ciasta tak wcześnie rano, nie uszykowała dla Ewy tacy z ciastkiem, świeczkami, czekoladowymi cukierkami. I nie zaniosła jej do łóżka, gdy ta tylko otworzyła zaspane oczy. Bo nawet, gdy mojej mamy często nie było fizycznie, to jak już była, to jak nikt inny nauczyła mnie wielu rzeczy. Nie edukacyjnymi pogadankami, od których więdły uszy (no tak, wszak i ja byłam kiedyś nastolatką ;)), ale przykładem. Tym, że to dobry człowiek i najlepsza Matka. A ja znowu spóźniłam się z kartką, wyślę dopiero dzisiaj i nawet nie mam jak do niej jechać z bukiecikiem konwalii...


Urodziny. Część II. Piknik

$
0
0
Kilka tygodni wcześniej zaczęłam obserwować długoterminowe prognozy pogody. Zaczęłam być również nudna i jęcząca. Bo rok temu były deszcze i wicher. Zimno było! A tu - im bliżej godziny zero, tym większe upały. Monotonnie zawodziłam, rozmyślałam, cykałam ze zniecierpliwieniem. Żonglerka pozycjami menu trwała niemal do ostatniej chwili. W noc poprzedzającą imprezę, obudziła mnie burza. Obudziła i ucieszyła. Taki to prezent dostałam dokładnie w okolicach godziny narodzin Ewki - ulewę i pioruny, a zaraz po niej obniżenie temperatury i lekkie zachmurzenie. Bosko!



Tylko jedna koleżanka Ewy z rodzicami nie mogła dotrzeć, zapalenie ucha zatrzymało ją w domu. Pozostali zaproszeni goście byli i bardzo, bardzo nas swoją obecnością ucieszyli! Jedzenia ze stołów zrobionych z kartonów systematycznie ubywało i zuchwale mogę już dziś stwierdzić, że menu się sprawdziło. A co serwowaliśmy? 





MENU 1. Wyroby domowe: w roli tortu - ciasto marchewkowe (bez kremu, polane gorzką czekoladą i ukwiecone cukierkami m&m), brownie, ciastka maślane z m&m, sezamki z amarantusem, kotleciki drobiowe, ślimaczki z ciasta francuskiego z szynką. 2. Gotowce: żelki, słomka ptysiowa, rurki waflowe (bez nadzienia, taki półprodukt właściwie, hit wśród dzieciaków), mieszanka orzeszków i rodzynek, jabłka, pomidorki, papryka, winogrona. Była też fantastyczna tarta warzywna przyniesiona przez jednych z gości (dziękuję! raz jeszcze!), która idealnie dopełniła wytrawną  stronę menu (i była najlepsza, niestety mam na to świadków ;D).





Trudno mi pokazać Wam całą imprezę unikając zdjęć z twarzami zaproszonych dzieci i dorosłych. A że wcześniej nie zapytałam, czy mogę opublikować zdjęcia - moja (i Wasza, niestety!) strata... Jest zatem przede wszystkim Ewa i ogólny charakter pikniku. Było... aktywnie! I przyznaję, biję się w pierś, że dałam ciała. Bo o wiele lepiej byłoby przeprowadzić jakieś zawody, animować zabawę itd. Tymczasem nie miałam do tego głowy, a i sił jakby mało. Także organizacyjnie mogło być lepiej, co nie oznacza, że było źle :) Wśród swoich byłam! 





Była chusta animacyjna Klanza, piłki, skakanka, tunel, kręgle (z puszek po kociej karmie ;)), bule w wersji dla dzieci oraz dla dorosłych, instrumenty... I jeszcze inne gadżety, o których już nie pamiętam! Z pomocą przyszli goście. Bardzo polecam takie rozwiązanie - rodzice dzieci, które są w podobnym wieku zazwyczaj COŚ mają, coś do zabawy na świeżym powietrzu. Wystarczy rzucić hasło :) A w podziękowaniu... 



Mali goście dostali prezenty! Malutka słodkość (lizak i herbatniki) i pamiątka (broszka lub magnes) przygotowana przez Magdę z Atoto (nawiasem mówiąc - namawiam ją na wystąpienie w cyklu Chcieć to móc! i chyba robię to dość skutecznie ;)). Kawałek drewienka, na nim kolorowe malunki. Urocze i jedyne takie. Koty, sowy, słoń, łódka - Ewa sama rozdzielała, jaki prezent do kogo trafi. Sama wybierała, kto jakiego dostanie lizaka. Wszystko wsadzała do torebki w baloniki, a całość zaklejałyśmy papierową kropą z odpowiednią literką. I na koniec imprezy wręczała paczuszkę opuszczającym nas gościom. I sprawiło jej to dużo radości :) Oczywiście jeden kot został z nami! Na pewno niebawem zobaczycie go na jakimś zdjęciu...
  

SUKIENKA  ZEZUZULLA //  SANDAŁY  SALT-WATER // BROSZKI ATOTO

 


Urodziny. Część III. Prezenty

$
0
0
Ależ! Nie jestem ekspertką w temacie czterolatek! Ale mam taką jedną w domu... I ona dostała w maju całe stado prezentów. Niektóre urodzinowo, inne zupełnie nie. Jedne od nas, drugie od cioć i wujków, przyszywanych bardziej lub mniej, wirtualnych bardziej lub mniej, trzecie od osób, które zwyczajnie postanowiły nas zaskoczyć. I nie, nie agencje reklamowe, nie wielcy producenci. Tacy zwyczajni ludzie z niezwyczajną chęcią sprawienia jej (nam!) radości. Nie dziwota, że wszystko wymknęło się spod kontroli i nie mogliśmy poprzestać na jednym dniu świętowania...



Zrobiliśmy zatem (kolejny rok) Festiwal Urodzinowych Przyjemności. Z całym morzem prezentów. A przypływ trwał przez wiele dni i na razie nic nie zapowiada odpływu (nawet dzisiaj listonosz przyniósł kolejną przesyłkę!). Prezenty w szeleszczących papierkach. W paski, kropki, rybki, motylki... Prezenty, które z definicji może i prezentami nie są, ale radość jej sprawiają ogromną. Balony, dekoracje, słodkie śniadanie, bańki, czas, energia, chęci.




Urodzinowy piknik, urodziny w przedszkolu, puszczanie baniek na chwilę przed deszczem. Wysyp słodkości. Spełnianie życzeń. Uśmiechy o poranku, uśmiechy w południe, wieczorem... Basia, która wypada z koperty. I totalnie nas wszystkich zaskakuje! I zawstydza! Bo jak mogłam sama nie wpaść na to, że dla Ewki idealnym prezentem będzie kieszonkowa Basia? DZIĘKUJEMY! Basia nie dość, że od dawna przez nas lubiana, to jeszcze perfekcyjnie wykonana i taka poręczna :) W sam raz do małych paluszków. To największa niespodzianka tegorocznych urodzin... Dziś tylko miga w oddali. Ale jeszcze ją pokażę z bliska, obiecuję :) 


  



Co dostała od nas? Od grudnia Ewa trzymała się jednej wersji. - Na urodziny chcę pianino albo gitarę - mawiała. Dwa tygodnie przed imprezą do życzenia dorzuciła trąbkę. Ale było już za późno, bo w szafie czaiło się żółte ukulele Jonas & Chloe. Zajęliśmy się jej marzeniem. No może i to ukulele nie jest różowe, ale ma różowego kwiatka, o! Taki mój ukłon w stronę jej różowych ciągot ;) I wciąż do znudzenia powtarzam, że instrumenty to świetny pomysł na prezent. Mamy pełną szufladę grających różności, ale wcale nie powiedzieliśmy ostatniego słowa w tym temacie... A teraz stado prezentów. I to nie są wszystkie! Taki  to bardziej różnorodny przekrój. Może się komuś przyda :)



