Quantcast
Channel: O tym, że...
Viewing all 654 articles
Browse latest View live

Polowanie w bibliotece - WŁOSY MAMY

$
0
0



Chyba nie ma innej książki, która lepiej pasowałaby do tematu ostatniego wpisu z cyklu Kawka z psychologiem. Włosy mamy - czyli mówiąc najkrócej: rzecz o depresji rodzica. Choć przecież o włosach... Przepiękna książka, niezwykła metafora, niesamowite ilustracje! Książka, na którą Ewa nie zwróciła uwagi i nie domagała się jej czytania. Wypożyczyłam ją zatem dla siebie. I dla Was. Bo może część z Was nie zna :) 







Włosy mamy, tekst: Gro Dahle, ilustracje: Svein Nyhus
tłumaczenie: Helena Garczyńska, Wydawnictwo EneDueRabe

O czym można zrobić fotoksiążkę PRINTU? O tym, że...*

$
0
0
Kiedy na świat przychodzą dzieci, uwieczniasz na fotografiach wszystkie ważne momenty z ich życia: pierwszy uśmiech, pierwsze kroczki, chrzest, roczek, pierwszą jazdę na rowerze, wakacje nad morzem, I Komunię Świętą... Nadaj tym pięknym wspomnieniom wyjątkową oprawę na lata 
i wydrukuj swoje emocje w fotoksiążce Printu? Jaki może być jej temat przewodni? Zobacz inspiracje od Printu dla czytelników bloga "O tym, że...".  


FOTOKSIĄŻKA NOWORODKA
Pierwsze tygodnie życia dziecka to najbardziej emocjonujący czas w życiu młodych rodziców. Dziecko zmienia się niemal z dnia na dzień, dlatego to idealna okazja, aby między 5 a 21 dniem życia wykonać sesję noworodkową, a zdjęcia wykorzystać do zrobienia fotoksiążki i utrwalić piękne wspomnienia.

FOTOKSIĄŻKA NIEMOWLAKA 
W pierwszym roku życia dziecko rozwija się najszybciej w ciągu całego swojego życia. Na kadrach złapiesz wiele wzruszających momentów: pierwszy uśmiech, podniesienie główki, raczkowanie, naukę siadania, wstawania, pierwsze kroczki... Fotoksiążka PRINTU to idealne dla nich miejsce!



FOTOKSIĄŻKA Z CHRZCIN
Chrzest Święty to bardzo ważny Sakrament w życiu rodziny. Fotoreportaż, a następnie fotoksiążka 
z przygotowań do chrztu, uroczystości w kościele oraz rodzinnego spotkania pozwoli Ci zatrzymać wyjątkowe chwile na lata.

FOTOKSIĄŻKA URODZINOWA
Tort ze świeczkami, eleganckie stroje, niepowtarzalna atmosfera, piękne prezenty, zaproszeni goście 
i ogromna radość dziecka, jednym słowem URODZINKI! I obowiązkowy „gość” – aparat fotograficzny, który uwieczni wspaniałą zabawę i piękne momenty oraz pozwoli zrobić z nich piękną foto-pamiątkę.



FOTOKSIĄŻKA W PREZENCIE
Dzień Babci i Dziadka, Wielkanoc, Mikołaj, Boże Narodzenie, urodziny czy imieniny bliskich - nie ma nic piękniejszego jak własnoręcznie wykonane fotoksiążki PRINTU ze zdjęciami Twoich pociech, robione z myślą o ukochanych osobach. 

FOTOKSIĄŻKA RODZINNA 
Przejrzyj foldery ze zdjęciami na swoim dysku - czy przypadkiem na większości z nich nie znajduje się tylko i wyłącznie Twoja pociecha? Musisz to zmienić! Fotoksiążki PRINTU ze zdjęciami rodzinnymi będą dla Ciebie i dziecka piękną pamiątką, która będzie zawsze na wyciągnięcie ręki. 


FOTOKSIĄŻKA Z WAKACJI
Pierwsza wyprawa z dzieckiem nad morze, wycieczka w góry, wypad nad jezioro, a Ty rejestrujesz na zdjęciach wszystkie piękne chwile. A co zrobisz z setkami przywiezionych z wojaży fotografii? Zarchiwizuj ulubione kadry w formie fotoksiążki PRINTU - to najlepszy sposób na zachowanie miłych wspomnień.

FOTOKSIĄŻKA - BAJKA
Każde dziecko marzy o tym, aby zostać bohaterem bajki, dlatego dajemy Ci szansę zaprojektowania niepowtarzalnej fotoksiążki. O czym będzie i kto w niej wystąpi to zależy tylko od Was! Dziecko niech stworzy rysunki, Ty zrób ich skany, pomóż mu z tekstami i projektowaniem. Na okładce podajcie tytuł i nazwiska autorów (dziecka i Twoje). Wspólne tworzenie będzie niezapomnianą zabawą, a takiej samej książki jak Wasza nikt nie będzie miał.


FOTOKSIĄŻKA - KRONIKA SZKOLNA
W pierwszej klasie przychodzi czas na wielką chwilę - pasowanie na ucznia. Twoje dziecko otrzyma dyplom, prezent i specjalną czapkę, fotograf zrobi zdjęcie klasowe. Później będzie czas klasowych urodzin, wycieczek, akademii, dyskotek. Warto z ulubionych zdjęć dziecka stworzyć fotoksiążkę z czasów szkolnych - będzie ona wyjątkową i niepowtarzalną pamiątką.

FOTOKSIĄŻKA Z I KOMUNII ŚWIĘTEJ
Pierwsza Komunia Święta to jedno z najważniejszych uroczystości w życiu dziecka, a niepowtarzalne chwile wymagają specjalnej oprawy. Idealnym miejscem dla najpiękniejszych fotografii z komunii świętej będzie fotoksiążka PRINTU - piękna pamiątka dla dziecka i rodziny.

Zrób fotoksiążkę z dzieckiem w roli głównej na stronie PRINTU (KLIK) i w koszyku wpisz kod: OTYMZE, a wartość Twojego koszyka zmniejszy się o 25%! 
Promocja jest ważna do 14.04.2014r. ZAPRASZAMY!


* wpis gościnny Printu - drukujemy emocje

Prześladowca z długimi uszami

$
0
0

Zaczęło się tak. Ewka miała około pół roku, a ja zobaczyłam polskie wydanie książki Powiastki Beatrix Potter. A to już był ten moment, kiedy na punkcie książek dla dzieci byłam nieźle zafiksowana ;) Wszystkie utwory Beatrix Potter - 23 powiastki oraz wiersze o przygodach Piotrusia Królika i innych zwierzątek - w jednym tomie. W większości przypadków - od momentu powstania tych tekstów i ilustracji minęło ponad sto lat. Ogromna, nieporęczna, ciężka książka. 400 stron. I tłumaczenie - Małgorzata Musierowicz. Musze dodawać, że chciałam, oj jak chciałam, przytulić to tomisko?





Ale cena. No mimo tego luksusowego wydania, zawartości, objętości... Nie mogłam się zdecydować. Bo cena rynkowa to 99,90 zł. I nie kupiłam. Piotruś Królik zerkał na mnie z okładki, nos marszczył, wąsiskami ruszał - a ja nic, twarda byłam ;) I wtedy Ewa dostała w prezencie domino. Wiecie, była na etapie, kiedy domino, o ile w ogóle potrafiła dobrze chwycić jego element, było tak jak wszystko, co przewinęło się wtedy przez jej ręce - wkładane do buzi. Było też rzucane, wkładane do pojemników, wyjmowane, rozwalane. Teraz Piotruś zerkał na mnie jeszcze częściej. Z klocków domino. Poczułam się prześladowana ;)




Minął rok, minęły dwa lata, trzy... Z paczki adresowanej do Ewki wyskoczył, no któż by inny, Piotruś z kumpelą. Uszaty stalker, psia jego mać! Bałam się otworzyć lodówkę... ;) Równolegle dostałam cynk o promocji, w której mogłam te "nieszczęsne" Powiastki Beatrix Potter kupić za 30 złotych. I już nie walczyłam. Zaprosiliśmy Piotrusia Królika i inne zwierzaki do naszego domu. Nieporęczne to tomisko, ciężkie, wielkie, grube... Do wieczornego czytania i trzymania kciuków, żeby nie chciała targać akurat tego tytułu na wycieczki. Ale - choć nie wiem, czy to najlepsza rekomendacja - to jedyna książka, która ją uśpiła. Dosłownie. Tylko podczas czytania Powiastek... zdarzyło jej się zasnąć w połowie rozdziału :)



Powiastki Beatrix Potter, tekst i ilustracje: Beatrix Potter,
tłumaczenie: Małgorzata Musierowicz oraz Jacek M. Stokłosa
Wydawnictwo Wilga KLIK

PS Dziś Międzynarodowy Dzień Książki Dla Dzieci :) To co? Może podwójna dawka czytania na dobranoc?

