Quantcast
Channel: O tym, że...
Viewing all 654 articles
Browse latest View live

Efekt wooow

$
0
0


Wielka księga. Z wielkimi zwierzętami. Ciężkimi, wysokimi, długimi, szybkimi. Takimi NAJ. Naj w ogóle wśród zwierząt. Naj pośród owadów. Naj w wodzie. Naj wsród ptaków. Naj, naj, naj!





Książkę pierwszy raz zobaczyłyśmy na Targach Książka dla Dzieci i Młodzieży KLIK. Już wtedy płetwal błękitny podbił nasze serca. Trudno się dziwić - z zaskoczenia nas wziął. Schował się w takiej, na pierwszy rzut oka, zwykłej książce. Słoń, żyrafa, struś - książka o dużych zwierzętach. Phi. Kolejna książka o zwierzętach. I tylko drobnym drukiem "with 4 giant fold-outs". Nie przyuważyłam tego napisu, a niby taka jestem uważna, czytam regulaminy, widzę gwiazdki i najdrobniejszy druk. Twarda okładka, kartonowe strony. Nagle TRACH! TAKA rozkładówka. Taki efekt wooow. Otwieramy znowu. Trach. - Woooww. Działa, zawsze działa. Wielka księga. Z wielkimi zwierzętami. Ciężkimi, wysokimi, długimi, szybkimi. Takimi NAJ. Dla tych, co całymi dniami chcą być NAJ. Najszybsi i najbardziej chętni na lody. Na przykład ;) I dla tych, którzy lubią podzielić się wiedzą z rodzicami. I większość zdań kończą na: "prawda?", "wiesz?", "co nie?". A wracając do płetwala błękitnego... To największy zwierzak! Jest nawet większy od dinozaurów! Jego język jest tak ciężki... Jak słoń. Sam język! Wooow.




tekst: Hazel Maskell, ilustracje: Fabiano Fiorin Wydawnictwo Usborne KLIK. 
W Polsce książki dostępne w sklepie BooKids WWW KLIK
Jest więcej tytułów z serii Big Book! Owady, ciężarówki, pociągi... 
Wszystkie z drobnym druczkiem "with 4 giant fold-outs" :)

PS Stopy są w ogóle nie związane z wpisem. Ale wiecie. Są NAJsłodsze i należą do NAJcudowniejszego chłopca. A poza tym - dajcie spokój, wiem, że to lubicie! :D


Poczytamy? Elementarze

$
0
0


Oba niedawno wydane. Format ten sam. Oprawa również - twarda okładka, szyty grzbiet. Papier mają inny. I to on sprawia, że ma się wrażenie, że jeden z nich ma dużo więcej stron. A nie ma. Elementarze. Jeden wydany przez Egmont, drugi przez Naszą Księgarnię. Na pierwszy rzut oka - przez "elementarz" w tytule, format i objętość - wyglądają podobnie, drugi rzut oka nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z zupełnie innymi rodzajami podręcznika do początkowej nauki czytania i pisania.
Poczytam ci, mamo. Elementarz to podręcznik napisany przez Beatę Ostrowicką, autorką ilustracji jest Katarzyna Kołodziej. Zawiera różnorodne teksty, które łączy para głównych bohaterów - Lena i Antek. Nauka czytania w tym elementarzu podzielona jest na trzy etapy. Najpierw całe rozkładówki wypełnione są przez ilustracje, które dopełnia zaledwie kilka słów. Tak poznajemy Lenę i Antka i ich otoczenie. Najmłodszy czytelnik może uczyć się czytać pierwsze słowa metodą globalną. Drugi etap to wprowadzenie - w krótkich tekstach - 30 podstawowych liter. Przy każdym tekście - wybrany wyraz w trzech wersjach: całość, z wyróżnionymi samo- i spółgłoskami, podzielony na sylaby. Etap trzeci to dłuższe teksty, w których pojawiają się dwuznaki oraz wyrazy, które inaczej się pisze, a inaczej czyta. Im dalej w las, tym mniej lustracji, a więcej tekstu. Na końcu - rozkładówka z alfabetem.








Elementarz współczesny. Czytam sobie - opracowaniem merytorycznym zajęła się Anna Boboryk, graficznym - Dorota Nowacka, ale w podręczniku wykorzystano teksty i ilustracje autorów serii "Czytam sobie" (o niej niebawem), m.in. Anny Czerwińskiej-Rydel, Agnieszki Frączek, Grzegorza Kasdepke, Joanny Olech czy Zofii Staneckiej (teksty); Emilii Dziubak, Marianny Oklejak czy Ewy Poklewskiej-Koziełło (ilustracje). Tu także, zgodnie z metodyką uczenia czytania i pisania, dziecko najpierw pracuje na ilustracjach, na których pojawiają się litery i proste wyrazy. Później poznaje podstawowe litery i próbuje czytać proste teksty, by na końcu czytać dłuższe teksty, w których użyte są wszystkie litery. W części z wprowadzaniem liter na marginesach znajduje się prezentacja litery małej i wielkiej, wyraz podstawowy, przykłady innych wyrazów zawierających ową literę, analiza i synteza wyrazu podstawowego, wyrazy z podziałem na sylaby i prosty tekst, w którym zawsze są wyrazy zbudowane tylko z liter wcześniej poznanych.








Konstrukcja obu elementarzy jest podobna, łączy je ta sama metodyka uczenia czytania i pisania, ale książek nie ma co porównywać. Nie w tym rzecz, że jedna książka jest lepsza, druga gorsza. Są po prostu inneElementarz współczesny. Czytam sobie bardziej przypomina typowy (bardzo atrakcyjny tekstowo i graficznie) podręcznik. Prezentacja litery w liniaturze, nowe wyrazy, analiza, synteza, podział na sylaby - każda rozkładówka nadaje się do przerobienia na planszę wieszaną na szkolnej ścianie. Jest przejrzyście, czysto, ciekawie. Teksty to fragmenty książek do nauki czytania. Oczywiście można się żachnąć, że wydawnictwo tylko dba o to, by interes się kręcił (na końcu są okładki wszystkich książek z serii "Czytam sobie"), ale można się też ucieszyć, że: 1. dzięki temu elementarz jest tekstowo i graficzne różnorodny, 2. dziecko będzie CHCIAŁO sięgnąć po książkę, by dowiedzieć się, co było dalej. Ja się cieszę. Po Elementarz współczesny sięgam z przyjemnością, choć nie "forsuję" Ewy nauką. Nic na siłę - jeśli jest zainteresowana, rozmawiamy o literach, jeśli nie - czytam, ona słucha i patrzy. Dołączony do książki zeszyt Piszę sobie czeka. Na naukę "pisanych" liter jeszcze nie czas.
Druga książka: Poczytam ci, mamo. Elementarz uczy "przy okazji". Ponieważ wszystkie teksty łączą osoby głównych bohaterów - elementarz można czytać jak zbiór opowiadań, zupełnie pomijając kwestię wprowadzania liter. Tymczasem, cichaczem... Litery i tak się wprowadzają ;) Lepiej tak? Gorzej? Inaczej! Cieszę się, że jest wybór, bo całkiem niedawno, w temacie elementarza, do wyboru mieliśmy tylko ten (piękny, nawiasem mówiąc) Mariana Falskiego i ten drugi, też Falskiego, ale z inną okładką ;) Który byście wybrali?