1. Torebka z Pippi. Niektórym służy w roli śniadaniówki, Ewka uznała, że to torba lekarska. W końcu jej stetoskop się mieści oraz Księga Straszliwych Ał-Ał. 2. Poduszka Konik Folk. Na koniu Ewka jeździ i zwraca się do niego: - Stasiu... 3. Play-Doh. Zresztą, nieważna firma, ważne, żeby zapas ciastoliny był systematycznie uzupełniany, bo jak wiadomo - lubi się mieszać, zasycha pozostawiona otwarta i takie tam. Lepiej dbać o dobry jej przepływ. Przez małe rączki. 4. Drewniane koraliki. Dla córki, dla matki. Siedzimy i nawlekamy. Czasem jest koncepcja, innym razem zupełnie jej brak. Zawsze jest zabawa. 5. Płyn do dużych baniek. Właściwie nie trzeba komentarza. Puszczamy rodzinnie, staramy się nie kłócić o to, czyja kolej... 6. Tekturowe puzzle do kolorowania. Jej dobór kolorów, dbałość i jej brak - pozostaje dla nas tajemnicą. Lubię przycupnąć obok i pokolorować jakąś piłkę... 7. Gra Pędzące Żółwie. Według zasad nie powinno się zdradzać, który żółw jest nasz, ale jedna z zawodniczek regularnie wyznaje, że nie może wytrzymać takich tajemnic... 8. Gra Dzieci z Carcassonne. Gra, w której dobrze mieć jakąś strategię, ale u Ewki planem jest brak planu, improwizuje i nieźle jej idzie!9. Książka Nie odrobiłem lekcji, bo... Bo warto wcześniej przećwiczyć rozmowy z nauczycielami. A szkoła tuż, tuż. 10. Książka z szablonami. Zwierzęta. Nowość dla Ewy, wcześniej nie miała styczności z szablonami. Nie takie proste! 11. Książka Czy Zuza ma siurka? No wiemy, że nie ma! Ale lubimy Zuzę! 12. Kreatywny zeszyt Tatuaże. A w środku prawdziwa gratka - cały arkusz wypełniony zmywalnymi tatuażami.





Wzrusz. Normalnie wzrusz. Masa ludzi wzięła udział w Festiwalu Urodzinowych Przyjemności Ewki. I choć ona nie do końca rozumiała, od kogo są te wszystkie prezenty, to obdarowała Was naprawdę szerokim uśmiechem "bez środkowej jedynki", jak go określił kiedyś chłopiec na placu zabaw ;) Jeszcze nie zdążyłam podziękować każdemu z osobna, jeszcze nie dałam rady zdjęć powysyłać, jeszcze ładuję baterie... Ale dzisiaj - uśmiecham się do Was i ja, i dziękuję, nie tyle za prezenty, co za chęci, sympatię, obecność, także tylko wirtualną. Niesamowita sprawa... 






PS A skoro o prezentach mowa... W niedzielę Dzień Dziecka. Ponieważ Ewka jest majowa, tego dnia nie dostaje już żadnego wielkiego prezentu. Ale ja ZAWSZE mam coś w szafie ;)



13. Naklejanki z Baśką. Wiadomo. Basiomania trwa. 14.Woreczek Moje Skarby. Bo może i torebek i worków u nas całe mnóstwo, ale skarbów wciąż więcej... 15. Książka Dzień Dziecka w Bullerbyn. Bardzo długo czekała w szafie na swoją kolej. Udało mi się wytrzymać i w Dzień Dziecka poczytamy o Dniu Dziecka. I zjemy duże lody!

Last one?

$
0
0

Grube nóżki
chód kaczuszki

Krótko i na temat (swój) się wypowiem. Znaczy się do drzwi zapukał 36 tydzień ciąży (bo bez ciąży to ja łania: smukła i gibka, rzecz to powszechnie wiadoma ;)). Najbardziej doskwiera mi to, że przeskoczyć nie mogę. Nie że kałuży. Swoich możliwości. Chciałoby się podbiec, przyspieszyć, iść szybkim i sprężystym krokiem, kilometry wyrabiać truchtem. Mieć energię, żeby schylić się po coś, co właśnie spadło. Oh, seriously, this is my last one...


Kulamy się, kulamy. Jest w nas pełno sprzeczności. Bo tak chciałoby się tej ciąży nie przenosić. Spotkać się wcześniej. Nie wołać tak natarczywie, rozpaczliwie nie prosić lokatora o wyjście. Chciałoby się. Ale potem podnosi się wzrok i jednak widzi, że biurko wciąż stoi, a tam już powinno być już łóżeczko. Kołyska wciąż ponad 100 km od domu. Ubranka zalegają w koszu na pranie. Półki, które powinny być już puste, bynajmniej przestrzenią nie grzeszą. A torba do szpitala? No to wzrok może lepiej spuścić. I pomyśleć, że to dopiero 36 tydzień ciąży.


- Dzień dobry, poproszę kilogram truskawek, dziękuję - codziennie mówię. I dzielimy ten kilogram na trzy części. I zjadamy w czworo. Bez cukru, bez śmietany, opłukane tylko. Pyszności. Staram się sobie przypomnieć, jak to było... Prócz tego, że ciężko. Dietę miałam? Czy jednak nie? Na pewno przez pierwszy miesiąc nie jadłam smażonych dań w ogóle. Na pewno miałam wielki gar rosołu od Mamy. Na pewno byłam potwornie wystraszona, ale i Ona nie wyglądała wtedy na odważną dziewczynkę :) Na pewno przez długie miesiące nabierałam pewności siebie.



Wdrapuję się na wagę i mam ochotę chwycić za torebkę, by chwilę później na nią zwalić odczyt z wyświetlacza. Luźno trzymam rękę. Ciśnienie w normie. Krew i mocz. Krew i mocz. Glukoza. Badanie. Chwila ciszy, zmarszczona brew lekarza. Za każdym razem wstrzymuję oddech. A on po prostu się koncentruje, wpatruje w monitor z taką miną, która prowadzi do mojego bezdechu. Daję się na to nabrać. Za każdym razem.


I myślę sobie, że mogę zniknąć. Na dłuższą chwilę. I nie martwcie się wtedy, nie dopytujcie zbyt wiele. Będziemy wieżę z klocków uczyć się na nowo układać. Klocek po klocku. Aż dojdziemy do jako takiej wprawy. Na klatę weźmiemy te zmiany, bo przecież sami o nie prosiliśmy. Ewa całe wakacje zostaje z nami. Nie ułatwimy sobie codzienności dyżurnym przedszkolem. Wszyscy będziemy się uczyć nowego. Razem. Czasem z zaciśniętymi zębami i potem na tyłku.



Tymczasem czytam sobie. Trochę monotematycznie. W przerwach między Mundrą - archiwum Kaczki, na wyrywki. I jeszcze archiwum Jareckiej. Wyborna lektura. A tu jeszcze Antologia polskiego reportażu XX wieku w kolejce... Ale za ciężka. Ciąży na brzuchu ;) Tymczasem leżę. Jednak na lewym boku! Ewa wolała prawy. Tymczasem trochę rozmyślam - jak to było i jak to może być. Tymczasem trochę się boję. Muszę to pranie zrobić. Wyprasować. Oddać książki do biblioteki. Torba... Rozpinana koszula, szlafrok, wkładki laktacyjne, woda... Oh, seriously, this is my last one... Seriously?


