Quantcast
Channel: O tym, że...
Viewing all 654 articles
Browse latest View live

NieKsiążki #6

$
0
0


Ktoś mi szare rolety zainstalował. I zraszacze mam jakieś za oknem. Przyszła (czy na dobre?) jesień w wydaniu nigdzie-dzisiaj-nie-wychodzę. Nic to. Mam koc. I cytrynę do herbaty. Mamy gry i puzzle. Mamy schowane w szafie zeszyty, nad którymi możemy wspólnie się nachylić - bawić się i mieć okazję do główkowania. Dziś na tapecie logopedia i matematyka. Nietypowo. Bardzo ciekawie.











To szaleństwo (w pozytywnym znaczeniu tego słowa), jak wielki mamy wybór niepodręcznikowych pomocy przedszkolakom, prawie-uczniom i uczniom. Jak wiele możemy z dzieckiem zdziałać w domu i to przy okazji zabawy. Bo choć niektórym z łatwością przychodzi wymyślanie wspólnych zadań, które przy okazji rozwijają zdolności np. matematyczne, inni posiłkują się wyszukiwanymi w internecie artykułami, podręcznikami, wywiadami z autorytetami w danej dziedzinie, tekstami na blogach itd. A wydawnictwa wszystkim poszukującym wychodzą naprzeciw. Po serii CZYTAM SOBIE i POCZYTAJ ZE MNĄ Egmont wypuścił zeszyty LICZĘ SOBIE. I znowu - trzy poziomy. Tym razem nie umiejętności czytania, lecz rozwijania zdolności matematycznych.
Seria Liczę sobie ma głęboko przemyślaną strategię edukacyjną, Jest tak zbudowana, by dziecko mogło samo odkrywać, że matematyka jest wokół nas, a nie tylko w podręcznikach. „Zadania w Liczę sobie przede wszystkim uczą myśleć” – przekonuje Anna Boboryk. Ten kurs myślenia odbywa się na trzech poziomach.
Poziom pierwszy, dla najmłodszych dzieci w wieku 4–5 lat, to zabawa z matematyką. Praca na tym poziomie to budowanie podwalin do rozwijania umiejętności potrzebnych później w szkole. Zakres ćwiczeń obejmuje liczby, geometrię, mierzenie, klasyfikowanie, czas oraz proste zadania logiczne.
Poziom drugi jest przeznaczony dla dzieci w wieku 5-7 lat, które właśnie rozpoczęły lub niedługo rozpoczną edukację szkolną. Dochodzą bardziej złożone zadania z zakresu orientacji przestrzennej, mierzenia długości, czasu, pieniędzy, geometrii oraz nieco trudniejsze zadania logiczne. Ćwiczymy to, co obejmuje umiejętności na poziomie gotowości szkolnej.
Poziom trzeci to wspieranie w nauce. Jest on skierowany do dzieci 7–8-letnich i ma za zadanie rozwijać ich umiejętności szkolne. Pojawiają się nowe wyzwania – ułamki, układanie zadań arytmetycznych, zadania logiczne.*
Ewa jest dokładnie pomiędzy. Poziomem pierwszym a drugim, przynajmniej wg notatki wydawcy i wskazanych w niej przedziałach wiekowych. To w teorii, a w praktyce? Wszystko się zgadza! Zadania z zeszytu z poziomu pierwszego (Król Gromoryk i jajko na miękkoKLIK) nie sprawiły jej żadnych trudności, a do tekstu Wojciecha Widłaka jeszcze nieraz wrócimy (ilustracje Ewy Poklewskiej-Koziełło; świetny ten duet). Tymczasem w zeszycie z poziomu drugiego Fredek i jeden do paryKLIK już nie było tak łatwo... Część zadań wykonała, pozostałe - muszą poczekać :) Zeszyty z poziomu drugiego zilustrowała Marta Szudyga, autorką tekstów jest Zofia Stanecka. Poziom trzeci to teksty, których autorem jest Rafał Witek, ilustracje stworzył Daniel de Latour. Są też zadania. Ale na pewno na razie się za nie nie bierzemy :) Polecam! Jest co czytać, przy czym pomyśleć, co rozwiązać (i są naklejki). Do tego poręczny format (zeszytowy, miękka okładka, grzbiet klejony) i "Dyplom sukcesu" :)