Pasja od dziecka - 5 lat Pikinini (konkurs)

$
0
0
Dzieci. Jedno godzinami może wpatrywać się w pracę dźwigu i koparki. W piaskownicy organizować własny plac budowy. Inne, kiedy chwyta za pędzel lub kredki – zapomina o całym świecie. Zupa stygnie, ugryzione ciastko czeka na talerzyku. Uprawiają różne dyscypliny sportowe. Grają na instrumentach. Czytają. Jeśli czymś się interesują, zawsze znajdą czas na swoją pasję. A rodzice? Mogą aktywnie wspierać rozwijające się w dzieciach zainteresowania. Uczestniczyć. Być. Obserwować. Wspominać. Może pamiętają swoje dziecięce pasje, które mogły ukształtować całe ich dorosłe życie? Lub pojawienie się w ich rodzinie dziecka sprawiło, że znaleźli nowy pomysł na siebie, odkryli nowe talenty i wszystko zmienili?
Z szacunku do dzieci, ich pasji, z chęci kreatywnego spędzania z nimi czasu, z miłości... Właśnie dlatego powstał sklep Pikinini. Miejsce, w którym nie dzieli się dzieci ze względu na płeć, ale pomaga znaleźć zabawki według zainteresowań. Gdzie nie ma przypadkowych przedmiotów. Sklep, w którym odszukać można zabawkę dla małego artysty, dla obieżyświata, początkującego kucharza, ekologa, przyszłego lekarza, ale i groźnego pirata, profesjonalnej baletnicy czy konstruktora robotów :) Bo różne, bardzo różne są pasje dzieci...

Pasja od dziecka to konkurs z okazji urodzin Pikinini. To już 5 lat! Dołączycie się do wspólnej zabawy? :) Zadanie konkursowe polega na stworzeniu pracy na temat: Pasja od dziecka (do wyboru: opowieść, fotoreportaż, tekst okraszony zdjęciami, filmik lub mp3 – szczegółowe informacje znajdziecie w regulaminie konkursu). Hasło konkursowe możecie rozwinąć na wiele sposobów! Możecie na przykład przedstawić pasję swojego dziecka. Możecie opowiedzieć o Waszym dzieciństwie i zainteresowaniach oraz o tym, jaki to miało wpływ na Wasze życie. A może dziecko zmieniło Wasze plany, także te zawodowe, i pod jego wpływem odkryliście w sobie jakiś nowy talent, który zmienił Wasze życie? Możliwości jest wiele :) Czasu też całkiem sporo, bo czekamy do 5 maja 2014 r. (23:59). Prace należy przesyłać na adres otymze@gmail.com, wszystkie szczegóły dotyczące konkursu znajdziecie w REGULAMINIE KLIK. 

A skoro to piąte urodziny... Nagród jest 5 i tylu będzie zwycięzców :) I kto wie, może te nagrody pozwolą Waszym dzieciom odkryć nowe zainteresowania? Na pewno będą wspaniałym pretekstem do spędzenia czasu na wspólnej zabawie!
  1. Tekturowy Domek na drzewie – Calafant KLIK
  2. Lalka do nauki anatomii, mała pacjentka Rosi – Sigikid KLIK 
  3. Zestaw do hodowli motyli Live Butterfly Garden – Insect Lore KLIK
  4. Zestaw figurek Podwodna Ekspedycja – Wild Republic KLIK
  5. Muminkowe foremki do ciastek i pierniczków – Muumi KLIK 
O wygranych zadecyduje jury, w którego skład wchodzi przedstawiciel sklepu Pikinini oraz autorka bloga O tym, że. Konkurs możecie śledzić na blogach i fan page: Pikinini (FB) oraz O tym, że... Wśród uczestników konkursu, którzy na swoim facebookowym profilu lub na blogu udostępnią publicznie baner konkursowy - rozlosujemy nagrodę dodatkową :) W wiadomości e-mail prosimy o informację, gdzie został udostępniony baner. To warunek wzięcia udziału w losowaniu...

...zestawu związanego z Muminkami! :) Dla rodzica dawka lektury, dla dziecka duuużo naklejania. Albo odwrotnie. Sami zdecydujecie! :) 
  1. Książka Tove Jansson. Mama MuminkówKLIK
  2. Muminki. Zestaw 180 naklejek w różnych rozmiarach KLIK


POWODZENIA!

12xMARZEC II

$
0
0
Marzec to miesiąc rekordowy. Pobiliśmy rekord w wysokości opłat za przedszkole. A raczej w "niskości" ;) Ewka sporo chorowała. Taki efekt domina poszedł, że do tej pory trudno nam te klocki wyhamować... Walczymy z kaszelkiem, chrząkaniem, pojęcia nie mamy z czym. Z wiatrakami chyba. Ale! Marzec to również - paradoksalnie - bardzo intensywny, świetny miesiąc! Moje urodziny, babci urodziny, małej Marceliny święto, jednej z kuzynek Ewy urodziny, jednej z cioć... Nasz kalendarz w marcu przepełniony jest notatkami i planami spotkań. Nie wszystko nam wyszło, ale i tak - pięknie było! W moje urodziny zorganizowaliśmy sobie rodzinne wagary. Ewa podglądała Wojtka podczas badania USG, zjadła wielką porcję lodów (ja większą!), naspacerowaliśmy się - pogoda nas rozpieściła. A w skrzynce czekała na mnie wygrana w konkursie ogłoszonym przez Galerię Pod Chmurką - Open Air Gallery. Ramka, obrazek, na nim weki, a w nich - zapasy przygotowane specjalne dla mnie :) Uwielbiam! Byliśmy też na wycieczce w "naszej" puszczy, gdzie zachwyciły nas włóczkowe ozdoby na drzewach, kamieniach, nawet słupkach na parkingu :) Byliśmy również na świetnej imprezie urodzinowej w plenerze. Czas pikników uważam za otwarty! W marcu jak w garncu. Garncu pełnym pyszności :)
PS Marzec miesiącem warkoczyków! Tak mi ze zdjęć wychodzi ;)















Zalety

$
0
0
- Kiedy ja już będę kobietą? - dopytuje Ewa. Próbuję dowiedzieć się, dlaczego to takie ważne dla niej. - Żeby wychodzić sama! Żeby na spacery sama z Wojtkiem chodzić! - odpowiada. No dobra - mówiła o spacerach z wózkiem, Wojtek wpadł do niego zupełnie przy okazji ;)


Choć pojawia się w jej wypowiedziach. Przy okazji mówienia, że będzie go wszystkiego uczyć. Że będzie go przytulać, ale nie za mocno, bo będzie malutki. Przy okazji lektury książek związanych z anatomią. Przy patrzeniu na mój brzuch i porównywaniu go do swojego... I wreszcie - przy okazji planowania inwestycji ;) Bo wiecie, jaka jest największa zaleta z faktu pojawienia się młodszego rodzeństwa? Gadżety, akcesoria, książki i zabawki ;) Oj, już matka nie wmówi, że sztywniaczków o Basi i Franku nie ma sensu kupować. Twarde książeczki już trzeba zacząć zbierać przecież! Przeczytać najpierw, pooglądać. Zobaczyć, czy Wojtkowi się będzie podobało... I na przykład pieluchy. Czyż to nie cudowne, że miś Manik będzie miał ich w końcu pod dostatkiem? Bo jedną nosi. Starą i zakurzoną. Zmienianą milion razy. To może kupimy wcześniej paczkę pieluch? Żeby już czekała?



Mata. Bo taka z pałąkami się nam nie sprawdziła. A piankowa i owszem. Dobra izolacja, nie ślizgają się nóżki, wiele zastosowań. A jak jeszcze design fajny... Mata przyjechała do nas bardzo wcześnie (dziękujemy!). I bardzo dobrze, bo Ewa testuje i codziennie wymyśla nowe zastosowania. 