PS Przyjemność ciążową koszulką sprawiła mi marka, którą poznałam ponad rok temu - Rebellook Pregnancy (FB). Dziękuję! Nie dość, że napis cieszy moje i mijających mnie mamusiek oko, to jeszcze mięciutka i wygodna :) Sandałkową przyjemność natomiast sprawiłam sobie sama (już w czerwcu 2013 chciałam, ale musiałam wynosić stare buty najpierw ;)). W tym roku ja i Ewka biegamy w sandałach Salt-Water Sandals (FB). Tak, to zdecydowanie najwygodniejsze sandały, w jakich kiedykolwiek chodziłam. Tylko to zapinanie z tym ogromnym brzuchem, ufff... ;)

Dzień Dziecka

$
0
0









Stoję w kuchni, naczynia myję. Przez okno widzę podjeżdżający pod blok lśniący wóz. Srebrny (tyle w temacie marek samochodów ;)). Kilka razy w roku zwracam uwagę na ten widok. Wysiada mały chłopczyk, mieszka gdzieś nad nami. Właśnie spędził dzień z tatą. Z bagażnika wyciąga prezenty. Dużo i duże. Z trudem je unosi. Tata poprawia fajkę w ustach, głaszcze małego po głowie, macha mu i już go nie ma. Nie oceniam, może dla tej rodziny to rozstanie, te spotkania i prezenty są najlepszym rozwiązaniem. Może ten chłopiec czuje się najszczęśliwszym dzieckiem na świecie. Nie wiem. Widzę tylko jeden element układanki. Widzę kilka razy w roku. Zza szyby. Nie oceniam, ale za nic nie zamieniłabym tego na naszą zabałaganioną codzienność. Z kolejką do toalety, z truskawką pod stołem, z naszymi "dorosłymi" ustaleniami i sztamą wychowawczą. Taka to myśl po Dniu Dziecka. Prezenty, goście, kolorowanie, dużo słodkości, w tym pierwsza wata cukrowa. Długi spacer, trochę skoków, lody o smaku Hello Kitty*. A Wy? Jak świętowaliście Dzień Dziecka? :)

* Jak Tramal będzie niegrzeczny, zrobimy z niego lody! I będziem sprzedawać włochate kulki ;)

Reprezentacja Sztywniaczków

$
0
0

To zaledwie reprezentacja. Na dodatek zupełnie subiektywna. Reprezentacja sztywniaczków, które nas z różnych powodów ominęły*. I trochę szkoda, bo to drużyna wyśmienita, na miarę złota. Bardzo zróżnicowana pod względem treści, ilustracji, kolorystyki i formatu. Na pewno mała Ewa chętnie by wszystkie te książki obśliniła. Mokrym palcem szlaczek narysowała. Rozmoczyła rogi. Ekstatycznie pokazała jakiś detal. Huknęła z impetem o podłogę. Zachichotałaby nad nimi. Targałaby je pewnie, tak jak przynosiła wszystkie swoje kartonówki. I kazała czytać. Jeden raz, drugi, trzynasty i sto pierwszy. Aż schowalibyśmy dany tytuł na szafę. Choć na kilka dni. Tymczasem zaczynamy od nowa. Przygodę ze sztywniaczkami. Mianowałam się trenerem i powołałam reprezentację. Sztywniaczków. Liczna to drużyna...






 

 



Nie ma oficjalnych ustaleń dotyczących liczebności Reprezentacji Sztywniaczków. Dlatego. Czujcie się zaproszeni do powoływania swoich zawodników. W komentarzach. Które kartonówki polecacie najbardziej?

PS Uzupełnienie. Nie tak dawno temu, nie za górami i lasami Ewka czytała takie kartonówki: Wiosna na ulicy Czereśniowej, ABC, Auta, Na budowie, Auto Ferdynand, Bardzo głodna gąsienica, Jest tam kto?, Gdzie idziemy?, Kurczę blade, Mam oko na litery, Miasteczko Mamoko, Opowiem ci, mamo, co robią mrówki, Pierwsze urodziny prosiaczka, Różnimisie, Spacer, W przedszkolu i inne...

* No dobra. Dwa z tych tytułów już mamy :) Jeden nawet niebawem pokażę...


Być fanem, a nie fanatykiem

$
0
0
Nie wszystkie kobiety mogą urodzić naturalnie, tak jak nie każda kobieta karmi piersią. Mało tego, to, jak urodziłaś czy jak karmiłaś swoje potomstwo, nie decyduje o tym, czy jesteś dobrą matką, czy nie. Jesteś matką bez względu na wszystko. To co Winnicott mówił o wystarczająco dobrej matce, można odnieść do wystarczająco dobrze rodzącej i wystarczająco dobrze karmiącej. Trzeba być fanem, a nie fanatykiem.*
Książkę Mundra zamyka bardzo ciekawa rozmową z Barbarą Baranowską, embriologiem, położną, wykładowczynią Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Myśl, którą pozwoliłam sobie zacytować wyżej, nie jest dla mnie odkryciem, ale wydaje mi się, że dla całkiem pokaźnej grupy społeczeństwa to jakieś brednie. Nie obserwuję dyskusji o wyższości porodu naturalnego nad cesarskim cięciem. Nie zacietrzewiam się przy wymianie zdań na temat jedynego słusznego sposobu karmienia. Nie jestem mądrzejsza od jakiejkolwiek innej matki. Życzę Wam wszystkim, znajomym i nieznajomym kobietom, dobrego porodu, pełnego szacunku dla Was i Waszych dzieci. Udanej przygody z karmieniem też Wam życzę. Ale najbardziej życzę jednak mądrych i przyjaznych kobiet wokół. Mniej oceniania, więcej wsparcia. I przeczytajcie sobie Mundrę, to naprawdę świetna, ciekawa lektura.

* Cytat z książki Mundra, więcej o niej - tutaj KLIK.


Na lato (i lata) - książkobranie

$
0
0

Jeden, dwa, trzy, cztery! Tyle osób otrzyma komplet: książka + zestaw pocztówek od Wydawnictwa Muza. Czekają po dwa egzemplarze książek: Przygoda z małpką (Stefania Szuchowa, Janina Krzemińska, Wydawnictwo Muza) oraz Leonek i lew (Wanda Chotomska,Teresa Wilbik, Wydawnictwo Muza). O książkach pisałam w jednym z majowych wpisów KLIK. Do każdego tytułu dołączony będzie zestaw pocztówek. 


 Zasady:
  1. Pod dzisiejszym wpisem zostawcie komentarz - napiszcie, jaka jest Wasza najulubieńsza książka z dzieciństwa.
  2. Włączyłam możliwość komentowania przez osoby, które nie mają profilu Bloggera czy G+. Te osoby proszę o zostawienie adresu e-mail (pozostałe osoby muszą je zostawić, jeśli adresów nie widać w ich profilach). Komentarze będą czekać na zatwierdzenie, co oznacza, że będą pojawiać się z opóźnieniem.
  3. Czekamy do pierwszego dnia lata, 21 czerwca 2014, godz. 23.59.
  4. Losowanie i wyniki pojawią się na blogu w ciągu trzech dni od zakończenia konkursu. Do wygranych wyślemy wiadomości e-mail z prośbą o podanie adresu do wysyłki nagrody. Nagrody będą wysyłane tylko na terenie Polski.  
  5. Miło nam będzie jeśli polubicie profil Wydawnictwa Muza na FB KLIK i podzielicie się informacją o konkursie ze znajomymi. Ale nie zmuszamy :)
  6. Powodzenia! :)
PS A tak pozakonkursowo - zerknijcie na internetowy sklep Wydawnictwa Muza, nie dość, że istne szaleństwo z cenami książek, to jeszcze np. wysyłka paczkomatami w (także szalenie) niskiej cenie KLIK!