tekst: Beata Ostrowicka, ilustracje: Katarzyna Kołodziej
Wydawnictwo Nasza Księgarnia KLIK 

Wydawnictwo Egmont KLIK 

O czym śnię (jeśli śpię)

$
0
0

Jeśli uda mi się zasnąć - śnię o mieszkaniach. Bo szukamy. Śnią mi się dziwaczne metraże, ożywione meble, zakręcone schody, drzwi za drzwiami... Wieczorami oglądamy zdjęcia. Tu malutka kuchnia. Tam piąte piętro bez windy. Tu karaluchy. Na bank tam są, dziwne, że o tym nie wspomnieli w ogłoszeniu. A zobacz to. A patrz. Widzieliśmy to. Zadzwoń tu. Umów się. Za drogo. Dlaczego tak tanio? Tylko dla studentów. Nie dla rodziny. Zwierzęta nie są mile widziane. Czy jest w pobliżu szkoła? A jaka? A może Dom Kultury? Zieleń? Jest balkon? Mała lodówka? Zabudowana? Szafa! Szafa musi być! Jak to możliwe, że przy metrażu 50 metrów kwadratowych ktoś pokroił przestrzeń na pięć pomieszczeń? Wróć! Pięć + kuchnia i łazienka! Jeśli uda mi się zasnąć - śnię o mieszkaniach. Przykrywam jasnymi kapami ciemne tapczany, ściągam firanki, szoruję kuchnię. W śnie.
Jeśli uda mi się zasnąć. Bo trzeba zmierzyć temperaturę. Przynieść miskę. Kazać jej usiąść. Dać wody. Zasłonić się trochę, by nie kaszlała prosto w nasze twarze. Dać coś na zbicie temperatury. Zarejestrować się do lekarza. Znowu. Trzy dni temu była osłuchowo czysta. Sześć dni temu też. Dziś ma spastyczne zapalenie oskrzeli. I brzuch ją boli po lekarstwach. Niedawno skończyła jeden antybiotyk, pierwszą dawkę. Za dwa tygodnie będzie druga. Mocz, krew, posiew moczu. Rejestrowanie się, godziny otwarcia laboratorium, godziny przyjmowania pediatry. Upał w domu, pożar w oskrzelach. Blade lico, podkrążone oczy. U wszystkich. Gdzieś pomiędzy posiewem moczu a palącymi się oskrzelami - neurolog ogląda Wojtka. Oddychamy z ulgą, wszystko jest w porządku. Oddychamy tak przez dzień lub dwa. Bo znowu, jak chomiczki, włazimy do kółka. 2,5 mililitra tej zawiesiny, 2,5 czerwonego syropu, 2,5 tego, co jej tak smakuje. Przechyla głowę. Pije. Boli ją brzuch. Probiotyk, owoce, warzywa, czystek. Budowanie odporności? Jakim cudem? Przy całej tej chemii, której nie mielibyśmy odwagi jej nie podać? Kurczowo trzymam się myśli, że ona z tego wyrośnie. Z tego chorowania. Że rok, dwa i już. Zrobi miejsce? Dla brata? A może nie, może się uda, może będzie łatwiej...
Dlatego właśnie skupiam się na przyjemnościach. Biennale Sztuki dla Dziecka, Festiwal Sztuka Szuka Malucha, książki, zabawki, lody, wypad nad jezioro, kino. Gdzieś pomiędzy jednym 2,5 mililitra a drugim. Na blogu imprezy, książki, zabawki. Kto by chciał wspominać pilnowanie dawek czy trzymanie miski? Mało mnie u Was. Prawie w ogóle. Ale będzie lepiej, prawda?

 

Uparcie i skrycie. Och, szycie...

$
0
0


Kocham cię? Kocham cię? E tam. Nie mogę nawet powiedzieć, że cię lubię. Choć, przyznaję, pierwszy raz przy maszynie do szycia to było coś. Dosiadłam byka. Zostałam zrzucona raz, drugi, trzeci... Zerwana nitka, wygięta igła, pomieszane z poplątaniem! Rezygnowałam, wychodziłam i kolejnego dnia znowu rozstawiałam ustrojstwo. Delikatnie naciskałam pedał maszyny, by po chwili zapomnieć o tym, że powinnam jakoś synchronizować tę ciężką nogę i ręce przesuwające materiał. Tak, nie mam prawa jazdy. Nie, nie wiem, czy kiedykolwiek będę miała.




Oszukiwałam. W podstawówce. Na Zajęciach Praktyczno/Plastyczno-Technicznych*. Jakieś hafty czy inne ściegi były do zaliczenia i delikatnie mówiąc - nie szło mi. Na lnianym prostokącie trzeba było użyć różnych ściegów ręcznych i kiedy koleżanka mamy mi pokazywała - najpierw jeden, drugi, kolejny... To ja wcale się nie wyrywałam, żeby sama kończyć. Wcale! Kiwałam głową, coś tam machnęłam igłą, żeby było krzywiej i zaniosłam szmatkę do szkoły. Cofną mi promocję z klasy do klasy? Przez te ściegi?





Ale maszyna... Maszyna mnie trochę uwiodła. Dopóki, szyjąc spódniczkę dla Ewy, nie zaszyłam pasa. Co znacznie utrudniało noszenie czy choćby przymierzenie tej kreacji... Wtedy uczyłam się pruć. Umiem. Nie lubię. Szycie z maszyną oswajam. Szycie ręczne to zupełnie inna historia. Idę na warsztaty, rzekomo dla Ewy, a tam prowadząca mówi, żeby mamy szybciutko zszyły jakieś szmatki. Najprostszym ściegiem, może być na okrętkę. Zaczynam się pocić. Palce pokłute, plecy mokre, wszyscy już zszyli, ja cierpię (ale z uśmiechem!). Ale się nie poddaję! Z Ewą w brzuchu uszyłam królika, później skarpetkowego kota, lalkę Tosię, dwie spódniczki, ostatnio "pomagałam" Ewie zszyć lalkę - królową... Uparcie i skrycie. Och, szycie...



A ona się wyrywa do szycia. Chce. I co ja mogę? Nie umiem (na razie?) ściegów, maszyna u babci... Na pierwszy ogień poszedł więc zestaw artystyczny. Prezent dla Ewy z okazji Dnia Dziecka. Przyznaję, ze trochę ten prezent przetrzymałam... Trochę pomieszkał w mojej szafie, by zrobić furorę w deszczowy, bardzo deszczowy dzień. Sama nawlekała, szyła, wybierała cekiny, wiązała supełki. Sama, sama, SAMA!