Mata w roli dywanu. Mata jako ścieżka, wybieg, rzeczka, murek... Mata do zabawy w nie dotykać podłogi  (jak u Pippi!) - wysepki, po których można skakać od kanapy do krzeseł. Mata jako opowieść. Jako puzzle. Jako baza do oglądania książek. Jako drapak? - Kysz, kocie! Ale On przecież też chce tylko znaleźć swoje zastosowanie dla niej ;)


Bezpieczna, łatwa w utrzymaniu w czystości, rozkłada się na 23 elementy. Aktualnie sprawdza kreatywność Ewki, docelowo - będzie bazą Wojtka. I kto wie, może i Ewka pokaże mu wszystkie maty zastosowania? :) Odpowiada mi jej faktura, grubość, kształt, kolorystyka i design. Szwajcarska marka Oops rozpycha się na polskich półkach. I słusznie! Bo i plecaki fajne, i puzzle, sortery, grzechotki... Sami zobaczcie:


PS Za matę dziękuję dystrybutorowi marki Oops w Polsce :) Produkty dostępne w Polsce można podejrzeć na profilu FB, tam też pytać, w jakich sklepach znaleźć ich akcesoria i zabawki. Albo skorzystać z linków do aktualnych konkursów, w których nagrodą są Oops zabawki ;) Ja polecam, Ewka i Tramal też. Wojtek wypowie się za jakiś czas...

Kolorów mieszanie

$
0
0
Oczywiście. Możecie poczekać, aż jakaś instytucja się tym zajmie. I nauczy Wasze dziecko, jakie są barwy podstawowe, w jaki sposób powstają pozostałe kolory, pokaże wszystko. Bo na pewno gdzieś o tym będzie. Może już w przedszkolu? W szkole podstawowej? Ale. Czy naprawdę chcecie czekać? Skoro pokazanie dziecku, że z połączenia żółtego z niebieskim wychodzi zielony wywołuje na małej buzi efekt łał? Ja tam lubię być czarodziejką, choćbym miała jednego widza... Ewka podziwia moje sztuczki z otwartą buzią ;)



A teraz z pomocą w czarowaniu przychodzi Hervé Tullet. Z takim asystentem efekt łał  utrzymuje się jeszcze dłużej! Na jednej stronie jest plama czerwonej farby, na drugiej żółtej. A teraz szybko zatrzaśnij książkę! Otwórz... Brawo! Ależ zabawa! Powstała piękna pomarańczowa farba. Jest też o tym, jak powstaje kolor zielony, jak fioletowy, jaki kolor powoduje rozjaśnianie innych, który je przyciemnia. Mnóstwo zabawy, jeszcze więcej nauki. No łał.  Nie pozostaje nic innego, jak chwycić za farby i przekonać się samemu. Naprawdę można otrzymać tyle kolorów, mając niewielki zestaw farb? Można! Sprawdźcie! :)





Przez chwilę myślałam, że "wyrośliśmy" z Tulleta... Naciśnij mnie!  czytałyśmy w okolicach drugich urodzin Ewki, jeszcze pieluchę nosiła! Minęło pół roku i Ewka zaczęła potrząsanie, dmuchanie, obracanie książki Turlututu. A kuku, to ja!  Skończyła trzy lata i próbowała się dowiedzieć A gdzie tytuł?  I po tej ostatniej książce wydawało mi się, że to już koniec. Że owszem - Tullet wydał mnóstwo książek, ale Ewkę już nie zainteresują. No to się pomyliłam :) Ta będzie ostatnia? Czy znowu się pomylę?




Póki co - świetnie się bawimy. Kolorami. I Wam polecamy taką zabawę. Kiedy sięgniecie po książkę - przed czy po lekcji malowania - nie jest najważniejsze. Może być zanim wyciągnięcie farby. Tylko - zanim. A nie - zamiast. Ok? ;)



Kolory, Hervé Tullet, Wydawnictwo Babaryba KLIK

(przypominam o promocji PRINTU KLIK i konkursie PIKININI KLIK :))

Akcja - wyprawka (farby)

$
0
0
Zanim Ewka pojawiła się na świecie, zaczynało się zawsze tak samo. Miałam zryw. Że coś chcę pomalować, przygotować własnoręcznie jakąś kartkę, opakowanie, cokolwiek, byle było związane z pędzlem, wodą i farbami. Kupowałam wtedy tradycyjne plakatówki, takie w słoiczkach. Często już tuż po przyjściu do domu okazywało się, że farbki przypominają raczej popękaną ziemię w okolicach Sahary, a każda próba ich reanimacji przynosi więcej frustracji niż zabawy. W najlepszym wypadku farby były w dobrej formie, ja używałam ich raz, zapominałam o nich, a kiedy już mnie oświeciło, że gdzieś mam plakatówki... Mogłam je kruszyć nożem i bawić się w sypanie mandali ;)




Farby plakatowe w dużych butelkach pierwszy raz zobaczyłam, kiedy Ewa zaczęła chodzić do klubiku malucha. Porcjowane na talerzykach-paletach, dozowane według danego zadania plastycznego, mieszane w razie potrzeby na konkretny odcień. Zmywalne, z bardzo dobrą konsystencją. Bingo!



Na pierwszy ogień poszły włoskie farby Primo (archiwalny wpis KLIK). Miałam kolory podstawowe, każda butelka po 300 ml. I taki zapas wystarczył mi na 1,5 roku - przy czym malujemy naprawdę na bogato, nierzadko w towarzystwie zaprzyjaźnionych dzieci. Nie mam tym farbom nic do zarzucenia. Pigmentacja super, konsystencja idealna, wydajność kosmiczna. Ale kiedy wycisnęłam ostatnie krople z buteleczki pomyślałam, że teraz chcę sprawdzić coś, co produkowane jest w Polsce. Farby, które na dodatek okazały się sporo tańsze :) Nową podstawą naszej wyprawki plastycznej okazały się butelkowane farby o pojemności 500 ml, które produkuje firma Otocki KLIK. Jesteśmy po kilku malowaniach i wiemy na pewno, że kolory mieszają się bardzo dobrze, farby zmywają się z łatwością ze skóry i wszelkich powierzchni, a na dodatek - spierają się bez odplamiacza i bez namaczania z ubrań. No z naszej dżinsowej sukienki zielony zaciek się sprał :)



A jeśli o wyprawce mowa - jako bazę polecam: 
  1. butelkowaną farbę żółtą, czerwoną, niebieską, białą i czarną,
  2. ceratę przyciętą do wielkości stołu czy biurka, przy którym pracuje dziecko,
  3. pędzle, kilka sztuk z różnymi końcówkami, najlepiej z naturalnego włosia, 
  4. papier - na początku jakikolwiek :) szary, w rolce (IKEA), gazety, kartki z drukarki.

I koniec. Taka baza daje naprawdę wiele możliwości! Opcjonalnie fajnie mieć fartuszek do malowania (ale może być jakakolwiek niewyjściowabluzka), paletę (choć my swojej dorobiliśmy się niedawno, do tej pory zawsze używaliśmy talerza), papierową taśmę do przymocowania kartki do ceraty czy podłogi (obojętnie jaką, choćby taką używaną podczas remontu), można też mieć lepszy papier (ja celuję w promocje związane z Canson), więcej farb, gotowych kolorów (zachwyciła nas srebrna farba Otocki, Ewka też doczekała się flaszki z farbą różową ;)) i książkę Kolory, o której było we wcześniejszym wpisie ;)

  


Koszty. Przy bazie rachunki wyglądają mniej więcej tak - jedna butla 500 ml Otocki jest do ustrzelenia na serwisie aukcyjnym od 7,99. Cerata wielkości obrusu to koszt nie większy niż 13 zł (tym, którzy strzelają masę zdjęć polecam te bardziej matowe wersje cerat). Naturalne pędzle, zestaw trzech sztuk, można kupić za 3,5 zł. Za całość - niewiele ponad 50 zł. Dużo? Na ponad rok plastycznych zabaw? Że nie wspomnę o tym, że farby można kupić na pół z zaprzyjaźnioną mamą i poszaleć z dodatkowymi kolorami. No taki czarny to naprawdę można z kimś kupić, nam schodzi bardzo słabo (i pomyśleć, że całkiem niedawno nadużywała czarnego za każdym razem malując... kupę słonia ;)).





Do wyprawki idealnej trzeba jeszcze gdzieś znaleźć w sobie cierpliwość (żeby nie malować za dziecko, na przykład ;)), odwagę (żeby nie umiem, nie wiem nie stało się naszą wymówką), dodatkowy power po całym ciężkim dniu lub tygodniu i tak dalej... Warto zawsze mieć w zapasie rolki po papierze czy ręcznikach papierowych, wytłaczanki, pocięty karton. A w przeglądarce, w zakładkach - Pinterest (tu moje konto KLIK) :) Większość inspiracji czerpię stamtąd, uwielbiam! Tyle tymczasem, ale uczciwie ostrzegam - tematu zabaw plastycznych nie wyczerpałam. Wrócę do niego! :) Bawcie się dobrze!




PS Ewa, podobnie jak ja, uwielbia plastyczne wyzwania. Często pyta, kiedy znowu będziemy robić zadanie plastyczne :) Bo codzienne używanie kredek nie zalicza się do zadań... A Wy? Jakie szaleństwa twórcze preferujecie? Co sprawia Waszym dzieciom najwięcej radości? :) Jaki jest Wasz plastyczny must have?