12xMAJ II

$
0
0
To był maj! Od czterech lat miesiąc ten zdominowany jest przez jeden temat - urodziny Ewy. Po opublikowaniu wpisów dotyczących świętowania, myślałam że na 12xMAJ zabraknie mi kadrów. Jednak nie. Wystarczyło :) Wszak tegoroczny maj przyniósł dużo emocji. Skrajnych. Było sporo radości, ale i dużo nerwów. Niespodziewany wyjazd i równie zaskakujące ciężkie chwile. Ale i nasz pierwszy przedszkolny festyn rodzinny, podczas którego zgarnęłam dyplom za zaangażowanie w życie przedszkola :) Łapiemy naszą zwykłą codzienność i napychamy sobie nią kieszenie. Idą zmiany, nie da się ukryć :)















PS Naturalnym dopełnieniem wpisu 12xMAJ jest post z relacją z imprezy urodzinowej Ewki KLIK :) I tak, wiem. Zdjęć jest 14 :D

Tik-tak, tik-tak...

$
0
0
Przy kalendarzu odrobinę się zawahałam. Czy głowę podnieść. Świadoma swojego zagubienia w czasie, już na początku ciąży oznaczyłam kolorową taśmą każdy kolejny tydzień zbliżający nas do Spotkania. Sobota - 37. Czyli niedziela to będzie już 37+1 tc. Tymczasem Wojtek, choć jeszcze w brzuchu, wyszarpuje sobie odrobinę przestrzeni w naszym mieszkaniu. Nie za wiele, bo przecież wie, jak jest. Na początek (z wewnętrznym łkaniem) pożegnałam moje biurko. Żałoba trwała krótko. Bo przecież na upartego bym te biurko gdzieś wcisnęła. Tyle że wtedy przestrzeń przypominałaby ciasny magazyn, a ja nie mogłabym złapać oddechu. Nie ma zatem biurka. Jest stół. Jest łóżeczko. Przyjedzie kołyska. (Wózek, wanienka, przewijak, pieluchy, pieluchy, pieluchy).


Otwieram oko i widzę. Oko. Oko widzę. Między jednym szczebelkiem i drugim. Zielone oko otoczone szarym futrem. Pan łóżeczka powrócił. Jeszcze tylko przewijak i będzie dwupiętrowa sypialnia. - I znowu się zacznie - zapewne myśli kot między jedną pięciogodzinną drzemką a drugą. Zapewne pamięta arie zaczynające się i kończące na: - Leeeee. Nocne pobudki. Próby głosu. Piski, gulgotanie. Raczkowanie. Raczkowanie zawsze w jedynym słusznym kierunku. Kierunku kota.


A torba wciąż nie spakowana. Elementy tej szpitalnej układanki już mam. Wszystkie. Nawet mam plan porodu, który właściwie powinien mieć tylko jeden punkt: dobrze urodzić. Tymczasem kartkę trzeba obrócić, żeby doczytać całość. Czy ktoś to w ogóle przeczyta? Paciorkowiec nie odnaleziony, wyniki (odkąd odrobinę zignorowałam łykanie witamin) jakby lepsze. A torba nie spakowana. Bo mam też taką głupią myśl, że jak się spakuję, to się może coś zacząć. A ja jeszcze kilka rzeczy mam do zrobienia. Choć ubranka - wyprane, wyprasowane, złożone. Choć duperele wyprawkowe w 99 proc. już zamieszkują szuflady, szafki, zakamarki. Trzymać się myśli, że jaka siostra, taki brat? Ją wołaliśmy i wołaliśmy. I łaskawie dała się poznać w 42 tygodniu. On też ma taki plan? Wie ktoś? Bo lekarz, po ostatnich oględzinach, zmienił zdanie. Raczej nie przenoszę.


A gdybyś, Wojtku, jednak okazał się dziewczynką... Dam Ci na imię Truskawka. Ewentualnie Rzodkiewka. Zważywszy na to, ile zjadam tych przysmaków, w Twoich żyłach płynie kompot truskawkowo-rzodkiewkowy.


Kawka z psychologiem - RODZEŃSTWO (CZĘŚĆ II)

$
0
0
- Będę go przytulać! Ale nie za mocno. WSZYSTKO mu wytłumaczę. Będę body wybierać, pieluszki podawać... - wylicza Ewa. My kiwamy głowami. Przy wyznaniu, że będzie go również sama kąpać i wyjmować z łóżeczka - wymieniamy się spojrzeniami. Łatwo nie będzie, a do ich spotkania pozostało niewiele czasu. Jakie będą ich relacje, zastanawiamy się wieczorami. Jaką siostrą będzie Ewa, jakim bratem Wojtek? Jaka jest nasza rola? Na pytania dotyczące rodzeństwa odpowiedziała Sabina Sadecka z ekipy inspeerio centrum psychologiczno-coachingowe.  


Znam takie siostry, które aktualnie dorosłe i "dzieciate" wspierają się nie tylko myślą, mają cudowny kontakt i bardzo sobie pomagają. Ja z moim braćmi nie kontaktuję się zbyt często, ale z drugiej strony mam pewność, że jeśli coś się będzie działo, mogę na nich liczyć, po prostu. Co jest z tym rodzeństwem? Jest jakiś idealny wzór na nie - różnica wieku czy płeć?

Oczywiście, że wzoru nie ma. Ale jest kilka mniej lub bardziej oczywistych kwestii, które pomogą nam zrozumieć, czemu między dorosłym rodzeństwem sprawy układają się tak, a nie inaczej. Po pierwsze – badania pokazują, że charakter więzi między rodzeństwem praktycznie nie zmienia się  w czasie. Jeśli zatem byliśmy sobie całe dzieciństwo obojętni, nasza dorosła relacja też będzie oscylować wokół obojętności. Jeśli zaś łączyła nas braterska przyjaźń, istnieje duże prawdopodobieństwo, że przetrwa ona co najmniej kilka dziesięcioleci... Sprawa komplikuje się, gdy szukamy przepisu na rodzeństwo doskonałe.  Bo już  nawet na tak proste pytanie jak, czy lepsza jest mała czy duża różnica wieku między rodzeństwem, nie ma oczywistej odpowiedzi. Przy niewielkiej różnicy wieku dzieci konkurować mogą ze sobą zarówno o uwagę rodziców, jak i o inne atrakcyjne – materialne i niekoniecznie - zasoby. Zbyt duża różnica wieku skutkować zaś może brakiem wspólnej płaszczyzny zainteresowań i doświadczeń między rodzeństwem. Przy różnicy wieku 6 lat lub więcej można nawet mówić o “jedynakach”, gdyż tak niewielka jest szansa nawiązania bliskiej, braterskiej,  relacji. 


Ja nie miałam odwagi (nie byłam gotowa ani psychicznie, ani fizycznie), ale są tacy rodzice, którzy o drugie dziecko zaczynają się starać niemal natychmiast po urodzeniu pierwszego...