Ewa dostała od sklepu KinderLand24 KLIK
Bardzo, bardzo trafiony! Dziękujemy!
I polecamy :)
(A sowa wyszła jej tak KLIK)

* Jeden z moich braci dostał tróję z ZPT. Za sałatkę. Bo wyżarł połowę składników jeszcze przed lekcją ;)

Dobrze robi

$
0
0

Żeby nie było - uwielbiam opasłe tomiska. 100/XX. Antologia polskiego reportażu XX wieku wygina moje półki. U niej ogromne Mapy, ciężkie Skrzaty czy krępe Powiastki Beatrix Potter. Kolubrynowe damy. Które... nigdzie z nami nie jeżdżą. Cieszą oko stacjonarnie. Dlatego dobrze robi. Egmont. I dzieciom, i rodzicom dobrze robi. Najpierw serią CZYTAM SOBIE, trzema poziomami - dla tych, co składają słowa, czytają zdania i najbardziej zaawansowanych, którzy połykają... strony. Teraz serią POCZYTAJ ZE MNĄ, gdzie "każdy typ literatury to świat w trochę innych barwach...". U nas odcienie czerwieni i niebieskiego - baśń i humor.






Baśń o świętym spokoju to opowieść o sile miłości, o tym, jak dzięki niej opuszcza się swoją strefę komfortu, zmienia się. Bo warto. Więcej nie zdradzę. Piękna opowieść, fantastycznie zilustrowana - czytamy z dużą przyjemnością i bardzo polecamy.





Ząb czarownicy to pełna humoru opowieść o Gabrysiu, kocim dentyście. Pewnego dnia w jego gabinecie pojawia się staruszka, której trzeba wyrwać ząb. Złoty. I właśnie tym zębem płaci Gabrysiowi za pomoc. Kto by pomyślał, że jeden ząb może być źródłem tylu zabawnych i niesamowitych sytuacji! Cóż, widać zęby czarownicy tak mają ;)




Polscy autorzy i ilustratorzy, poręczne formaty, miękkie okładki i niewielka objętość. I do czytania, i do zajmowania miejsca na półce. Cena również nie za wysoka. Zarówno tomów serii CZYTAM SOBIE, jak i POCZYTAJ ZE MNĄ. Dobrze robi. Egmont. Oczywiście, że grubaśne tomy, w twardej okładce, wypełnione po brzegi ilustracjami bywają piękne i są idealne na prezent, ale... nie zmieszczą się do małego plecaka, nie da rady ich czytać, trzymając książkę jedną ręką nad głową i pokazując leżącemu obok dziecku ilustracje, są ciężkie, nieporęczne. Te grubaśne same się zamykają. Te wielkie ciężko zdjąć z półki. Te małe i lekkie zwiedzają z nami świat i umilają wakacyjne wieczory. Gdziekolwiek jesteśmy.


Baśń o świętym spokoju, tekst: Zofia Stanecka, ilustracje: Marianna Sztyma
Ząb czarownicy, tekst i ilustracje: Joanna Olech
Wydawnictwo Egmont KLIK

Coś się kończy...

$
0
0

Na początku pomyślałam, że to rotawirus. Zaczęło się niewinnie. Jakieś torsje wieczorne. Jeden raz, dwa, trzy razy. Dość regularne wymioty. Potem przyszło w końcu apogeum. Cały dzień zwracania. Patrzyłam i oczom nie wierzyłam. Gdzie ono to wszystko mieściło?? To nasze mieszkanie. Pal licho trzy meble na krzyż. Ale książki, ubrania, zabawki, plastyczne przydasie... Przy każdym wejściu z pakunkami na czwarte piętro (74 schodki) starałam się zamyślić tak mocno, by poczuć się odrobinę zaskoczoną, że - o, już trzecie; o, zaraz czwarte. Czasami się udawało...

Nie. To jednak nie rotawirus. Jakieś zaburzenie łaknienia? Obżarstwo? Przez siedem lat nasze mieszkanie objadało się, a jak już nie mogło - chowało pod językiem, wypychało policzki (upychało w doniczkach, nie wypakowywało z tornistra, podrzucało psu sąsiadki...).

Teraz siedzę już TAM. Tam, które ma się stać TU. Ale droga jeszcze daleka. Brakuje mi trochę takiej pewności, że wszystko jest na swoim miejscu. Porządku też mi brakuje. Oswojenia. Przeświadczenia, że te zdjęcie będzie tu, a ten obrazek tam. Przejrzystości, białych ścian (i zielonej!). Płynności w ruchach. Podczas tańca między kuchennymi szafkami.

A tymczasem TU, które musi stać się TAM - posprzątane, wypucowane nawet! Nasze zgrabne kąty będą szukać lokatorów. Jak to? W naszym domu ktoś zamieszka? A jak nie będzie o niego dbał?? Lada dzień zrobię zdjęcia i opublikujemy ogłoszenie. Jeśli znacie jakąś sympatyczną parę, która szuka lokum w Poznaniu... Właśnie się jedno miłe mieszkanie zwolniło. I ponoć właściciele są całkiem w porządku. Tak słyszałam ;)

Ale teraz siedzę TAM. Patrzę na prawdziwą bitwę wzorów, wzorków i wzoreczków. Tapicerowane krzesła, dywan, kanapa. Gryzą się. Zagryzam wargi. Kapę tu, kapę tam. Trochę się przyzwyczaję, ociupinkę zmienię, potem przestawię coś raz i drugi. Oswoję (i "będziemy się nawzajem potrzebować" ;)).

PS Kolaż fot - instagramowe zdjęcia. Już na nowym. TAM, czyli tu. KLIK
PS#2 A jak pomyślę o międzynarodowych przeprowadzkach... Tak, tak o Was myślę! To mi słabo. Mdleję :D


Dziczeję. Czasami

$
0
0


"Każdy od czasu do czasu powinien troszkę zdziczeć"
Peter Brown

Czyż nie? Na dodatek - każdy powinien zdziczeć "po swojemu". Bo przecież jesteśmy różni. Ja na przykład, zmęczona zachowaniem skrojonym na miarę, naburmuszam się, smętnieję, nie chce mi się mówić, nie chce mi się słuchać. Nie, nie jestem wtedy na nikogo zła. Tak już mam. Doceniam wtedy samotne wyjście, choćby po chleb. A jeśli okoliczności przyrody są sprzyjające, jeśli coś szczególnie mnie zachwyci - ostatnio była to cisza w sobotni poranek i orzeźwiający chłód - dzikość umyka. Ja to wciąż ja. Ta naburmuszona, ta uśmiechnięta, ta jęcząca i ta śpiewająca.