Przekuwanie

$
0
0
Kolorowy był ubiegły tydzień, prawda? Tutaj, pod tym adresem. Tęczowa eksplozja! Bo ja tak czaruję. Czy może raczej przekuwam. Nadaję codzienności inny kształt. Niektórzy mówią o tym  - lukrowanie. A ja po prostu przekuwam. Dwa tygodnie temu przychodnia, w ostatni weekend przychodnia, tydzień temu jechaliśmy z Ewą do szpitala. Pierwsza nasza izba przyjęć od czasów porodu. Choć nawet wtedy nie przyjechałam przecież na izbę, tylko przyjęta do szpitala czekałam, aż Ewa zdecyduje się wyjść. Teraz jechaliśmy, bo Ewka zanosiła się kaszlem i zapominała o przerwach na porządne odetchnięcie. I w dyżurującej przychodni wręczono nam skierowanie, podejrzenie zapalenia płuc. No to jechaliśmy, porzuciliśmy te pierogi-gotowce z Biedronki i staraliśmy się znaleźć uliczkę, która nie byłaby jednokierunkowa, żeby jakoś wjechać, gdzieś zaparkować...


Dzieci ze skręconymi nogami, śpiące na rękach, z gorączką, bez, niemowlęta, przedszkolaki, dzieci w wieku szkolnym. Przy każdym zatroskany rodzic. Ewa dudniąca kaszlem i trochę budząca popłoch wśród opiekunów małych pacjentów. Cisza. Tylko ten telefon dzwoni. I to czekanie, kiedy będzie nasza kolej. Nagle. Przemawia Ewa:
- Aniele Boży, stróżu mój, Ty zawsze przy mnie stój.
Czujecie ten powiew grozy? ;) Wewnętrznie udusiłam się ze śmiechu, choć apogeum chichotu osiągnęłam chwilę później, kiedy dokończyła:
- Rano, wieczór, we dnie, w nocy. Bądź mi zawsze KUPĄ NOCY.


I jak tu nie przekuwać? Jak nie czarować? Skoro z tego dnia dziś najbardziej pamiętam to? :) Po co miałam wrócić wieczorną porą ze szpitala i cały stres wylać na forum? Tak już mam, że wolę zwierzyć się gdzieś po cichu. Podpytać, poprosić o radę, pójść dalej. Że wolę przespać się z tematem, bo nazajutrz jest już przeszłością. I jest taki błahy... Tak, miewamy zmartwienia, tak jak i kurz i pierogi-gotowce. Miewam też dzień, kiedy muszę popracować nad jakąś korektą czy tekstem i włączam przeziębionej Ewie telewizor. I jak leci bajki ogląda! I niektóre TAKIE koszmarne! Zwyczajnie głupie :)


Martwiliśmy się wtedy jeszcze przez kilka godzin, przeżywaliśmy kilka badań razem z nią, trzymaliśmy ją za rączkę. Ale to zapalenie krtani połączone z reakcją alergiczną. Albo zapalenie krtni z jakimś dziwnym wirusem w gratisie. Tylko. Musimy zrobić kilka badań. I przekuć. Całą tą sytuację na coś zupełnie innego. Pouczającego i momentami zabawnego. A na O tym, że wracam do kolorów, książek, dupereli. Przekuwania. Czy lukrowania, jak kto woli. Tak już mam :) 


Zdjęcia: 1. Spinka-korona od Agi, dziękujemy! 2. Ewka, jak większość dzieci, jest rosołomaniaczką. Dla mnie rosół to jakaś dziwna przystawka. - A gdzie obiad? - pytam zdziwiona ;) 3. Domek ze stołu wciąż w modzie. Tramal ma zakaz wstępu, ale nic sobie z tego nie robi. 4. Ewkowy komputer i program do rozmów. Dzwoni do mnie ;)

Grasz w czerwone? Gram!

$
0
0
Gracie czasem? W kolory? :) Dawno, dawno temu zagrałyśmy z Ewą w zielone, teraz przyszedł czas na kolor czerwony. Już planujemy żółty! 








PS Wpisów książkowych w kolejce cała masa! Ale najpierw nasze chorowanie, teraz Święta i wyjazd. Muszę naładować baterie. Książki niebawem tu wrócą :)

Wesołych Świąt!

$
0
0
Spakowani. Prawie gotowi. Świąteczne zawieszki schną na parapecie. Jeszcze tylko przemycić do auta prezenty tak, żeby niczego nie zauważyła... Tak jak rok temu - pojawiła się wytłaczanka. Tym razem zielona i kwiecista. A w środku marcepanowe jajeczka w czekoladzie i pastelowej polewie, mała porcja żelków i wymarzony lakier ;) A pod kolor lakieru... KALOSZE! I ona nic nie wie, nic a nic! Że my te kalosze mamy! A ile zabawy było, żeby zmierzyć jej stopę i nie zdradzić się, po co to robimy. I później z tajniackim odbieraniem przesyłki, chowaniem kartonu w szafie, robieniem zdjęć, gdy jadła śniadanie i opakowywaniem o zmroku :) Nawet teraz, pisząc i wstawiając zdjęcia - staram się mieć najszersze plecy świata, bo ona tuż za mną się bawi ;) Gotowi jesteśmy. Do wyjazdu. Nie będzie nas tydzień. Będę miała odstęp do internetu, ale ograniczony. Przypominam Wam o konkursie z okazji piątych urodzin sklepu Pikinini i wracam do krążenia po domu i rozmyślania, o czym to ja zapomniałam ;) Tymczasem - Wesołych Świąt! Wiosny w sercu i za oknem! :)









W podróży

$
0
0
Trzask, trzask. To drzwi. Klik, klik. Nasze pasy. Ewka na tylnej kanapie, w foteliku, z małpką na pasie. Gotowa. - Skręć w lewo, za sto metrów skręć w prawo - nudzi babka z czarnego pudełka. I w ogóle nas nie chwali! Tylko regularnie zwraca uwagę: - Zjechałeś z trasy.


Znakomita większość naszych podróży upływa nam w hałasie. Nie że szumi auto, pęd powietrza, ulica. Szumi pasażerka. A bo chce audiobook (aktualnie ulubiony Basia i gotowanie), swoją muzyczkę, prowiant (natychmiast!), pić, coś słodkiego a ostatnio... niespodzianki z worka ;)



Worek zobaczyła kilka dni przed podróżą. Nie chowałam go specjalnie, korzystając z tego, że stado sów strzegło tajemnicy... A w środku - nasz podróżny zestaw kredek, dwie naklejanki od Wydawnictwa Muza z serii Wyprawy po Polsce, magnetyczna gra podróżna Wodny Świat marki Granna (Kamila, jeszcze raz dziękuję!), kilka stron wyrwanych z różnych kolorowanek i blok rysunkowy. A jak podróż to i stolik Tuloko, o którym była mowa TU KLIK. I dużo mniejszy woreczek - a w nim słodkości podróżne, też niespodzianka :)




- Skręć w prawo - powtarza się babka z pudełka. - Ja chcę audiobook o Basi! - marudzi babka siedząca z tyłu. I po chwili: - Kiedy się do mnie przesiądziesz, mamo? Porobimy zadania! Obiecałaś!
Rany, jak mi się nie chciało przesiadać! :D Ale obiecałam... Najwięcej czasu zajęły nam naklejanki. 50 naklejek w jednym zeszycie, drugie tyle w zeszycie numer dwa. Trochę edukacji w temacie życia na wsi oraz w mieście. Zabawa w szukanie detali z marginesu na rozkładówkach (do zakreślania jednak powinny być mazaki, kredkami średnio na tym papierze się pisało). Trzask! Minęła godzina. Później Ewa poznawała grę magnetyczną - lubi grać, ale tylko w asyście dorosłego. Sama jeszcze nie daje sobie rady z zagadkami (co innego dorośli, a szczególnie jeden taki, co nad nią pół Świąt przesiedział ;)). I jeszcze kolorowanki. I już. Dojechaliśmy :) Zazdroszczę wszystkim, których dzieci śpią przez całą podróż! Nam się to nie zdarza zbyt często i bez takich zaplanowanych przeze mnie rozrywek byłoby raczej kiepsko... I dla niej, i dla nas ;)