Im dziecko mniejsze, tym bardziej potrzebuje rodzicielskiej uwagi i czułości. Im wcześniej zatem pojawi się ktoś, kto pierworodnego syna lub córkę strąci z jego uprzywilejowanej, jedynaczej pozycji, tym silniej ono frustrację swoich potrzeb przeżyje. Stanie się tak, nawet jeśli pierwsze dziecko będzie za małe, by ową detronizację połączyć z pojawieniem się nowego członka w rodzinie. To nie oznacza oczywiście, że rodzina, w której dzieci pojawiają się “rok po roku” skazana jest na rodzicielską porażkę. Istnieje bowiem kolejny czynnik, który determinuje kształt relacji między rodzeństwem. Jest nim wsparcie, na jakie liczyć może rodzina, w której pojawia się kolejne dziecko. Mała różnica wieku i niewielki lub nawet zupełny brak wsparcia ze strony babć, cioć i “cioć” to przepis na logistyczną, ale i psychologiczną katastrofę. Dzieci w takiej rodzinie mogą być – w efekcie przemęczenia rodziców – zostawione same sobie. A to na pewno nie ułatwi im budowania dobrych relacji między sobą. W tych rodzinach jednak, gdzie funkcjonuje sprawny system pomocy, wymieniania się opieką, odciążania najbardziej przemęczonych członków rodziny – tam nawet przy minimalnej różnicy wieku, możliwe są dobre relacje między rodzicami i dziećmi, a w efekcie między tymi ostatnimi.


Zatem na dwoje babka wróżyła... ;) 

Według dr Laurie Kramer z Uniwersytetu Illinois zajmującej się relacjami między rodzeństwem, najlepszym czynnikiem prognozującym to, czy relacje naszego dziecka z jego rodzeństwem będą udane jest jakość kontaktów naszego pierworodnego syna lub córki z jego/jej najlepszym przyjacielem. I – uwaga! – chodzi tu o kontakty z czasów PRZED narodzinami rodzeństwa. Dzieci, które potrafią się bawić ze swoim  przyjacielem na zasadzie równości i wzajemności, przeniosą to później na swoje relacje z bratem lub siostrą. I odwrotnie  - te z nich, które nie dogadują się z rówieśnikami lub boją się ich– mogą mieć później problem z zaprzyjaźnieniem się ze swoim rodzeństwem. Latami zakładało się, że to bracia i siostry uczą nas interakcji społecznych, są swoistym laboratorium społecznym. Jeśli jednak wierzyć naukowym doniesieniom dr Kramer - jest zatem zupełnie odwrotnie!


Czego zatem uczymy się od swojego rodzeństwa?

Rodzice dają poczucie bezpieczeństwa, rodzeństwo zaś uczy nas rozwiązywania konfliktów. To w oparciu o kontakty z rodzeństwem definiuje się nasz przyszły wzorzec reagowania w sytuacji konfliktowej – współpracy, wrogości lub unikania. Kontakty z rodzeństwem stoją zatem u zarania stylu, w jakim komunikujemy się później jako dorośli ludzie – stylu asertywnego, biernego lub agresywnego. 

To ciekawe. Moi bracia regularnie darli koty, ja chyba częściej się wycofywałam...

Badania pokazują, że wśród rodzeństwa w wieku 3-7 lat dochodzi do spięcia statystycznie 3,5 raza na godzinę! Średnio 10 minut z każdej godziny zajmuje kłótnia. A tylko jeden konflikt na osiem kończy się kompromisem. Napięcia są zatem częścią życia każdej rodziny. Unikanie ich za wszelką cenę nie jest ani możliwe, ani wskazane. Według dr Kramer ważne jest jedynie, by obok tych negatywnych momentów, pojawiały się również i te pozytywne. I by bilans – koniec końców – był dodatni. Bo ten dodatni bilans to zapowiedź pozytywnej relacji między rodzeństwem w dorosłym życiu. Ważne jest zatem zapewnianie rodzeństwu okazji do pokojowego bycia razem.  W tej roli sprawdzają się wspólne gry tematyczne, jak i planszówki, ale nie te nastawione na rywalizację, lecz na współpracę. Nie łudźcie się, że uda wam się sprowadzić liczbę konfliktów między swoimi dziećmi do zera. Możecie jednak pomóc im zapoczątkować dobry i silny związek, który przetrwa całe życie. 


Jesteśmy na poligonie. Młodsze dziecko chce zabawki starszego, starsze broni swojego jak lew. Dochodzi do przepychanek, agresji (nie tylko słownej) - jak reagować? Reagować? Chciałabym, żeby Ewka umiała się podzielić, ale nie mam zamiaru karmić ją tekstami, że jest starsza i powinna (ble!) ustąpić.

Oczywiście, że reagować. Ale nie od razu i nie w naszych – rodzicielskich - nerwach. Umówmy się zatem sami ze sobą, że zanim wtargniemy wściekli między wojujące rodzeństwo, zrobimy wszystko, by odzyskać emocjonalną  przytomność. Zanucimy uspokajającą piosenkę, wypijemy powoli kilka łyków wody, odetchniemy głęboko lub powtórzymy kilka razy jak mantrę – “to są tylko emocje, emocje nie są mną, mają swój początek i koniec i nie będą trwały wiecznie”. Ukojenie emocji pozwoli nam spojrzeć na konflikt między dziećmi uważniej i z większym zrozumieniem. Pamiętajmy, że za każdą negatywną emocją naszego dziecka stoi jakaś niezaspokojona potrzeba. Jeśli zatem relacje między rodzeństwem przyjmują zbyt gwałtowny obrót, nie traktujmy tego jako przejawu ich niesubordynacji. Uznajmy to za komunikat w naszą stronę o tym, czego im w rodzinnych relacjach brakuje.  
Tym, co może się okazać użyteczne w reagowaniu na konflikt jest również rozróżnienie dwóch trybów funkcjonowania dziecięcego (i nie tylko) mózgu. Tryb reaktywny pojawia się wtedy, gdy gotujemy się do walki lub ucieczki, jest on pozostałością po czasach, gdy uciekaliśmy przed drapieżnikami lub walczyliśmy o swoje terytorium. W stanie tym jesteśmy skupieni przede wszystkim na samoobronie, pełni rezerwy, niezdolni do wejścia w konstruktywną relację z drugim człowiekiem. Kiedy zaś nasz mózg pracuje w trybie receptywnym, rozluźniamy się, słuchamy innych, reagujemy empatycznie, budujemy kontakt z drugim człowiekiem. Nie sposób skłonić nikogo do zawarcia pokoju, gdy jego mózg funkcjonuje w stanie reaktywnym. Jeszcze trudniejsze jest nakłonienie dzieci do zgody, gdy rodzic, którym im to nakazuje sam znajduje się w stanie walki lub ucieczki. Tym zatem, na czym powinno nam zależeć jest przekierowanie trybu reaktywnego na receptywny. Dokonać tego możemy poprzez uznanie (a nie negowanie) uczuć targających naszymi dziećmi, słuchanie ich, opisywanie, co się z nimi dzieje bez oceniania i wyśmiewania, zaangażowanie ich w proces generowania rozwiązań konfliktu. 


Lata lecą, może nasze dzieci już nie leją się o gumową kaczkę czy miejsce na kanapie. Może już chodzą do szkoły i całkiem możliwe, że jedno z nich osiąga jakieś sukcesy (w nauce, sporcie, jakiekolwiek), a drugie nie. Jak celebrować, żeby nie karmić żółtego potwora zazdrości? Bo potrafię sobie wyobrazić, że taki się pojawi. A może znowu to moja nadinterpretacja?

Ważne, by nagradzać za zachowania, a nie cechy. Zamiast mówić “Ty jesteś taki odpowiedzialny, a Kazik zupełnie nie”, pochwalmy nasze dziecko za dokonania - “Podobało mi się to, że uwzględniłeś w swojej pracy domowej również…”, “Cieszę się, że nie muszę ci przypominać o sprawdzianach”. Gdy przekierujemy naszą uwagę z cech i etykiet na dokonania i zachowania, okaże się zapewne, że każde z naszych dzieci ma czym się pochwalić i problem “nadchwalenia” zniknie.