Dawno, dawno temu byłam pewna, że Ewa mówi wyraźnie. Serio. I dziwiłam się dziadkom, że czasem nie mogli jej zrozumieć, ba, trochę się czułam urażona, bo JAK TO? Przecież ona mówi tak wyraźnie! Uhm. Bardzo wyraźnie mówiła. O na przykład tak KLIK. No ale miała dwa lata, z dnia na dzień szło jej coraz lepiej i wkrótce jedyną naszą "zmorą" był brak Rrrrrrr. Minęło jeszcze trochę czasu i sami nie wiemy kiedy, na pewno w okolicach czwartych urodzin, zamiast L/J pojawiło się R. Nie mam specjalistycznej wiedzy w dziedzinie logopedii, przedszkolny logopeda nie zgłasza nam żadnych problemów, ale to wcale nie znaczy, że nie możemy - dobrze się bawiąc - poćwiczyć wymowy głosek, które podobno w rozwoju wymowy sprawiają najwięcej kłopotu (m.in.: k, g, l, ś, ź, ć, dź, s, z, c, dz, sz, ż, cz, dż, r). Szczególnie, że z pomocą przychodzi nam naprawdę świetny Zeszytowy trening mowy, czyli ćwiczenia logopedyczne dla dzieciKLIK 64 strony. A na nich - trochę do wycinania (tak, tak, nożyczkami), przyklejania (tak, będzie potrzebny klej), grania, rysowana, ale przede wszystkim MÓWIENIA. I żeby rodzic, taki jak ja, który o logopedii wie naprawdę niewiele, nie czuł się jak... no goryl we mgle, to przy każdym zadaniu jest specjalna ramka, komentarz dla rodziców. Dobrze wymyślone, świetnie zrealizowane (bardzo przyjemne ilustracje Joanny Kłos, odrobinę kojarzące się z Zuzą Delphine Duranda, choć zupełnie inna kolorystyka), przy okazji naprawdę pomocne. I na końcu "Dyplom dla mistrza pięknej wymowy... oraz rodziców" :) Format odrobinę mniejszy niż A4, miękka okładka, oprawa zeszytowa (zszywki), która ułatwia rozginanie i wykonywanie zadań. Świetne! Większość zadań przeznaczonych jest dla dzieci czteroletnich i starszych.

NieKsiążki to cykl poświęcony zeszytom kreatywnym. Od pewnego czasu zastanawiałam się, jak pokazać ciekawe kolorowanki, zeszyty z zadaniami i naklejanki. Szczególnie, że regularnie z takowych korzystamy. Myślę, że kilka zdjęć i krótki komentarz z informacją o wydawcy i linkiem będzie idealną formą dla prezentacji tego typu publikacji. Zapraszam na szósty odcinek :) Pierwszy jest TU KLIK, drugi znajdziecie TU KLIK, trzeci TU KLIK, czwarty TU KLIK, piąty TU KLIK.

* Źródło cytatu - KLIK

Różowy

$
0
0

Na następnej kartce, którą Sara podniosła, widniało tylko jedno słowo: "JAKAMINGDINGDING".
- Jakamingdingding? Co to ma znaczyć? - zapytała.
- Ooo, świetnie! - ucieszyła się ciotka Hulda. - Dobrze, że wysypałam wszystko z pudełek, jakamingdingding to drugie najpiękniejsze słowo na świecie. Oznacza stanie pod drzewem, gdy słońce prześwieca przez liście, tworząc na ziemi ładne jasne plamy.
- A jakie jest pierwsze najpiękniejsze słowo? - zainteresowała się Sara.
- Różowe - oznajmiła ciotka zdecydowanie. - Bo różowe jest miłe, przyjemne i ciepłe.
Trochę jak ciotka Hulda. Jest miła, przyjemna, ciepła, lubi bardzo słodką kawę, nosi różowe bluzki i na różowo maluje usta i paznokcie. Lubi też w krzakach zapalić papierosa. W tajemnicy, bo przecież nie wolno. Lubi także rozmawiać, wszystkiego jest ciekawa, a spotkanie z siostrzenicą Sarą zaczyna zawsze od: "U mnie wszystko w porządku, a u ciebie? Wszystko dobrze? Tak?". Ciotka Hulda jest też upośledzona umysłowo.
To ważna książka. Tak w ogóle ważna, ale myślę teraz o nas, o naszym wspólnym czytaniu. To pierwsza lektura, która uwierała Ewę. Jak kamyk w sandale. Jak ziarnko grochu pod pierzynami. Denerwowała się, czasami bała. Jednego wieczoru sięgnęła nawet po inną książkę, zrobiła sobie przerwę. I nie, nie przeszkadzało jej upośledzenie ciotki Huldy. Pewnie nawet by go nie zauważyła, gdyby nie ojciec Sary, który Huldę określał mianem "pluszaka". "Kompletnej wariatki". Osobą "strasznie opóźnioną w rozwoju". Który kpił, przewracał oczami, obrażał - jeśli akurat miał przerwę w użytkowaniu telefonu lub komputera. Gdyby nie matka Sary - wiecznie krzycząca i niezadowolona pracoholiczka. To nie urocza Hulda sprawiała, że Ewie czasami było trudno wrócić do przerwanej lektury, to relacja Sary z rodzicami i to w jaki sposób odnoszą się oni do Huldy, to stres związany z ucieczką dziewczynki i obawa, czy wszystko skończy się dobrze... Z wrażliwcami czytajcie ostrożnie, dawkujcie, rozmawiajcie, ale czytajcie. Koniecznie.