Pana Tygrysa nudziły nienaganne maniery. (...)
Miał chęć nieco wyluzować.
Miał chęć trochę się zabawić.
Jednym słowem... zdziczeć.
Ano właśnie. Żeby mieć ochotę zdziczeć, trzeba najpierw być trochę... udomowionym. Poznać trochę zasad, reguł, z mniejszym lub większym wysiłkiem dostosowywać się do stada. Poczuć, że nie zawsze można wydać z siebie RYK. Że nie wszędzie można zrzucić z siebie wszystko i radośnie pląsać w kałuży. Ewa dziczeje często i chętnie. W tym wieku przez większość czasu jest się chyba dzikim, a tylko od czasu do czasu daje się... No właśnie... Co? Wytresować? Okropnie to brzmi. Udomowić. Jednak udomowić. Z biegiem czasu proporcje się zmieniają - dzikości i udomowienia. Warto pamiętać, że ta dzikość jest dobra. Że pięknie się między sobą różnimy i że prawdziwy przyjaciel będzie akceptował naszą dzikość, jakakolwiek by ona nie była.





Pan Tygrys to wciąż Pan Tygrys. Nieważne, czy w muszce, na dwóch łapach, czterech, w ubraniu czy bez, w mieście, w dziczy. Prawda? Nie dla wszystkich. Prawda jest taka, że kiedy postanowił zdziczeć, wprawił swoje otoczenie w konsternację. "Osobliwe. Och. Niedopuszczalne! Hmm. Panie Tygrysie!". By zdziczeć do reszty udał się - a jakże - do dziczy. Ale tęsknił - za miastem, domem, przyjaciółmi. A kiedy wrócił, okazało się, że coś się zmieniło... Jego odwaga bycia sobą zmieniła wszystkich. O tym właśnie jest ta książka. O odwadze, tolerancji, przyjaźni. Jak dobrze móc zdziczeć...


Pan Tygrys dziczeje, tekst i ilustracje: Peter Brown,
tłumaczenie: Joanna Wajs, Wydawnictwo Nasza Księgarnia KLIK

PS Na deser - film KLIK

NieKsiążki #3

$
0
0

NieKsiążki to nowy cykl poświęcony zeszytom kreatywnym. Od pewnego czasu zastanawiałam się, jak pokazać ciekawe kolorowanki, zeszyty z zadaniami i naklejanki. Szczególnie, że regularnie z takowych korzystamy. Myślę, że kilka zdjęć i krótki komentarz z informacją o wydawcy i linkiem będzie idealną formą dla prezentacji tego typu publikacji. Zapraszam na trzeci odcinek :) Pierwszy jest TU KLIK, drugi znajdziecie TU KLIK






Nuda, nuda... Basia, znowu Basia. Nic nie poradzimy na naszą słabość do tej dziewczynki. Już za moment Ewa wyrośnie z tej serii, ale póki lubi, póki ma ochotę... Sprowadzam Basię do domu. Pod każdą postacią! Basiowy najświeższy zeszyt kreatywny to Basia uczy i bawi. W krainie pociągówKLIK (A4, 64 strony, bez naklejek). I bez zaglądania do środka możemy się zorientować, że wśród "zwykłych" zadań (m.in. dotyczących nauki pisania liter) w środku znajdziemy pociągi, dużo pociągów! A że my pociągi lubimy bardzo... Nie mogliśmy się oprzeć!





A jak nie Basia, to może... Basia? :D Tak to jest, jak się ma przerwę w blogowaniu. Duuużo wcześniej kupiliśmy zeszyt Basia uczy i bawi. W domu i w podróży (nie widzę na na stronie Wydawnictwa, jest np. TU KLIK, 64 strony, A4). W przeciwieństwie do zeszytu z pociągami w tytule - tu są naklejki. Zadania są bardzo różnorodne: łamigłówki, kolorowanki, nauka pisania...  Dla każdego coś miłego. No i Basia jest. Dużo Basi. Widziałam, że już jakiś czas temu ukazał się również zeszyt Basia uczy. Wstęp do liczenia i geometrii KLIK, ale nie miałam okazji zajrzeć do środka.




Chwyć bajeczkę! Muminek detektywKLIK (24 strony) to właściwie książeczka z przygodami Muminków w broszurowej oprawie, ale pojawiają się w niej zadania. Zaraz po tekście. Miły drobiazg, który upolowała dla nas w Biedronce Mama Jagody :) Dziękujemy :*






Na koniec coś zupełnie innego. Blok rysunkowy pająka KleofasaKLIK. Nie tylko dla fanów książki Opowiem ci, mamo, co robią pająki! Naprawdę dużo (64 strony!) kreatywnych zadań, ciekawostek przyrodniczych, ale i wolnej przestrzeni (na odwrocie każdej strony z zadaniem) na "zabawy dowolne". Ogromny plus za kartonową, bardzo sztywną (brakuje mi słowa...) ostatnią stronę/drugą okładkę (?), dzięki której korzystanie z bloku nie wymaga podłogi, stołu, biurka itd. Nawet na kolanach będzie wygodnie. Na poduszce też. Na kocie nie, bo on ucieka... ;) Jest jeszcze taki blok Samochodowy KLIK i Mrówkowy KLIK :)

PS Jutro na blogu kiermasz książek. Przeprowadzka to również porządki i SELEKCJA. Łatwo nie było...

Garażowa wyprzedaż

$
0
0
A kiedy tak ładowałyśmy karton za kartonem... Dokładne przepytałam Ewkę, z którymi książkami pożegna się bez żalu. I trochę się tego nazbierało. Część przeczytała raz, niektóre nawet kilka razy. Ale była zdecydowana. Ta, ta, ta też, jeszcze ta. Kilka razy "uratowałam" książki i po prostu zabrałam je na swoją półkę, ale ogólnie - byłam ZA. Raz, że biblioteki są naprawdę dobrze zaopatrzone, dwa - jej regał nie jest z gumy, serio! Jest zatem ogromny karton książek, ale i z dwa zaplątane ubranka, których nie wydałam, bo zaginęły w akcji. I akcesoria jakieś. Sami zobaczycie.


Garażową wyprzedaż czas zacząć! Zasady są proste. W galerii są zdjęcia. Na każdym z nich numerek (biały), jeśli chcecie coś kupić w komentarzu - pod tym postem, na blogu - wpisujecie numer/numerki (odblokowałam możliwość komentowania dla anonimowych, ale niech nie zapomną dopisać adresu e-mail :)). Jeśli oczywiście znajdzie się ktoś, kto będzie chciał coś kupić :) A teraz ceny. O ile na zdjęciu nie ma innej ceny (na czarno, np. 5 czy 15 zł) to obowiązuje zasada: zawartość zdjęcia = 10 zł. Obojętne, czy na zdjęciu jest jedna, dwie czy trzy książki. Zdjęcie = 10 zł. Mam niespodzianki-gratisy (też książki) dla osób, które kupią dwie lub więcej książek (te osoby mogą też się targować, szczególnie, że jedna książka grubsza, inna cienka ;D). W temacie kosztów wysyłki - najlepiej się dogadywać indywidualnie. Może być odbiór osobisty (Poznań), wysyłka pocztą (polecony lub paczka, w zależności od wagi i formatu przesyłki), paczkomaty... Dogadamy się. No. To ktoś? Coś? Wyprzedażowa galeria - zostało tylkoTO KLIK

PS Zbieramy na lody. Bez lodów nie idzie wytrzymać :D Na komentarze/chęć kupna książek czekam tydzień, czyli do 18.08.2015 r., 23:59 :)

Ewa van Gogh

$
0
0


My też! My też dziś debiutujemy! Scrolluję fejsa, zaglądam na Instagram - białe podkolanówki, granatowe spódniczki, plecaki na malutkich plecach, pierwszy dzień szkoły, debiut w przedszkolu, początki w grupie żłobkowej... Ewa wstała bez problemów, spokojna, pogodna. Ubrała białą bluzkę i granatowe szorty w białe groszki, przypięła spinkę ze słonecznikiem (grupa starszaków to Słoneczniki :)) i wsiadła do rowerowego fotelika. Jeszcze tylko kask, który - jak zwykle - zniszczy jej warkocz i już ich nie było. A gdzie ten debiut?