Przy tym skupianiu się, żeby było po równo, ciągłym analizowaniu, jak postąpić i co powiedzieć, chyba łatwo stracić okazję tak naprawdę na poznanie dziecka... Jak nie stracić z oczu tego, że każde dziecko osobno zasługuje na naszą uwagę? Czy planowanie przez rodziców dnia tylko z córką czy tylko z synem ma sens? Bo tak sobie myślałam, że jak już pojawi się Wojtek, chciałabym mieć z Ewą babski dzień... Nie że co tydzień, nie że zapisywany w kalendarzu, ale pamiętać o tym - nie traktować jej jak elementu pakietu... To samo zagadnienie dotyczy dnia z synem, rzecz jasna. Tu sztuczna sytuacja czy całkiem niezły pomysł? 

Spotkania sam na sam są potrzebne i dziecku, i rodzicowi. By wyjść na chwilę z roli, w którą nas pozostali członkowie rodziny wtłaczają, nauczyć się siebie na nowo. Nie zapominajmy jednak również o spotkaniach/randkach z naszym ukochanym/ukochaną. Bo od tego chyba trzeba było zacząć ten wywiad, że kluczowe dla dobrostanu naszych dzieci są relacje między nami – rodzicami. 


Cykl Kawka z psychologiem powstaje we współpracy 
Część I rozmowy o rodzeństwie znajdziecie TU KLIK.


Prawie średniak

$
0
0

- Smakował ci dziś obiad? - rzucam niezobowiązująco. - Tak. Była zupa kluseczkowa - odpowiada. A ja przyglądam się jej bluzeczce - może zdradzi mi, co prócz kluseczek było w miseczce, bo Ewka właśnie skończyła rozmowę na ten temat. - A jak leżakowanie? Udało ci się zasnąć? - no drążę, nudno drążę. Chwila niepewności. - Taak. Zaspałam nawet - mówi. Czyli właściwie nie wiem, czy spała, czy nie. Ale w sumie - co za różnica? ;)



Kasza jaglana z musem morelowym, orzechy włoskie, migdały. Kanapki wiosenne z sałatą i jajkiem, posypane szczypiorkiem. Makaron w sosie serowym z gotowanymi brokułami i marchewką. Rzodkiewka, ogórek świeży, borówki, arbuz, sorbet owocowy. Czy Pani Dorota i Pani Lucyna z przedszkolnej kuchni nie mogłyby pakować dla mnie tych pyszności do termosu obiadowego? Zróżnicowane menu, które kuchnia serwuje przedszkolakom zwyczajnie mnie onieśmiela. A tu buła, buła i truskawki. Taki to nasz babski piknik :)


Rano. - Pa, mamusiu. Będę tęsknić - rzuca i NAWET SIĘ NA MNIE NIE OGLĄDA. Idzie do przedszkola, nie ma czasu na sentymenty. Kto wie, kogo spotka w szatni, gdzie pójdą na spacer i co pysznego zje na drugie śniadanie. Czy będzie bawić się w rodzinę? Lekarza? Czy wróciła Nadia? Czy pojawi się nowy konflikt z Julką? Czy spodoba jej się dzisiaj na rytmice? Czy będzie miała z kim porozmawiać podczas leżakowania? Ta nasza czterolatka. Już prawie średniak. Jeszcze tylko przez tydzień - maluch.



Jak fajnie pod koniec roku przedszkolnego odetchnąć z ulgą. Nie dlatego, że to już koniec. Udało się! Te nasze nerwy, niepokój, wahanie... Przedszkole okazało się wspaniałą przygodą. A mogło być inaczej. Początki wyglądały dobrze. Później pojawił się kryzys, lęk, płacz, obgryzanie paznokci (jej w ciągu dnia, nasze pod osłoną nocy ;)). Wtedy z niepokojem patrzeliśmy na smutną nie-Ewkę. Wystraszeni zmieniliśmy przedszkole. Różnicę było widać już po pierwszym dniu. Każdy kolejny krzyczał nam do ucha, że dobrze zrobiliśmy. A teraz? Teraz zostało jej tylko pięć dni w grupie maluszków... 



- To przyjdą nowe maluchy? A starszaki pójdą do szkoły? A my będziemy średniakami? - dopytuje. - I nie będzie leżakowania! - krzyczy. Ona się cieszy, my się cieszymy. Teraz każdy dzień będzie jeszcze wspanialszy. A przecież niedawno to ona stała na końcu korytarza, przy wieszaczku z myszką, z wielkimi oczyskami. Teraz biegnie w podskokach, zagaduje dzieci, domowe historie wypaplane są WSZYSTKIM (którzy nie uciekną ;)) już minutę po zdjęciu butów. A na dobry koniec roku przedszkolnego, wakacje i jeszcze lepszy początek nowego: - Ten, ten plecak* chcę! Ten z ptakolcem. Co to za kolor ten z boku? - interesuje się. - Musztardowy - mówię. - Myślisz, że będą na mnie mówić MUSZTARDKA?


Już nie przepuszcza wszystkich na zjeżdżalni, już nie boi odezwać się, kiedy ktoś się przepycha, coś jej wyrwie. Odnajduje się w grupie, choć nie jest typem lidera. Potrzebuje czasu, żeby się rozkręcić. Coraz częściej zaskakuje mnie jej odwaga, to jak się przełamuje... Duża zasługa w tym przedszkola, ale i niektórych lektur. O tym jednak będzie w kolejnym wpisie... :)


PLECAK PRZEDSZKOLAKA  OOPS (FB)  //  TERMOS  U KONSERVE  (FB)

* Plecak jest - prócz tego, że musztardowo-różowy i z ptakolcem ;) - wodoodporny, lekki, miękki i MOŻNA GO PRAĆ W PRALCE :) Można go również w odpowiednim miejscu podpisać oraz regulować szelki. Czego chcieć więcej? Za ptakolca w szpilkach dziękuję dystrybutorowi marki Oops w Polsce :) O termosie będzie więcej przy okazji wpisu wyprawkowego...

Rzecz o odwadze

$
0
0

Popełniłam masę błędów wychowawczych. A to dopiero początek! Najpierw chciałam, żeby Ewa umiała podzielić się symboliczną foremką w piaskownicy. Później, gdy - na poligonie zwanym placem zabaw - zauważyłam, że jej potrzeby znalazły się na ostatnim miejscu i właściwie wszyscy są ważniejsi od niej - chciałam to jakoś odkręcić. Włączyć jej przycisk asertywności. Sprawić, by chociaż zaprotestowała, gdy kolejne dziecko bez ceregieli wpycha się przed nią na zjeżdżalnię. Zdarzało się, że kompletne bzdury mówiłam. Klęska, przyznaję się do klęski. A chciałam dobrze...