Woreczki, które kryły w sobie niespodzianki - otrzymałam do testów. Nasz podróż to taka bardzo lekka rozgrzewka, bo woreczek Mon Petit Bleu jest stworzony do poważniejszych wyzwań ;) Że ładnie wygląda, umie dochować tajemnicy, jest estetyczny i zapinany na zamek - to raz. Ale ma również nieprzemakalne wnętrze, można go prać w pralce, ma odpowiednie atesty w temacie kontaktu z żywnością, przydatny uchwyt i jest dostępny w różnych rozmiarach i wariantach kolorystycznych. I jest wyprodukowany w Polsce :) Także taka tam podróż to pikuś. Bo przed nami większe wyzwania - plażowanie, mokre ciuchy, ochrona mojego telefonu, klucza i portfela w torebce z cieknącą wodą mineralną, ochrona torebki w przypadku awarii pieluszkowej itd. A że dodatkowo po prostu lubię worki, woreczki, torebeczki, które segregują mi zawartość torby podróżnej... To żadna tajemnica :) 


A Wy? Jesteście szczęściarzami, których dzieci przesypiają większość drogi? Jak sobie radzicie? Planujecie rozrywki czy bierzecie zatyczki do uszu? ;))

Pstrykizfabryki

$
0
0
Kiedy ja dostałam pierwszy aparat fotograficzny? Nie pamiętam. Na pewno nie był to - należący do taty - Zenit, bo ten nie przeżył upadku na posadzkę jakiegoś kościoła w Krakowie. Gdzieś w drugiej połowie szkoły podstawowej jeździłam na obozy sportowe ze zwykłym kompaktem na filmy. Pamiętam kupowanie odpowiedniego filmu, po powrocie wywoływanie zdjęć i czasem tylko niespodziankę, że z 36 kadrów wyszedł jeden i to taki, który powstał z nałożonych na siebie dwóch ujęć. Później była lustrzanka analogowa. I na końcu pojawiły się aparaty cyfrowe... Mniej magii, więcej możliwości. Natychmiastowy efekt, ale i pokusa, by zdjęć zrobić 500, a nie ograniczać się do 24 czy 36. Narzucam sobie reżim, a i tak wracam z wyjazdu i zrzucam 1300 zdjęć. A potem siadam i przeprowadzam ostrą selekcję, po której zostaje ich niewiele ponad 300. 





Od kilku lat robię zdjęcia aparatami cyfrowymi. Jeden dokończył żywota, kupiłam następny. Kompakt. Nie miałam jeszcze przyjemności zmierzyć się z lustrzanką cyfrową. Jeszcze, prawda? :) Ten, który teraz ze mną wędruje - zaczyna czuć się słabo. Nie wiem, nie wiem. Może to przez ten upadek na parkową alejkę? Może przez bezduszne wciskanie go do przepełnionej torebki? :) Na razie jednak się trzyma i tylko czasem zapika krzycząc na wyświetlaczu - Błąd obiektywu. Niech się trzyma, narzekać na niego nie zamierzam :)




A ona? Jeszcze 4 lat nie skończyła i ma pierwszy sprzęt! Baterię ma słabą, trzeba ją często ładować. Jest porysowany, ząb czasu użarł mu klapkę osłaniającą gniazdo ładowania. Ale jest poręczny, idealny do małych rąk, działa, zatrzymuje kadry i jest PRAWDZIWY. Wiecie, jakie to było dla niej przeżycie? Że prawdziwy? :) Od razu zaczęła dopytywać o prawdziwy telefon i komputer :D I chyba rzuca przedszkole i idzie do pracy...






Wszystkie zdjęcia, na których widać Ewkę z aparatem - robiłam ja. Pozostałe - to przykład jej kadrów. Celowo w ogóle ich nie obrabiałam, są surowe. JEJ. Wielka radocha dla niej, ogromna dla nas :)


PS A propos pasji - niewiele czasu zostało na wzięcie udziału w konkursie PIKININI! :)

Książka z apteczki

$
0
0
Na otarcia, pobranie krwi - plasterek. Im bardziej kolorowy, tym większa jego moc. Tran na odporność. Na pierwsze objawy przeziębienia - wapno, witamina C. W podręcznej apteczce musi też być coś, co zwalczy gorączkę, coś przeciwzapalnego. A na "mądrości przedszkolne" - Zuza i sukienka dla Maksa... :)


Bo zanim poszła do przedszkola i skończyła się moja inwigilacja wszelkich jej rozmów z rówieśnikami - ona na serio nie wiedziała, że autka to tylko dla chłopców, a wszystkie dziewczynki lubią kolor różowy. Ale się dowiedziała, a ja zaczęłam misję pt. A wcale, że nie! ;) I nie jest tak, że wciskam jej w rączki samochodziki i chowam lalki i różowe akcesoria. Po prostu staram się, żeby wiedziała, że jeśli chce, jeśli lubi - nie ma nic złego w tym, że bawi się traktorem i różową różdżką. Że jej koledzy też mogą lubić różowy. I lalki. I różowe sukienki. Jak Maks.




Bo Zuza, niby taka hej, do przodu, a nie zrozumiała. Że przecież nie ma nic złego w tym, że Maksa zachwyciła ta suknia (z fidrygałkami!), podczas gdy ona zapatrzona była w skórzaną, złocistą piłkę. Nie zrozumiała i wyśmiała. A co w tym złego, że każdy z nas jest inny?




A sukienka i tak trafia do domu Zuzy! A ona namawia Maksa, by i on ją przymierzył. Kto wyglądał lepiej i jak to się skończyło, możecie sprawdzić sami. Ja Zuzę i sukienkę dla Maksa wstawiam do podręcznej apteczki. Zapobiegam i leczę "mądrości przedszkolne", ale i te piaskownicowe czy z niektórych spotkań rodzinnych ;)


Bardziej z przyzwyczajenia, niż żeby faktycznie wiedzieć, czy Ewa spała w przedszkolu pytam codziennie: - Było leżakowanie? Spałaś? A ona zawsze odpowiada: - Było. Nie spałam :) A potem rozwija temat. Bo leżakowanie to taki czas, kiedy może posłuchać piosenek lub... porozmawiać z kimś nudzącym się na leżaku obok ;)



Ostatni tydzień, taka sytuacja, taka wypowiedź: - Nie spałam. Z Remkiem rozmawiałam o miłości i serduszkach. O gimnastyce serca (?). No, no. Mili Państwo. Zaczęło się ;) Czy Remek będzie jej ukochanym? Jak Maks jest ukochanym Zuzy? I czy któreś z nich będzie zazdrosne i będzie cierpieć z tego powodu? Oj, chyba jeszcze nie czas na to. Ale to już za chwilę, za moment (Maks i Zuza to siedmiolatkowie)! Doskonale pamiętam, chłopca, który mi imponował w zerówce - grał w szachy! Oraz innego (rzecz jasna), który podobał mi się w pierwszej klasie podstawówki. I nie byłam sama w tym zapatrzeniu w niego, cholera jasna! ;D 


W Zuza ma adoratorów Maksa ogarniają wątpliwości i lęk. Chciałby od każdego chłopca w szkole uzyskać (za korzyści drobne lub całkiem spore) zapewnienie, że nie będzie ukochanym Zuzy! Ciężkie zadanie... A co na to Zuza? Nie zdradzam, zostawiam Was w niewiedzy. Szkoda psuć zabawę, naprawdę.


Cała seria (aktualnie liczy pięć tomów, w przygotowaniu są kolejne) to niewielkie książeczki (i objętościowo, i rozmiarowo), w lekko usztywnianych okładkach. Lekkie, idealne do torebki, do bagażu. Z kolei litery są naprawdę duże, co ucieszy zapewne tych, co uczą się czytać, jak i wszystkich mających problem ze wzrokiem rodziców i dziadków ;) Książki zostały przetłumaczone na kilkanaście języków, na ich podstawie powstał spektakl teatralny i serial animowany. I mnie to nie dziwi :)


Nie znałyśmy Zuzy i Maksa wcześniej. To znaczy, wróć, wiedziałam, że istnieją, widziałam okładki, kojarzyłam autorów i postaci. Ale w rękach nie miałam. Cała masa książek mi tak ucieka! Bo przecież wszystkiego mieć nie możemy, czasem jakieś tytuły ulecą z mojej pamięci i zapominam poszukać ich w bibliotece, a później Ewka już za duża... Tym bardziej dziękujemy Wydawnictwu Entliczek, że zechciało się z nami podzielić najnowszymi częściami przygód Zuzy i Maksa. I teraz prośba do Was - znacie serię? Czytaliście wcześniejsze części? Bo wszystkiego mieć nie możemy, ale z chęcią sprowadziłabym do domu jeszcze jakąś część. Który tytuł polecacie bardziej: Czy Zuza ma siurka?, Zuza chce mieć dzidziusia czy Zuza chce pocałować Maksa?

tekst: Thierry Lenain, ilustracje: Delphine Durand,
tłumaczenie: Marek Puszczewicz, Wydawnictwo Entliczek KLIK

PS Dzyń, dzyń! To ostatni moment na wzięcie udziału w konkursie Pikinini! :) Zapraszam!