Ja wiem, że już o tym pisałam. Powtarzam się. Ale co mogę, jak wspomnienie wróciło ze zdwojoną mocą? Pracownia na poddaszu, zapach farb, wbieganie po schodach obitych wykładziną, zbieganie do piwnicy na herbatę za złotówkę, malowanie, rzeźbienie, konkursy, wyróżnienia... Sekcja plastyczna w Młodzieżowym Domu Kultury. To nasz dzisiejszy debiut.



Z jednej strony boję się, że jej się nie spodoba, ale z drugiej - musiałaby naprawdę źle trafić na instruktora, żeby się zniechęcić. Bo przecież w domu NIGDY nie odmawia plastycznych zabaw, malowania, rysowania, lepienia... Zawsze jest na tak. I  choć nie drzemią w nas takie talenty, jak w Dyni, która zawstydza Gauguina, Vermeera i Whistlera (a przecież to dopiero rozgrzewka!)... I choć nie drzemią. To w ogóle sobie tym głowy nie zaprzątamy. Marc Chagall, Salvador Dalí, Pablo Picasso, Claude Monet i wielu więcej. Mona Lisa, Słoneczniki, Błękitne tancerki, Krzyk i wiele innych. Co? My nie namalujemy?



Teczka Inspiracji - Najsłynniejsze Obrazy Świata ZUZU TOYS KLIK

Z opisu producenta:
20 kart – 20 arcydzieł – 20 opisów obrazów – 20 obrazów do pokolorowania
Na 20 kartach znajdziecie zdjęcia słynnych obrazów oraz pełne ciekawostek opisy arcydzieł i informacje o malarzach. Po drugiej stronie każdej z kart znajdują się kolorowanki obrazów.
(...)
Na 21. karcie zostały opisane podstawowe gatunki malarskie:  portret, pejzaż, autoportret, malarstwo rodzajowe i martwa natura. Wszystkie gatunki zostały zobrazowane przykładami dzieł mistrzów.
Po drugiej stronie 21. karty jest miejsce na obraz dziecka.
Od siebie dodam, że te karty, w formacie A3, są z naprawdę fajnego, grubaśnego papieru :)

PS Ostatnie zdjęcia (chyba ;)) ze starego mieszkania...

Upał

$
0
0

O 14.00 wyjść z domu. Żeby spokojne dotrzeć do przedszkola, odebrać Ewkę i spacerem dojść do Młodzieżowego Domu Kultury na zebranie organizacyjne. Co to dla mnie? Pestka. Mnóstwo czasu. Tyle że już po 12.00 plan zaczął się sypać. Wojtek rozdrażniony własną niemocą (na kanapę wejść nie umie, tu się zahaczy, tam się uderzy, sami-wiecie-rozumiecie) wyje. Wyje na rękach, wyje na podłodze, na siedząco, leżąco, stojąco (tak!). Wyjec. Na wycie najlepszy jest sen. Śpi. Ale już 14.00... Jak ja zdążę, jak ja zdążę? Upał, ponad 30 stopni. Budzę go, on nie chce się dobudzić. Wściekły, głodny. Zjada w miarę sprawnie obiad i pędzimy. Stuk, tuk, tuk... Wózek po schodach. Bieg na tramwaj. Cholera, "helmut", wąskie drzwi. Wejdę, nie wejdę. - Przepraszam, może mi pan pomóc? Pan nie usłyszał (oh, really?), pani pomogła. Jedziemy. I wysiadka z tramwaju, jakoś zjechałam. Przedszkole. Wózek przy schodach, Wojtek na ręce. Na drugie piętro. Wspominałam, że ponad 30 stopni? Tup, tup, tup. Do góry. Wojtek nie na rękach, on protestuje całym sobą, włączył nawet sygnał dźwiękowy. No to na podłogę. Plask, plask, plask - raczkuje. Kolana czarne, ręce też. Detal, szczegół, nie widzę tego. Żongluję akurat uwagą. Żeby go nie zdeptali jednak. Bo to pora odbioru dzieci, dorosłych sporo, dzieci rozbiegane. Zezuję, interweniuję. Podpisuję zgody, na odbieranie Ewy z przedszkola, na katechezę, na wycieczki. Bazgrzę okrutnie. Zezuję, interweniuję. I jeszcze podziwiam, bo serce wycięła i pokolorowała, przyniosła mi. - Patrz, mamo, ładne serce? Zagląda mi w oczy. A ja te cholerne zgody podpisuję, zezuję i interweniuję. Upał. Zbiegamy po schodach. Do tramwaju, do tramwaju. Już jesteśmy spóźnione, ale chociaż na chwilę, na koniec zebrania zdążymy. Tramwaj nam ucieka. - Ewka, lecimy na kolejny przystanek, przez dworzec, za zakrętem, tam szybciej złapiemy kolejny - decyduję. Przyspieszamy. Winda, przejście podziemne, winda. Nie ta! Zjeżdżamy na dół. Upał. Wojtek z mokrą głową. Ewa cała czerwona, ale nie narzeka. - Masz, mamo, wodę? Mam. Pije, on pije, ja piję. Biegniemy, uff, jak gorąco! Gdzie ta winda?! - Proszę pani... - słyszę ciche. To do mnie w ogóle? - Proszę pani... Do mnie. Zatrzymujemy się w biegu. Siwiuteńka starsza pani. Z reklamówką. W niej jakaś zmiotka, szufelka. - Czy mogę oprzeć się o wózek? Nie ma siły, jest gorąco, musi dojść na trzeci peron, wsiąść w pociąg, wrócić do domu. - Jasne, proszę, odprowadzimy panią, mamy czas. Podstawiony już. I dużo wolnego miejsca. Na pewno pani, tu jest napisane, że jedzie do Gniezna, że odjazd o 15.41. To ten. Nie, my nigdzie nie jedziemy, wracamy z przedszkola, nie, nie spieszymy się - zapewniam. Powolutku bardzo zbliżamy się do wagonu. Wsiada, w drzwiach się odwraca. - Wiem, że nie powinnam wychodzić, że upał, źle się czuję, ale dziś jest rocznica śmierci mojego dziecka. Musiałam pojechać na cmentarz, musiałam...
Jest upał. A my jesteśmy tak strasznie spóźnieni, że nie wiem, czy warto biec dalej. Ale biegniemy. Razem. Ona taka czerwona, te włosy pod kapelutkiem takie mokre. On w samym body, kolana czarne. Ja taka spocona... Jesteśmy.