Gdybym przeczytała więcej mądrych książek... Ale nie przeczytałam. Raz - jak wybrać te najlepsze lektury, dwa - jak nie zwariować od często wykluczających się teorii, trzy - to i tak nie uchroniłoby mnie przed popełnieniem masy błędów wychowawczych. Zatem może - gdybym bardziej zaufała jej i sobie? Lepiej. Chyba lepiej. Choć wokół mnóstwo rodziców celebrujących niezależność swojego dziecka, odpuszczających jakiekolwiek reakcje na jego zachowanie. I ja bym tak nie umiała. Nie zgadzam się na przemoc, na to by jedno dziecko stale doprowadzało do płaczu inne. Wybieram unik. Inny plac zabaw. Oj, zatem nie jestem również zbyt dobra w konfrontacji. I czego ja wymagam od Ewki? :)


Długo bym mogła. Tak o moich błędach mówić, zamęczać się tym, jaki miewam wpływ na nią. Mam wrażenie, graniczące z pewnością, że sporo z Was przyznałoby się do tego samego. Jak nie na forum, to gdzieś w cztery oczy, podczas rozmowy z przyjaciółką, z mężem, w bliskim gronie (o, jakiś czas temu dyskutowałyśmy w komentarzach u Kaczki, wtedy tematem przewodnim było - czy da się nauczyć dziecka walki o swoje?). Ale ja dziś nie o tym miałam. Miało być o tym, kto może pomóc dziecku, gdy na zajęciach z muzykoterapii wystraszy się wilka, z kim warto je zapoznać, gdy podczas zabawy w grupie stale jest z boku, kto może sprawić, że zupełnie inaczej spojrzymy na kwestię odwagi... No kto? Nusia. I Albert. Niestety nie mogę zagwarantować, że lektury (czytane choćby przez 20 minut dziennie i codziennie ;)) rozwiążą wszystkie Wasze problemy. Ale na pewno warto spróbować...



Nusia to miss ostrożności - wszak świat pełen jest niebezpieczeństw! Zawsze gdzieś z boku, z dala od szalejącej przedszkolnej grupy. Boi się. Boi się przeskoczyć przez rów, boi się pogłaskać psa, boi się dotknąć tłustego robaka. Podczas jednej z przedszkolnych wycieczek traci z oczu grupę i zostaje sama. W lesie! W lesie pełnym wilków! A zapada zmrok... Bez wchodzenia w szczegóły fabuły - spotkanie ją odmienia (wilki też ;)). Coś, co wydawało się przerażające, wcale takie nie było. Jak łatwo sądzić kogoś po pozorach! A skoro wilki wcale nie były takie straszne, to i może Nusia wcale nie jest taka bojaźliwa?





Albert się nie bije. Męczy się nawet podczas zabawowych przepychanek z tatą. W zerówce poddaje się natychmiast, gdy zaczyna się konflikt. Inne dzieci podejrzewają, że nie potrafi się bić, że jego ręce są słabe. A Albert po prostu nie lubi się bić, nie robi uników, by zadowolić dorosłych, by pokazać, że jest grzeczniejszy czy mądrzejszy. Nie lubi! Tymczasem w zerówce pojawia się troje nowych uczniów. Ta trójka naprawdę lubi przepychanki! A jedną z ich ofiar staje się Albert! Ale... Pod koniec dnia nowi rozmawiają o tym, jaki to Albert jest odważny. Co się zmieniło? Czy Albert użył swoich piąstek? A może wcale nie trzeba się bić, by wykazać się odwagą? :)





Nusia i wilki, tekst i ilustracje: Pija Lindenbaum
Czy jesteś tchórzem, Albercie?, tekst i ilustracje: Gunilla Bergström
tłumaczenie: Katarzyna Skalska


A Wy? Jakie znacie tytuły związane z tematem odwagi, pokonywaniem lęków? A może z przemocą? Do głowy przychodzi mi jeszcze inna część Alberta - Albert i potwór (Gunilla Bergstrom, Wydawnictwo Zakamarki). A także tytuł - Laszlo boi się ciemności (Lemony Snicket, Jon Klassen, Wydawnictwo Filia). Ale że tych książek nie mam, to i za dużo powiedzieć nie mogę... Jeśli macie swoje typy, śmiało podzielcie się nimi w komentarzach :)



Plan. Najważniejszy jest plan

$
0
0


Sytuacja jest taka, Drogi Wojciechu. Miło by było, gdybyś zdecydował się na wyjście na świat jakoś w ciągu pięciu dni. Może tak być? Tylko wiesz - nie w nocy. Skurcze mogą się zacząć nad ranem, ale co 10 minut to niech będą w okolicach 7.00 rano. Do szpitala i przedszkola - podobna droga. I teraz się skup. Bo nie możesz się rodzić jakoś 20 godzin czy więcej, rozumiesz? Bo Ewka w przedszkolu to góra do 16.30 może być. I w sumie to tak długo to jeszcze tam nie była... Także ten tego - urodzisz się najpóźniej o 14.00? Wiesz, żebyśmy mogli się Tobą nacieszyć jeszcze na porodówce razem. Nie panikując, nie patrząc nerwowo na zegarek. Spokojna Ewka, spokojni my, to i Tobie się spokój udzieli. Także wstawiaj się w ten kanał rodny sprawnie i płyń, płyń, choćby nucąc: So don't stop me now don't stop me... 'Cause I'm having a good time having a good time*. Albo idź na autobus. Podstawiłam Ci jeden. I jeszcze jedno. Bo we wtorek Twój ojciec idzie na koncert. Nie bądź taki i odpuść ten wtorek... W środę będzie niewyspany. Czwartek? Może w czwartek? 26 czerwca. Brzmi nieźle. I weź się nie sugeruj tym, co lekarz mówi! Że niby nie w tym tygodniu! To Ty decydujesz, chłopie! Po co czekać do lipca? Wszak na liczniku już 38+2! Ubranka wyprane, kącik uszykowany, TORBA SPAKOWANA. I nawet coraz częściej udaje mi się skutecznie przeganiać Tramalucha z łóżeczka, kołyski, przewijaka, komody... Kapciem go rzucam. Miej to na uwadze. Twoje: - Leeee... będzie dużo skuteczniejsze ;) 



KLIK

PS Wyniki książkobrania z Wydawnictwem Muza już są! KLIK

Zielona miejscówka

$
0
0



W zasadzie to powinnam zachować to miejsce dla siebie. Żeby się czasem nie stało zbyt popularne i nie przegoniło nas dalej, ale... Jak tu milczeć, jak się tak głośno bije brawo? :) Jeszcze dwa lata temu ta miejscówka nie była nam znana, teraz regularnie wpadamy na jakiś szlak, na górę, która do wysokich nie należy, popiknikować przy zadaszonych ławach. Można jeździć na rowerze, można biegać, można zaklepać sobie termin ogniska, podpatrywać ptaki, liczyć żuki, wejść na wieżę widokową, popatrzeć na drzewo, które jest ubrane w sweter... Oj, sporo rzeczy można! A od 1 czerwca 2014 r. można skorzystać z małego placu zabaw. Takiego tradycyjnego, ale i tego w wersji naturalnej! Labirynt z wikliny, ścieżki ruchowe, ścieżka „bosych stóp”. Tak niewiele, a taka pełnia szczęścia i zabawa na wiele minut :) Dziewicza Baza (FB) (dawniej parking leśny pod Dziewiczą Górą Nadleśnictwa Łopuchówko, gmina Czerwonak). Polecamy!







Takie tam. Pogawędki V

$
0
0
Ewa, dziadek Rysio, pies Junior. Na łące. Pada deszcz, świeci słońce, jest tęcza.

Szybko i trafnie diagnozuje:
- Ta lalka jest chora na odbrudnawość.
- Jak to się leczy?
- Trzeba mieć taki środek - Buchmobiel.

Wie dużo o naturze:
- Pippi śpi z nogami na poduszce, a Pan Nielson śpi tak... Jak zaplanowała natura.

Korek. Tęcza. Praca wspólna, rysowała z tatą.

Zna krowę Anię:
[okolice północy, lekka gorączka, siada i mówi]
- Muszę iść. Do owczarni. Do studni, nabrać wody. Dla krowy, która ma na imię Ania i jest TAKA miła...

Filozofuje. Wnioskuje. Myśli:
- Czyli od smoków biorą się zapałki... Bo one mają ogień...

Kot jaki jest, każdy widzi.