Pasja od dziecka - 5 lat Pikinini (rozwiązanie konkursu)

$
0
0

Po relaksującej lekturze opowieści na temat pasji dzieci całkiem małych i tych nieco większych - przyszedł czas na najbardziej niewdzięczny etap przeprowadzania konkursów - wybór zwycięzców... :) Równolegle, w dwóch domach, trwały rodzinne debaty. Było trochę obaw, że nasze decyzje będą tak różne, że będziemy miały problem z wypracowaniem kompromisu. Niepotrzebnie! Nie uzgadniając niczego wcześniej, wskazałyśmy te same prace. Kluczem okazała się różnorodność, kreatywność Uczestników, to coś, co nas zwyczajnie chwyciło za serce... Dziękujemy! A oto osoby nagrodzone w konkursie Pasja od dziecka - 5 lat Pikinini:

  • Joanna i Przemysław Promińscy 
    (nagroda: Tekturowy Domek na drzewie – Calafant KLIK)
  • Monika Krycka-Tasel
    (nagroda: Lalka do nauki anatomii, mała pacjentka Rosi – Sigikid KLIK)
  • Maja & Magda Hoffmann
    (nagroda: Zestaw do hodowli motyli Live Butterfly Garden – Insect Lore KLIK)
  • Marta Rusek-Cabaj
    (nagroda: Zestaw figurek Podwodna Ekspedycja – Wild Republic KLIK)
  • Joanna Bartkowska
    (nagroda: Muminkowe foremki do ciastek i pierniczków – Muumi KLIK)
  • Katarzyna Otłowska
    (nagroda: Książka Tove Jansson. Mama MuminkówKLIK
    oraz Muminki. Zestaw 180 naklejek w różnych rozmiarach KLIK)

Poniżej znajdziecie część nagrodzonych prac konkursowych - pozostałe znajdziecie na blogu Pikinini KLIK Miłej lektury, zapoznawania się z filmami i oglądania zdjęć :)

***

Marta Rusek-Cabaj

Stanisław Jerzy Lec stwierdził kiedyś: „Chciałem powiedzieć światu tylko jedno słowo. Ponieważ nie potrafiłem tego, stałem się pisarzem.” Jego słowa mogłabym (i tak czynię, cytując przy okazji) odnieść do siebie: piszę bowiem, odkąd pamiętam.



Nie wiem, kiedy się zaczęło. Nie potrafiłam jeszcze czytać, nie potrafiłam pisać w rozumieniu dorosłych: nieznane były mi jeszcze literki i cyfry, co nie przeszkadzało w zapełnianiu kartek zeszytu w kratkę drobnymi znaczkami, swoistymi hieroglifami – moimi opowieściami… Z czasem dorysowywałam do „tekstu” ilustracje. Powstawały komiksy, powiastki ilustrowane, czasem wystarczyło mi rysowanie i wypowiadanie dialogów bohaterów na głos (w międzyczasie ołówek wirował na kartce papieru). Moja mama do dziś ma gdzieś pochowane te zeszyty: gęsto zapisane szlaczkami, historiami nie do rozszyfrowania już, niestety.


Czasem tekst wpisywała babcia lub tata: słuchali mnie cierpliwie, z kaligraficzną dbałością o szczegóły uzupełniali ilustracje o narrację. Potem sama nauczyłam się pisać i, z początku koślawo, kreśliłam swoje opowieści. Babcia brała do rąk plik kartek, zginała w połowie i łączyła zszywaczem – powstałe w ten sposób zeszyty stawały się moimi powieściami; potrafiłam zapełniać kilka takich arkuszy tygodniowo. Pisałam także wiersze (które deklamowałam na spotkaniach rodzinnych, bardziej zawstydzona niż dumna – wolałam chyba być czytana, nie słuchana ;)), tworzyłam dramaty, własne czasopisma... Na jedno ze standardowych pytań zadawanych dziecku: „Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz?” bez chwili wahania odpowiadałam: „Pisarzem.” Tata zaskakiwał mnie, skanując moje ilustracje i przepisując moje powiastki na komputerze: gotowy plik drukował, spinał zszywaczami i oto w rękach trzymałam swoje pierwsze „wydane” książki. Byłam szczęśliwa, gładząc zadrukowany papier.


W szkole najbardziej lubiłam zadania związane z pisaniem, wymagające inwencji twórczej – pracowałam wtedy z przyjemnością. W liceum założyłam bloga i zaczęłam przygodę z fan-fiction: własną wersją wydarzeń przygód Harry’ego Pottera i spółki. W trakcie owych kilku lat blogowania poznałam kapitalnych ludzi, z którymi dzieliłam pasję. Rozmawialiśmy o literaturze, wymienialiśmy się doświadczeniami, pomagaliśmy szkolić warsztat. To na blogach z założonej przeze mnie Serii Rowling nauczyłam się pisać, to tam wypracowałam coś na wzór swojego stylu. Kiedy nie przyjęto mnie na studia archeologiczne, wiedziałam: czas postawić na literaturę. Dostałam się na kulturoznawstwo (bardziej od „gramatycznej” polonistyki wolałam bowiem kierunek poszerzający konteksty, odwołujący się do kultury w ogóle) i od pierwszego roku najbliższy był mi Zakład Kultury Literackiej. Następujące w trakcie studiów decyzje to była zwykła formalność. Tytuł uzyskany na licencjacie? Organizator instytucji życia literackiego. Magisterium z kultury literackiej. Obecnie, zaprzyjaźniona na dobre z Zakładem Kultury Literackiej, robię doktorat z baśni. W międzyczasie mój blog literacki (po przygodzie z fan-fiction postawiłam na własną twórczość) zdobył wyróżnienie w konkursie na Literacki Blog Roku 2011, publikowałam w uczelnianej gazecie, w dwumiesięczniku katowickiego ASP „Tuba”, na portalu narnia.pl… Aktualnie związana jestem z portalem StacjaKultura.pl (dział – jakżeby inaczej! – Kraina Słów) i Stowarzyszeniem Piórem Feniksa, które zrzesza młodych pisarzy (zajmuję się rekrutacją i recenzuję książki), jako wolontariusz działam dla wortalu Ryms. Pisanie wciąż jest bardziej pasją niż zawodem, bo prawie na tym nie zarabiam… W dalszym ciągu marzy mi się bycie „pisarzem” – zawodowym, utrzymującym się z tego, co sprawia mu największą przyjemność: snucia historii… Swoją miłością do Literatury staram się zarazić półtorarocznego synka; już teraz potomek lubi otworzyć książkę i przewracać strony – nawet jeśli nie mają żadnych ilustracji, przygląda się im zainteresowany, jakby podejrzewał, że skrywają przed nim jakąś opowieść. To chyba największa radość dla matki: gdy razem z dzieckiem wchodzi do czarodziejskiego świata, w którym wszystko jest możliwe. Gdy pokazuje swojemu malcowi, jak niezwykła może być wyobraźnia…


***

Joanna Bartkowska

Nie sposób patrząc na swoje dziecko nie zastanawiać się nad jego przyszłością.
Kim będzie? Jak odnajdzie swoją drogę? Co je będzie interesować? Czy będzie czuło się spełnione? Kiedy myślę o tym wszystkim, dźwięczy mi w głowie zdanie przypisywane Albertowi Einsteinowi: Nie posiadam żadnych specjalnych talentów. Jestem tylko namiętnie ciekawy...


Kryje się za nią nie tylko skromność, ale także świadomość, że za każdym wielkim odkryciem stoi pasja. Pasja, która wywodzi się z ponadprzeciętnej ciekawości i jej siostry - wyobraźni. Choć brzmi to cokolwiek górnolotnie, chciałabym, aby zdanie Einsteina towarzyszyło mi w wychowywaniu córki. Staram się każdego dnia zadawać jej pytania rozbudzające ciekawość,  stymulować do samodzielnego myślenia czy wręcz prowokować do obrony własnego zdania.


"Jak myślisz?", "Dlaczego?", "Co byś zrobiła?", "A co by było, gdyby...?" - te pytania często przewijają się w naszym domu. Czteroletnia Nina już dziś używa dzięki temu zwrotów takich jak np. "Sądzę, że...", "Proponuję...".  Na swój dziecięcy sposób analizuje, wnioskuje, podaje alternatywy, wyraża opinie.  Z dziesiątek naszych odpowiedzi rodzą się setki jej pytań. W końcu ciekawość staje się tym większa, im bardziej zdajemy sobie sprawę z ogromu obszarów do odkrycia.