Chłopcy

$
0
0
Po drzemce jest zawsze trochę nieprzytomny, rozmyty, nieco zaśliniony i radosny. Sadzam go na fotelu i przez kilka minut przewala się z boku na bok, wstaje, gada, śmieje się. Codziennie. Udaje mi się to złapać. To zamglenie, promienie słońca, jego uśmiech. Rejestruję tę szczęśliwą chwilę. Montuję fragmenty wypełnione dwoma słońcami, wybieram muzykę, nie mogę przestać się uśmiechać. I potem widzę zdjęcie. Ten chłopiec, na plaży, w wodzie. Brakuje mi na to wszystko wyobraźni.




Śpiewamy

$
0
0

„Na Wojtusia z popielnika” zawsze zaczynałam ochoczo, choć u mnie było to „Z popielnika na Wojtusia”... I o ile zwrotkę o królewnie i grajku znałam, o tyle fragment o Baba-Jadze odszedł w siną dal. W siną dal niepamięci. Nawet przy takim hicie jak „Jedzie pociąg z daleka” miałam chwilę zawahania - tyle osób jest wszędzie, dużo osób jest wszędzie? „Krakowiaczek jeden...” to dopiero porażka. Znam jedną zwrotkę, a jest ich - no siedem, tyle ile koników! „Był sobie król, był sobie paź” - wydawało mi się, że znam. Nie znam! Pierwszej zwrotki nie znam! „Stoi różyczka w czerwonym wieńcu” to piosenka, której ja nie znam, ale Ewa poznała ją w przedszkolu i śpiewa ją z pamięci. Z 25 piosenek znam ponad połowę. Miała baba koguta... to śpiewnik zawierający najpiękniejsze piosenki dla dzieci z zapisem nutowym. Nie znajdziecie w nim piosenek z animacji Disneya, przygotujcie się raczej na podróż w czasie. Nie zapomnijcie zabrać babci i dziadka, a jeśli macie możliwość, to i pradziadkowie będą się świetne bawić. Idealnie, jeśli ktoś z Was gra na jakimś instrumencie, ale jeśli nie - same teksty i próba ich śpiewania też dają dużo radości. Ja, przy piosenkach, których nie znałam, posiłkowałam się pożyczoną płytą Co babcia i dziadek śpiewali, kiedy byli mali (Oficyna Wydawnicza Impuls KLIK). No właśnie. Posiłkowałam się. Jedyne, czego moim zdaniem zabrakło w tym wydawnictwie, to dołączona do śpiewnika płyta CD. Kieszonka na okładce aż się prosi, by wsunąć w nią CD. Ewka nawet sprawdziła, czy na pewno nie ma tam płyty ;) Bo samo wydanie, zapis nutowy, szata graficzna, to że śpiewnik jest na spirali - wszystko na plus. Chętnie wracamy i pewnie będziemy jeszcze długo wracać.







Wydawnictwo Egmont KLIK

NieKsiążki #4

$
0
0
NieKsiążki to nowy cykl poświęcony zeszytom kreatywnym. Od pewnego czasu zastanawiałam się, jak pokazać ciekawe kolorowanki, zeszyty z zadaniami i naklejanki. Szczególnie, że regularnie z takowych korzystamy. Myślę, że kilka zdjęć i krótki komentarz z informacją o wydawcy i linkiem będzie idealną formą dla prezentacji tego typu publikacji. Zapraszam na czwarty odcinek :) Pierwszy jest TU KLIK, drugi znajdziecie TU KLIK, trzeci TU KLIK.






Do zmierzenia się z tematem szkoły, tu na blogu, zbieram się bardzo powoli. Bardzo. Może uda mi się wziąć w garść przed wrześniem 2016, ale obiecywać nie zamierzam :) Tymczasem zaglądamy do elementarza, wspominamy jak to było "za naaaszyych czasów" i bojaźliwie spoglądamy w stronę nieco strasznego gmachu szkolnego, który mijamy w drodze z przedszkola. Oczywiście to bojaźliwie to my - rodzice, i tylko, gdy ona nie patrzy ;) Szkoła jest fajna. Lubimy szkołę. Koniec tematu. Tymczasem. Lubię szkołę z Mikołajkiem (6-7 lat) KLIK i Lubię szkołę z Mikołajkiem (5-6 lat)KLIK to zeszyty kreatywne wypełnione zadaniami o różnym stopniu trudności (zerknijcie na zdjęcia, ale i na podglądy na stronie Wydawnictwa). Każdy zeszyt to 27 zadań na 32 stronach (format A4). Do rozwiązania większości z nich nie trzeba znać treści książek o Mikołajku. Choć przydałoby się orientować choć odrobinę, znać głównych bohaterów, ich charaktery. I to nie ze względu na te zeszyty, po prostu - moim zdaniem - warto poznać pracę duetu Goscinny-Sempé :) 






Pstryk! Zabawy podwórkowe #1

$
0
0


Najpierw ułożyłyśmy puzzle. Potem wycięłam prostokąciki z białego papieru, ona przyniosła kredki. Przy fladze Słowacji musiałam trochę pomóc, Czechy robiła dwa razy, bo pomyliła kolory. Jeszcze tylko naklejanie i można iść pstrykać. No dobra - my pstrykamy, ona popycha palcem. A on? Goni za kapslami, zabiera je i ucieka. Takie to nasze granie :)







Arcypalce (NieKsiążki #5)

$
0
0


Mogłabym Arcypalce przedstawić w cyklu NieKsiążki z innymi tytułami, ale to nie do końca ten typ... Bo zeszyty kreatywne, które tam pokazuję się "wytracają". Nakleimy wszystkie nalepki, rozwiążemy zadania, dorysujemy dodatkową tęczę... I koniec. Wyrzucamy (pod osłoną nocy lub za dnia, w sekrecie lub zupełnie oficjalnie), pa i NieKsiążki nie ma już z nami. A Arcypalce to zupełnie inna historia...




Nie rozprawimy się z zwartością tej książki w jeden dzień, tydzień to za mało, miesiąc również, nawet po roku jej nie wyrzucicie. "Odkryj magię odcisków palców i zrób z nich cały świat. Zwierzęta i rośliny, kosmitów i potwory, budowle i flagi, litery i wzorki. Wycinaj szablony, rozdmuchuj tusz i poznawaj inne techniki, dzięki którym zrobisz z odcisków jeszcze więcej rzeczy!"* I tak przez 128 stron. Ta NieKsiążka jest grubaśna. I z każdej jej strony łypie na nas okiem nowe wyzwanie.




I nawet, jeśli każda strona będzie już umazana odciskami palców, kiedy zaludnią ją nowe postaci, kiedy naprawdę zrobione będzie WSZYSTKO - to i tak będzie do czego wrócić. Może i potrzebna wtedy będzie dodatkowa kartka, ale zadaniami wciąż można się inspirować. W domu, ale i w przedszkolu, szkole, klubiku malucha itd.