Lubi sobie usystematyzować wiadomości:
- Są trzy rodzaje jajek. Jajka niespodzianki, jajka do jedzenia, jajka z kurczaczkami.
[ups...]

Zna prawdę. Najprawdziwszą:
- Dzieci się rodzą, żeby uściskać rodziców.

Słoń. On nie płacze, on ma rzęsy!

Lubi mieć efektowne wejście:
[jest pierwszym gościem na urodzinach koleżanki, odkasłuje i komentuje]
- Ja przepraszam, ale nie przyszłam tu kaszleć, ale na imprezę.

Potrafi znokautować komplementem:
- Pycha, tato, zrobiłeś obiadek. Aż mi się uszy rumienią ze wdzięku!

Nie dajcie się zwieść. To nie ptaszek, to niedźwiedź.

Tworzy nowe wydanie słownika frazeologicznego:
- Z głodu, mamo, pękam!
I jeszcze:
- Ty jesteś głuchy... Jak smoła!

Pisze doktorat na temat zmęczenia:
1.
- Jestem zmęczona, aż po palce u nóg!
2.
- Jestem tak zmęczona... Jak balon. I zaraz pęknę. Ze śmiechu.
3.
- Ta lalka jest już taka zmęczona! Że aż jej oczy... trzeszczą!

Kwiat, dom, Ewa. Po tym rysunku brokatowy długopis przestał pisać ;)

Lubi w szpitalnej izbie przyjęć urządzać performance:
- Aniele Boży, stróżu mój,
Ty zawsze przy mnie stój.
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
Bądź mi zawsze KUPĄ NOCY.

Zaskakuje trafnością. Wniosków:
- Ciężko być gwiazdą, jak chce się siku.

Stokrotka! 

Tymczasem

$
0
0

Jak każda OCZEKUJĄCA, na tym etapie uprawiam życie na krawędzi. Niedyspozycja żołądkowa? A może to już znak, że zbliża się poród? Może to nie ten arbuz, co go właśnie zjadłam? Skurcz? Nerwowe zerkanie na zegarek. Czy się powtórzy? I znowu? I znowu? Czy regularnie? A ten skurcz(ybyk) to samotnik. Złapie, puści, pójdzie sobie. A czy nie obniżył mi się brzuch? Trudno stwierdzić. Wypięty zadek Wojtka raczej sugeruje, że brzuch zamiast się obniżać, jest coraz wyżej. Niebawem rozkwasi mi nos. Chyba. Waga lekko leci w dół? Moja może i tak, tymczasem on... Truskawki i rzodkiewka zbudowały u niego niezłą masę. Tyle powiem. Wynoszę śmieci z telefonem w kieszeni. Śmieci. 100 metrów od domu. Choć wiem, że to nie dzieje się jak w filmach. Pomiędzy trzecim a piątym krokiem nie zmienię statusu z rozwierającej się szyjki macicy w skurcze parte. W nocy budzi mnie każda zmiana pozycji. Prawy bok. Odpycham się ręką od łóżka, najpierw leci brzuch, potem ja. Lewy bok. Minął czwartek. Nie rodzę. Tymczasem lekarz docenił mój wesoły autobus na brzuchu. Uśmiechnął go trochę ten widok. Tak na chwilkę, bo on raczej dwieście procent koncentracji na monitorze. - No niech się pani umówi na za tydzień, nie widzę tego jeszcze, nie widzę... - mamrocze pod nosem. Który tatuaż wybrać na kolejną wizytę? Oto jest pytanie! Tymczasem przemalowałam paznokcie u stóp i nie patrzę w ich stronę. Bo mi się nie podoba. To nie patrzę. Jak tak się spojrzę, to będę chciała przemalować. Znowu. A po co to komu? Takie wygibasy? Jak się połknęło piłkę lekarską? Tymczasem stopa Wojtka regularnie dźga mnie w prawy bok. Biedna krewetka. Powykręcana taka. Głową w dół. Tymczasem spojrzałam. I przemalowałam. Ostatni raz? Tymczasem Wojtek nie lubi, jak opieram o niego książkę. I KTG też nie lubi. Tymczasem robię kolejną listę rzeczy do zrobienia. I skoro są na niej punkty - zatemperować z Ewą wszystkie kredki, to chyba jesteśmy gotowi. Na nowe. Tymczasem to ostatni ciążowy wpis. Bo ile można? :) Uściski dla Was, miłego weekendu. Tamten plan nie wypalił, zatem teraz to zamierzam nie urodzić przed 4 lipca. O!

Ewka na okładce*

$
0
0
Ewka mieszka w mieście. Mogłoby się wydawać, że w mieście nie da się obserwować przyrody. A jednak Ewka znajduje tu mnóstwo roślin i zwierząt. Czytam na okładce pewnej książki. Co prawda w miejscach, gdzie wymieniam Ewkę jest imię Linnea, ale pozostałe rzeczy się zgadzają. Dziewczyny mieszkają w mieście, co wcale nie przeszkadza im w poznawaniu przyrody...



Wszystko się zmienia Psze Państwa! Raz - że wakacyjna pogoda i wolny czas trochę osłabia pęd czytelniczy małej Ewki, która aktualnie woli przywdziać pióropusz i biec w stronę słońca. A dwa - no cóż, ona rośnie, mądrala się z niej robi, to i literatura musi stać się bardziej zróżnicowana. Nie samą ciekawą fabułą mały człowiek żyje. Przyszła do nas nowa fala edukacji. Całkiem nieźle jest to wymyślone. Że po latach od obronienia dyplomu, wracamy do wiedzy podstawowej. O, choćby do umiejętności zaplatania wianków! Bo ja taka słaba w sploty jestem. Czy te na włosach, czy z kwiatów... Powtórka z jakich jeszcze wiadomości czeka na nas w najbliższym czasie? Na pewno anatomia. To już maglujemy od pewnego czasu. Świat zwierząt. Prehistoria. Ale aktualnie - przyroda.




12 rozdziałów. Każdy z nich to inny miesiąc. Cały rok z Linneą. I z jej przyjaciółmi! Z panem Blomkvistem, który kiedyś był ogrodnikiem i panem Kalle, który ma działkę za miastem. - Mamo, przeczytaj mi o grudniu - mówi Ewa. No to czytam. O własnoręcznie robionych prezentach, o przesileniu zimowym, o gilu, który ma jaskrawoczerwony brzuch, o rodzajach orzechów i o tym, jak zrobić świąteczną ozdobę - serce na choinkę. A potem mówimy sobie dobranoc. I Ewa zasypia.



Bo tej książki nie czyta się od deski do deski, przy jednym posiedzeniu. Choć pewnie można i tak... My wolimy na raty, bo bardzo dużo różnorodnych informacji poukrywanych jest w każdym rozdziale. O roślinach, o ptakach, o tradycjach, zabawach. O, można nawet dowiedzieć się, jaki jest przepis na zupę z pokrzywy! I ta Linnea taka, że nie sposób jej nie polubić :) Pan  Blomkvist i pan Kalle... Mam te same uczucia, jak podczas lektury książki Lato Stiny (KLIK, ta sama ilustratorka!). W okolicach serca jakoś cieplej się robi... :)




Przed nami lipiec. Czyli co? Plażowe znaleziska, wiadomości o mewie śmieszce, list w butelce i przepis na sok z czarnego bzu :)


Rok z Linneą, tekst: Christina Björk, ilustracje: Lena Anderson
tłumaczenie: Agnieszka Stróżyk, Wydawnictwo Zakamarki

* Zdjęcie z Ewką - Linneą powstało na potrzeby konkursu marki Endo. Nasza praca została wyróżniona :) 


Viewing all 654 articles
Browse latest View live