Ale odwaga myślenia to nie jedyny składnik pasji - konieczne jest doświadczenie. Największą radością rodzica jest chyba obserwowanie radości, z jaką maluch doświadcza świata, doświadcza tego co nieznane.
Szukamy więc różnorodnych bodźców, nowych miejsc i atrakcji. Próbujemy wciągać ją w świat naszych pasji i pokazywać tematy, miejsca, zjawiska, które są dla nas ważne. Jednocześnie wiemy, że nie wolno przesadzać ze stymulowaniem umysłu. Dla dziecka codzienne zwykłe zajęcia bywają przygodą, jeśli tylko są realizowane z uważnym rodzicem.


Tak naprawdę przecież dziecko jest wcieloną pasją i radością życia. Mam nadzieję, że uda mi się dokarmiać tę ciekawość i wykrywać momenty, w których warto się zatrzymać i pochylić nad tematem na dłużej. To te momenty, w których zapala się iskra.


Dziś Nina z takim samym zapałem interesuje się ciałem ludzkim i leczeniem, gotowaniem i książkami kucharskimi, wyprawami z tatą i ostatnio ze zdwojoną siłą - baletem. Co będzie jutro? Nie wiem, ale jej zabawy i małe odkrycia wzruszają i cieszą. Są jednocześnie wielkim wyzwaniem i nauką. Przecież tak łatwo za mocno nacisnąć strunę, zwiększyć oczekiwania, próbować dostroić dziecko do swoich marzeń... Nie jest łatwo być bezstronnym towarzyszem w pasji. Ale przecież wyzwania rodzica wraz z wiekiem dziecka robią się coraz bardziej wymagające, ciekawe. I bezcenne.


***
Joanna i Przemysław Promińscy

Jesteśmy rodzina zastępczą. Przygotowaliśmy pracę konkursową z trójką naszych dzieciaków. Żeby było sprawiedliwie, w filmiku przedstawiliśmy pasje nie tylko naszych dzieci, ale i nasze ;) (potraktowaliśmy nasze talenty z przymrużeniem oka, liczymy na wyrozumiałość ;)). Konkursowy film zmontowaliśmy używając naszych rodzinnych zdjęć sprzed kilku lat i  fragmentów filmików nagranych przez nas jako dokumentację alternatywnych metod pedagogicznych jako wsparcia terapii dzieci w rodzinie zastępczej.



Czy można konia zamienić w rybę?

$
0
0


Książka powstała w latach 30. XX wieku. I nie wiadomo dlaczego - nie została wydana. Ba, zdaje się, że prócz Autorów, nikt nie wiedział o jej istnieniu! Aż do 1988 roku, kiedy przyjaciółka Themersonów znalazła ją na półce przy okazji przeprowadzki. 27 stron, ilustracje na kartonie, tekst napisany na maszynie, pocięty i naklejony na układające się w harmonijkę karty. Tytuł na okładce - napisany ręcznie. Kolorowymi kredkami.



- Bo to pochwała kredek jest! - rzec można i nie będzie to kłamstwo. Choć i nie do końca prawda. Bo także wyobraźni, czasu spędzanego z dzieckiem, obcowania ze sztuką, koloru...



Jest zatem Jan i Janek. Ojciec i syn. Jan jest malarzem, na co dzień tworzy, a efekty swojej pracy pokazuje na wystawach. Janek chce być malarzem. Jak tata. Zasiadają razem przy stole, biorą kredki, farby, atrament i zaczyna się Wielka Przygoda... :) Kto to wie, co spotka niebieskiego królika, który umyka przed żółtą koroną? Czy dogoni go Marysia na koniu? I czy naprawdę istnieją ślimaki z żyrafią szyją? Albo - czy można konia zamienić w rybę? Jak się ma gumkę do mazania - to można!


Więc dał tatuś Jasiowi
ładną kredkę - czerwoną;
gdy tą kredką zrobisz kreski,
to te kreski płoną.
I Jaś kredką czerwoną
narysował w górze słońce,
słońce piękne, promieniste,
bardzo jasne i gorące. 

Wcale nie trzeba mieć supermocy. Wystarczą kredki, farby, cokolwiek do tworzenia. I jeszcze wyobraźnia. Nie bez znaczenia jest też odpowiednie towarzystwo... Takiego taty na przykład, choć mama pewnie też się nada, prawda? Nawet jak nie jest artystką malarką? ;)



Żadne zaskoczenie, że mi się ta książka podoba, prawda? Bo treść, bo niezwykła, tajemnicza historia związana z jej premierą po latach, bo ilustracje takie właśnie, bo konkretne wydanie (twarda oprawa, gruby papier, książka szyta), bo z płytą, na której film i audiobook. I nawet rymy mi nie przeszkadzają, choć ja z rymami to żyję bardzo różnie ;) Jest też interaktywna aplikacja, ale akurat na jej temat wypowiadać się nie będę :) Z prostych względów - nie mam iPada czy iPhone'a i nie mogę sprawdzić, jak działa. Jeśli ktoś z Was ma i może sprawdzić - niech da mi znać! Tymczasem my bierzemy kredki. Żółtą, zieloną, czerwoną, niebieską... Będziemy rysować niezwykłe przygody :)

Żółte, zielone, czerwone, niebieskie, niezwykłe przygody
Franciszka i Stefan Themerson, 
Wydawnictwo Fundacja Festina Lente KLIK


PS To jedna z trzech książek Stefana Themersona wydanych aktualnie przez Wydawnictwo Fundacja Festina Lente. Pozostałe to: Moja Pierwsza Książeczka, O Stole, który uciekł do lasu. Dziękuję Wydawnictwu, że właśnie ten tytuł trafił do nas! Pasujemy do siebie :)




Wielkie wodowanie

$
0
0
22 dni! Tyle czekały na wodowanie! Choć nawet bardziej niż one, czekała ona :) Dlatego, gdy tylko deszcz zostawił po sobie kałuże, mimo humorów na bakier, mimo wiatru łeb urywającego - wyruszyłyśmy. Ona przeszczęśliwa, środkiem każdej kałuży, z przytupem, z piskiem, szaleństwem w oczach i różem na stopach. Ja nieco z boczku (nie mam, no nie mam odpowiedniego obuwia...) i czasem tylko z prośbą, by zwróciła uwagę na tych mniej rozentuzjazmowanych przechodniów ;)


A wiecie - kiedy odpakowała je w świąteczny poranek, to już nie chciała innych butów założyć na spacer. I mimo słońca szła w kaloszach, które utrudniały jej szaleństwa na zjeżdżalni. Ale i z tym sobie poradziła. Przed zjazdem po prostu je ściągała, otulała ramionami dwa zapiaszczone skarby, zjeżdżała i dopiero wtedy znowu zakładała... Siła kalosza. Kto by pomyślał! :)



I jeszcze zoom na... biżuterię. Biżuterię kalosza :) Ewka często wymienia amulety (nazywane przez nas guzikami), rzadko stosując zasadę zgodności ozdób na nodze prawej i lewej. Na bogato, na bogato się nosi ;)



Te kalosze to COQUI, otrzymaliśmy je od oficjalnego dystrybutora marki. Ewkowy model to Ronie Fuksja i grama nieprawdy nie będzie w stwierdzeniu, że obie jesteśmy zachwycone. Ja - brakiem pstrokacizny, tym jak grają kolory, paskiem odblaskowym, wysokością i dodatkowym zabezpieczeniem przed "wlewkami". Ona - kolorem, amuletami i tym, z jaką łatwością może je zakładać i ściągać. Jeśli też macie ochotę się zachwycić COQUI - mamy dla Was kod rabatowy (10%) wielokrotnego użytku (bez limitu czasowego czy ilościowego): TZ2014. Wpisuje się go na poziomie koszyka :)



Kalosze COQUI  //  Spodeny i czapa ZEZUZULLA  // Kałuże DESZCZ

Sorry, Wojtek (sięgnęłam dna)

$
0
0

Przeszłość. Ponad cztery lata temu. Ciąża numer 1

Teraźniejszość. Ciąża numer 2.

Kładę się późno i długo śpię. O 10.00 mogę bezboleśnie wyjść z łóżka i zjeść śniadanie... :) 

Sorry, Wojtek. Kładę się późno i budzę przed 7.00. Wszak trzeba Ewkę namówić na skomplikowany proces otwarcia oczu. I nałożyć jej "na śpiąco" majtki na tyłek. Różowe.

Lista wyprawkowa wisi na lodówce. Niektóre drobiazgi już mamy, inne będziemy stopniowo dokupować. Rośnie też lista mp3 w folderze Brzucholanki. Brzuch słucha.

Sorry, Wojtek. Nie dość, że ta lista wyprawkowa jest kulawa, to jeszcze wcale nigdzie nie wisi. Na dodatek, o ile Ewka była już osłuchana w Mozartach i innych takich, Ty co najwyżej możesz usłyszeć setne wykonanie piosenki o cebuli i próby przedszkolnych przyśpiewek związanych z Dniem Matki.