Nasz egzemplarz kupiliśmy dawno, dawno temu, kiedy jeszcze na rynku polskim nikt nie wydawał książek Marion Deuchars. Minęło jednak sporo czasu i dzięki Wydawnictwu Dwie Siostry najpierw w sprzedaży pojawiło się Zróbmy sobie arcydziełko, a teraz Arcypalce. Fajnie!

PS Na FB KLIK i na Instagramie KLIK jest konkurs i szansa na Arcypalce :) Polskie wydanie różni się trochę odcieniem okładki i papierem. I językiem, rzecz jasna! Ale jest tak samo wypełnione zadaniami, które uratują Wam niektóre szare wieczory, mgliste poranki i słoneczne popołudnia nawet ;) Taki nowy, czysty egzemplarz mam dla Was. Konkurs trwa do końca 24 września 2015, szczegółów szukajcie na profilu FB i Instagramie.



* opis ze strony WWW Wydawnictwa

Wydałam książkę

$
0
0


Zanim się rozpędzicie do księgarń i przeciążycie internetowe dyskonty - wydałam jedną książkę. Dokładnie jeden egzemplarz. Jakby nie patrzeć - wydanie kolekcjonerskie. Prawda? ;) Co poniektórzy mogą skojarzyć tytuł. Zastanowić się, czy gdzieś już podobnego nie słyszeli. Ten bohater, tytuł, pomysł na książkę... Dla niej to nie problem: - Ta pani ma na imię Ewa, ja mam Ewa. Każda ma kota. I książkę napisałyśmy - twierdzi. Nie da się ukryć.
Ta pani, ta druga Ewa, to Ewa Kozyra-Pawlak, która ma mieszka z kotem Bobikiem i napisała i zilustrowała książkę  Ja, Bobik, czyli prawdziwa historia o kocie, który myślał, że jest królem. W wywiadzie udzielonym Qlturce w 2009 roku*, w odpowiedzi na pytanie: "Co milej i łatwiej ilustrować?", powiedziała:
Nie ma reguły. Wszystko zależy od konkretnego przypadku. Na pewno najlepiej jest najpierw samemu wymyślić obrazek, a potem do niego opowiedzieć historię. Zdarzają się czasem po prostu trudne wyzwania, takie jak na przykład zrobienie kropli wody ze szmatki. W mojej technice trudne jest wykreowanie nastroju. Trudne jest światło, tęcza, albo dla mnie nawet... hipopotam. Trudne są najczęściej personifikowane przedmioty, a najłatwiejsze i najmilsze do pracy są nieodmiennie koty!



I te koty, oj koty coś w sobie mają... Widzi to nawet pięciolatka, która nieco nieufnie podchodzi do szaroburego kociska żyjącego według tylko jemu znanego rytmu, odrobinę tylko regulowanego napełnianiem misek. Ba, ten raczkujący maluch, ten nieustraszony fan zabawy "Gdzie kotek ma oczko?" też widzi tę magię. Mimo że dostał już łapą, że został oznaczony pazurem, że i ząb gdzieś zahaczył o puchatą rękę. Nasz kot też myśli, że jest królem.



Ale o czym to ja miałam? A! Wydałam książkę! Autorką została Ewa. Wybrała format, ponumerowała strony, wymyśliła i napisała tekst, zajęła się ilustracjami. Ja tylko przycięłam okładkę i kartki oraz związałam całość wstążką. I oczywiście podpowiadałam w temacie kolejności liter, ale to szczegół, nawet nie ma mnie w stopce redakcyjnej... Stopka! Wiedziałam, że o czymś zapomniałyśmy! :)



Ja, Bobik... to jedna z książek zakupionych na ostatnich Targach Książka dla Dzieci i Młodzieży w Poznaniu. Ze względu na ilość tekstu (niewiele, naprawdę!) w ogóle nie brałabym jej pod uwagę, ale ilustracje... Ewa od razu ją "wykukała" na stoisku Wydawnictwa Nasza Księgarnia, a ja zupełnie nie miałam ochoty pokazywać jej, że niewiele w środku literek. Bobik wrócił z nami do domu. Tramal pomyślał, że to kolejny jego służący. Życie toczyło się dalej zupełnie normalnie, aż do dnia w którym Ewa postanowiła napisać książkę. Książkę pod tytułem Ja, Tramal i moja rodzina. Naprawdę trudno mi porównać fabułę tego dzieła do jakiejkolwiek przeczytanej przeze mnie książki. Ta akcja i jej brak, urywająca się fabuła, rozterka - czy kot, czy jednak jasnowłosa księżniczka powinna być w centrum uwagi, widoczny na niektórych ilustracjach spadek energii u autorki... Jedno jest pewne - to arcydzieło. I ja je wydałam. Choć Ja, Bobik... też świetny, polecamy również tym, którzy na co dzień czytają dużo dłuższe książki ;)A dla tych, co jednak wolą psy... Liczypieski(na Ohana blog był wpis o tej książce KLIK). 




tekst i ilustracje: Ewa Kozyra-Pawlak, Wydawnictwo Nasza Księgarnia KLIK


* cały wywiad do przeczytania TU KLIK.

Remont

$
0
0


Powiem wprost - jestem odrobinę rozczarowana. Już się na tyle z Basią zapoznałam i zaprzyjaźniłam, że najwyraźniej spodziewałam się większej analogii naszych rodzin. Mimo że ja nie jestem autorką podręczników, M. nie jest lekarzem (Jacusiem też nie jest), a i Wojtek wyrósł z etapu podobieństwa do Franka-Kolanka (zmilczę brak odpowiednika Janka czy znikome podobieństwo Tramala do żółwia Kajetana).



Kiedy w zapowiedziach zobaczyłam tytuł Basia i remont... Już widziałam, co się zdarzy! Pewna byłam, że zaczną wiercić i w całym bloku korki wysadzi, że instalację przewiercą. Że zechcą wyburzyć ścianę. Nośną. Że poproszą o pomoc jakiegoś wujka, który się spóźni z 12 godzin. Że kafelki położą tak, że wyjdzie im z tego jakaś kosmiczna mozaika. Że zaczną kleić tapety, a te im spadną na głowy. No nie wiem. Spodziewałam się dramatów! Malowania 10 warstw, zachlapanych mebli, krzywo powieszonych półek i szafy, która się nie domyka. No przede wszystkim spodziewałam się, że oni SAMI wezmą się za remont.


Tymczasem - wezwali ekipę! Uwierzycie?! No dobraaa. Złote rączki (z całkiem zwyczajnymi dłońmi) - Wojciech i Piotr trochę mi serce skradli, najbardziej tym, że w między czasie wzięli inną fuchę, przez co remont trwał dłużej. Ale że piwa im nie trzeba było donosić? I że w ogóle przychodzili? No odrobinę rozczarowana byłam.