Wczoraj odwiedziliśmy duże sklepy z artykułami dla najmłodszych. Taki rekonesans. I ja się pytam teraz: kto ukradł soczyste kolory z tych artykułów? Dlaczego nikt nie czuwa nad paskudnym wzornictwem? Dlaczego nie znają zasady, że "mniej znaczy więcej" i na jedne śpioszki wrzucają kaczuszkę, słonia, gwiazdki i jakieś zrypane diamenciki? A przewijaki? JAKIE ONE SĄ OBRZYDLIWE. 

Sorry, Wojtek. Ciuchów już trochę masz. Po siostrze. Tudzież innych znajomych dziewczynkach. Pardą, po chłopcu też miewasz. A przewijak jest wciąż obrzydliwy, ale umiem go umiejętnie zakryć...

Śnilo mi się, że mój lekarz wyszedł z gabinetu kompletnie pijany i opowiadał o zarodkowaniu. Sen się nie sprawdził. lekarz był trzeźwy, odnotował brak niepokojących zmian i zaprosił do siebie za trzy tygodnie.

Sorry, Wojtek. Mądrzejsza nie jestem, nadal nie wiem, co to jest zarodkowanie. Wciąż przyjmuje mnie ten sam, tak samo trzeźwy, lekarz. Choć w tej odsłonie jeszcze o nim nie śniłam. A tak w ogóle to w ciąży śnię sny muzyczne. Z Ewą w brzuchu słyszałam to KLIK, wyśpiewane przez chór, gdzieś na obcej ulicy. Ty wolisz inne nuty, Ty przez całą noc słuchałeś ze mną tego KLIK, we śnie. Śnicie muzycznie? Mój ulubiony rodzaj snów.

Z zaskoczeniem zaobserwowałam na dolnej części mojego brzucha pionowe rozpadliny. Nieme "Jak to?" - zaświeciło w moich oczach - "Przecież używam oliwki..." (o naiwności!). Chwile trwało zanim skojarzyłam tajemnicze kreski z wzorem na mojej koszulce...

Sorry... Olga. Jak już te rozpadliny się pojawią, to pretensje miej tylko do siebie. Za czasów Ewki brzuch błyszczał, codziennie naoliwiany był, pępek był pępkiem wszechświata. A teraz? No co dwa tygodnie sobie przypominam, że coś chyba warto maznąć. Także sorry, Olga.

Dziś z kolei otworzyłam opakowanie z witaminami ciążowymi, a tam ostatnia. Jest jeszcze pochłaniacz wilgoci, który mogę żuć jutro, ale bo ja wiem... I jakie teraz witaminsy mam kupić? Mam kupić jakieś czy co?

Sorry, Wojtek. Z Tobą raczej nie będę miała takich dylematów. Trochę Ci te witaminy dawkuję, bo zwyczajnie o nich zapominam. Chyba nie będziesz robił mi scen teraz, co?

Filmy. Całkiem sporo. Koniecznie takie bez przemocy. Z czytaniem mam problem. Niby składam literki, ale nic nie rozumiem.

Sorry, Wojtek. Oglądamy razem serial Hannibal, oglądaliśmy Following. No to nie są obrazy bez przemocy. I czytam. Często tytuły nieadekwatnie do mojego kulistego stanu (dwie książki o bieganiu), ale czytam...

Co w zamian? Wojciechu! Ty i Twoje lokum było PREZENTOWANE! I nie że byle gdzie i byle komu. W przedszkolu u Ewki, jej koleżankom i kolegom! W ramach projektu Niemowlę, który realizują. I powiem Ci, że Twoja starsza siostra wyglądała na dumną...
A że dna sięgnęłam? No sięgnęłam. Łyżeczką. Bo mi się to masło orzechowe (M&S crunchy peanut butter, PYCHA!) kończy. Bo może i za czasów Ewki codziennie kilka różnych orzeszków podjadałam, ale teraz? No nie mam głowy, czasu, sklepu pod ręką. Na te mieszanki. To wyjadam masło orzechowe. Łyżeczką. Sorry, Wojtek ;)

Co by było, gdyby... (+ zeszytobranie)

$
0
0
Co by było gdyby, grzechotniki miały nogi? Gdyby pawiany tańczyły w balecie? A rekiny lubiły szpinak? Co by było, gdyby łasice pisały książki dla dzieci? A aligatory umiały lepić pierogi? Nie zadajecie sobie takich pytań? Wcale? Phi, ale z Was nudziaki-doroślaki! ;)



No dobra, może i nie nudziaki. Może po prostu zajmują Was teraz inne sprawy, bardziej przyziemne. Jakieś czynsze, adaptacje w przedszkolu, szkoła, choroby, badania okresowe i obiad. Wiem, znam to. I czasem zamiast posłuchać, jakie to fantastyczne rzeczy wymyśla maluch, pędzimy dalej, wyłączamy się, nie słuchamy... A on później opowiada nam swoje wymyślanki coraz rzadziej i rzadziej, aż w końcu przestaje.


Ale co by było, gdyby koty pilotowały samoloty? Gdyby krety nosiły szkła kontaktowe? A pantery były różowe? Na pewno nie wiecie! Zapytajcie jakiegoś dziecka, dajcie się zaskoczyć. Swojego zapytajcie lub pożyczcie jakieś znajome. I wysłuchajcie, co ma do powiedzenia. Bez przerywania. Zadajcie pytania dodatkowe. Porozmawiajcie. Nie oceniajcie. Zaskoczcie jakimś szalonym pomysłem. No nie bądźcie tacy dorośli! ;)



Bo choć warto czasem sięgnąć po zadania z jedną dobrą odpowiedzią, zrobić jakiś test, przejść labirynt, to dlaczego nie zadać po prostu pytania: co by było, gdyby...? :) A jeśli nie opłaciliśmy abonamentu na wyobraźnię i w szafce kuchennej nie mamy szczypty szaleństwa, możemy się posiłkować zeszytami Co by było, gdyby... Przemka Wechterowicza i Doroty Wątkowskiej. Dajcie sobie pomóc!


- Ewa, co by było gdyby łasice pisały książki dla dzieci?
- Ale by było! To by było BARDZO śmiesznie. Ale... One by pewnie pisały tylko o łasicach! Wciąż, i wciąż, i wciąż. I dzieci strasznie by się nudziły... Jakie masz jeszcze pytanie, mamo? ;)



ZESZYTOBRANIE. Komu, komu? Bo idę do domu! Co tak będę sama z Ewką się dobrze bawić! Mam od Wydawnictwa Muza drugi komplet - dla Was :) Zatem jednak zapłaćcie abonament za wyobraźnię i krótko odpowiedzcie w komentarzu na pytanie - co by było, gdyby koty pilotowały samoloty?Jeśli w Waszym profilu nie ma adresu e-mail, zostawcie go również w komentarzu. I wsio. Niczego nie musicie lubić, udostępniać, szlajać się po portalach społecznościowych. 26 maja, dzień po swojej urodzinowej imprezie, Ewka wylosuje jedną osobę. Nad prawidłowym przebiegiem losowania czuwać będzie Kot Tramal. Komentarze zostawcie do 25 maja 2014 r., godz. 23.59. 



Co by było, gdyby... Przemek Wechterowicz, Dorota Wątkowska 
PS Zeszyty wysyłam ja. Wylosowaną osobę uprzejmie proszę o adres do wysyłki na terenie Polski :) Wtedy mogę użyć listu poleconego i mieć jako taką pewność, że dojdzie :D Dziękuję!

12xKWIECIEŃ II (+gratis)

$
0
0
Kwiecień plecień, bo przeplata trochę zimy, trochę lata. Rzekomo. Bo jak tak patrzę na wybrane kadry, to jednak bardziej wiosnę i lato :) Słonecznie było, spacerowo, rodzinnie, spotkaniowo. Wróć! Jeden dzień był zimny! Ten z kiermaszem książek Wydawnictwa Zakamarki! Ale przytulanie nowych tytułów grzało, także nie ma co narzekać :) Poza tym królowały spacery, lody, słodkości. Szczególnie w okolicach Świąt*. Ostatni taki kwiecień. Z tyłu głowy wciąż pojawia się myśl, że wszystko takie ostatnie i za rok będzie zupełnie inne. Wtedy to dopiero nie będę umiała się zmieścić w 12 kadrach! Pozdrawiam Was ja - Wasza Pękatość ;)

























* A właśnie - gdzieś po drodze były Święta i nasz wyjazd, stąd to właściwie nie jest 12xKWIECIEŃ a 24xKWIECIEŃ :)
Viewing all 654 articles
Browse latest View live