Jest jedno ale. To nie jest seria dla mnie. To książki pisane z myślą o dzieciach w wieku od 3 do 7 lat i dla nich ten poziom dramatu - ta ekipa, ta wyprowadzka z domu (!) na trzy tygodnie - jest wystarczający. W zupełności. Dowodem niech będzie to, że Basię i remont czytaliśmy przez kolejne trzy wieczory. Od nowa. Od nowa. I od nowa. A teraz Ewa czyta ją Wojtkowi. Z pamięci...

Basa i remont, tekst: Zofia Stanecka, ilustracje: Marianna Oklejak,
Wydawnictwo Egmont KLIK

PS Wcześniejsze posty z Basią - Basiomania (krótki przewodnik), Basia i taniec, Basia i przedszkole, Basia i piłka nożna, Basia - zeszyty kreatywne, Basia i wyprawa do lasu, Basia. Gdzie jest Kajetan?

Olcia, popraw okulary...

$
0
0



Jednym okiem. Są takie książki, przez które przedzieram się... Jak przez dżunglę, ale bez maczety. Z tępym nożykiem do obierania ziemniaków. Głośne czytanie mnie boli i - wstyd się przyznać - potrafię omijać wzrokiem zdania, akapity całe nawet! A są takie - po których płynę. I trzask zamykanej książki budzi mnie z letargu. Już? Koniec? A tak dobrze się czytało! Okularki tak mi się czytało. Szast-prast. I trzask. Już po. A taka energia była, taka radość. I pierwsze co - zaczęłam szukać, co jeszcze Ewa Madeyska napisała dla najmłodszych... I nic! To jej debiut na rynku książki dla dzieci.



Drugim okiem. Dawno, dawno temu; może nie za siedmioma górami, ale za to w okolicach miasta położonego na siedmiu wzgórzach; może nie za siedmioma rzekami, ale za (lub przed, zależy jak na to spojrzeć) rzeką Wartą - żyła sobie mała dziewczynka, która nosiła okulary. - Korekta wzroku to się nazywało, potocznie zez - podpowiada mi tata. Rodzinnym hitem był tekst: - Olcia, popraw okulary. I moja reakcja - paluszek na nos i ziuuu - okulary wracały na swoje miejsce. Ile miałam lat? Około trzech. Jak długo nosiłam okulary? Według obliczeń rodziców - mniej niż rok. Czy czułam jakiś dyskomfort? Nie pamiętam. Ciekawi mnie, jak odbierają książkę Okularki dzieci, które na co dzień noszą okulary. Zastanawiam się, czy znają jakiegoś Wiktora... Czy ktoś im dokucza? Czy specjalnie zapominają wziąć szkieł do przedszkola/szkoły? W grupie przedszkolnej Ewy jest co najmniej trójka dzieci w okularach. Nie widzę, by budziło to sensację, ale przecież nie jestem z tymi przedszkolakami przez cały dzień. Ewa bacznie obserwuje... oprawki swojej koleżanki. Rok temu miała inne!


Okularki."Małe Katastrofy to seria dla przedszkolaków o czteroipółletniej Frani. Dziewczynka ma zapracowanych rodziców, dwie siostry (starszą i młodszą), ukochanego pluszowego konika Rysia – i codzienne kłopoty, z którymi mierzy się na swój dziecięcy sposób. Kolejne tomy serii to odrębne historie, w których – poza sympatyczną bohaterką – odnajdziecie ten sam lapidarny język, ciepłe poczucie humoru i celne puenty."* Jestem bardzo ciekawa tej serii! Czyta się świetnie, ilustracje doskonale uzupełniają tekst. Czekam na kolejne tomy :)


Okularki, tekst: Ewa Madeyska, ilustracje: Kasia Matyjaszek 
Wydawnictwo Dwie Siostry KLIK

* opis serii z WWW wydawnictwa.

Sposoby na (nie)zaśnięcie

$
0
0


Sama nie mogę w to uwierzyć, ale tak - dziś wiersze! Dawno nie było tu poezji, bo Ewa zdecydowanie preferuje prozę. Te wiersze to ją zawsze trochę uwierały... Wierciła się, rozglądała, szybko traciła zainteresowanie (co nie przeszkadzało jej wygrać konkursu recytatorskiego w przedszkolu, jej wykonanie wiersza Tuwima Dyzio marzyciel zrobiło furorę ;)).



Tymczasem Biuro Literackie wydało Sposoby na zaśnięcie we współczesnych wierszach i ilustracjach dla dzieci, a ja uznałam, że to bardzo dobry pretekst, by do wierszy wrócić. Dlaczego akurat z tą książką? Ten pokaźny tom zamyka w twardych okładkach bardzo smakowitą zawartość - 12 utworów, 9 autorów, 12 ilustratorów! Bardzo różnorodnie - na każdej płaszczyźnie.



Takie ze mnie autorzysko,
że nie cierpię zdrobnień.
Wszystko
chciałbym zgrubiać, bo zgrubienia
dają wiele do myślenia.
Pomyśl,
zabawa to czy udręka,
gdy się w torbie urwie ręka.
Lub gdy w tłusty czwartek z rana
pąków zbraknie u Stefana,
pucatego cukiernika,
co za wcześnie sklep zamyka,
choć za drzwiami wciąż koleja,
której mżawa. ni zawieja
ne odstraszą.
Grubo jest i dobra nasza!
Tak bawi mnie Jerzy Jarniewicz w Ołowianym wierszyku. Z kolei Ewa boki zrywa przy opowieści o żarłocznym futrze w wierszu Filipa Zawady Futro z lisa. I jak tu spać, jak brzuch się trzęsie?



Co przyniosło spotkanie poetów, którzy bynajmniej nie są powszechnie znani z utworów pisanych dla dzieci (Wojciech Bonowicz, Darek Foks, Jerzy Jarniewicz, Bogusław Kierc, Zbigniew Machej, Joanna Mueller, Anna Podczaszy, Bohdan Zadura i Filip Zawada) i znanych ilustratorów (Tomasz Broda, Maria Ekier, Piotr Fąfrowicz, Marta Ignerska, Ewa Kozyra-Pawlak, Daniel de Latour, Krystyna Lipka-Sztarbałło, Joanna Olech, Zuzanna Orlińska, Joanna Rusinek, Anna Sędziwy i Marianna Sztyma)? Gdzie kucharek 21, tam... mogła wydarzyć się katastrofa. Ale moim zdaniem to bardzo smakowita propozycja. Choć wytrawna. Choć nie dla każdego. Zastanawiam się, dla jakiej grupy wiekowej... I nie wiem, naprawdę nie wiem. Myślę, że młodsze od Ewy dzieci (aktualnie 5,5) nie docenią tej książki. Celowałabym w grupę wiekową 7+, może nawet 8+, ale to takie tylko gdybanie. My bawiłyśmy się przednio. Obie.

Biuro Literackie KLIK 


PS Jeszcze jedna próbka - wiersz Zimne grzanki, Darek Foks KLIK. I jeszcze jedna - Bohdan Zadura, Sposób na zaśnięcieKLIK. I może jeszcze Filip Zawada i jego Pan i mucha KLIK.
Viewing all 654 articles
Browse latest View live