tekst: Sylvia Heinlein, ilustracje: Anke Kuhl
tłumaczenie: Tomasz Ososiński 
Wydawnictwo Dwie Siostry KLIK

PS A jeśli będziecie w Poznaniu - wpadnijcie do pewnej kawiarni: "Dobra Kawiarnia to miejsce, które tworzymy  razem z osobami z niepełnosprawnością intelektualną. Dla nas są specjalistami od spraw dobrych i prostych – dostrzegamy ich potencjał i czystość intencji."KLIK Sara dobrze by się czuła w tej kawiarni, Hulda byłaby wniebowzięta... 
PS #2 I jeszcze jedno. Październik niedługo spakuje swoje manatki, listopad - mimo że długi, zawsze jest za krótki, a zaraz potem jest GRUDZIEŃ. W tym roku Ewa będzie lepiej rozumieć dla kogo robimy paczkę w związku z akcją Robótka KLIK. Dla Huldy. No przecież. Niedługo pewnie pojawią się szczegóły tegorocznej edycji, już teraz Was serdecznie zapraszam, obserwujcie Robótkowego bloga :) 

Dwa światy

$
0
0


Może nie jest to najbardziej frustrująca rzecz na świecie, ale jednak - trochę byłam podłamana... Klęczałam na nieco wilgotnej trawie i starałam się zrobić zdjęcia książki. Takie, które pokazałyby, jak piękne są w niej ilustracje, jak ładnie jest wydana, jakie to cacko - ten mat, czerń sąsiadująca z eksplozją kolorów. Nijak mi nie wychodziło, zmieniłam ustawienia, wstawałam, kucałam, znowu klęczałam. Zawiodłam, choć bardzo się starałam. Zdjęcia nie oddają urody, musicie mi uwierzyć na słowo.



A skoro już klęczę - tak to się właśnie zaczyna. Na granicy. Mała dziewczynka zakopuje w ziemi swój ząb. Wierzy, że gdy go zakopie - spełni się jej marzenie i znajdzie przyjaciela. Przygląda się temu szkielet Ignatek, który - masz ci los - zgubił ząb i jest przekonany, że jako brzydki, szczerbaty szkielet, na pewno nie znajdzie przyjaciół. Prosi dziewczynkę o jej mleczaka. I ona początkowo nie chce zęba oddać, ale w końcu... Ma jednak jeden warunek - Ignatek ma jej pomóc znaleźć przyjaciela. Rozmawiają, spędzają razem czas, zwiedzają jej świat, wybierają się również na drugą jego stronę, by zobaczyć, co lubi robić Ignatek.



Jeśli spodziewacie się długiej, pełnej szczegółów opowieści - trochę się zawiedziecie. Jeśli będziecie jej szukać tylko w warstwie tekstowej... Co innego, jeśli dacie się trochę ponieść ilustracjom. Zwrócicie uwagę na szczegóły, zatrzymacie się przy każdej rozkładówce. Dostrzeżecie spotkanie dwóch światów, jego graficzne przedstawienie. Jaki wspaniały czas! Cudowne chwile spędzili razem - dziewczynka i Ignatek.


Jak to dobrze, że premiera tej książki odbyła się w okolicach Wszystkich Świętych! Jak to słabo, że premiera tej książki odbyła się w okolicach Halloween! (oj tam, że Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie? żadna to okazja!) A tak serio - Wszystkich Świętych czy Halloween, głęboka czerń czy tęcza, szkielet czy mała dziewczynka, przyjaźń. Sam sprawdźcie, jakie struny duszy Wam poruszy ta historia. Pretekstem do rozmowy na jaki temat się stanie? O śmierci, empatii, przyjaźni? My na razie czytamy, po prostu. Czytamy i oglądamy (ja dodatkowo wącham i głaszczę okładkę ;)). I sprawdzamy, czy jakiś ząb się Ewce nie rusza. I zastanawiamy się, czy rzeczywiście, jeśli zakopie się ząb, spełni się życzenie... Aktualnie to dla nas książka "tylko" o przyjaźni. Czy dla pięciolatki było coś dziwnego w tym, że to przyjaźń szkieletu i dziewczynki? Nie. Nic.

Ignatek szuka przyjaciela, ilustracje i tekst: Paweł Pawlak
Wydawnictwo Nasza Księgarnia KLIK

PS Wideo z zawartością książki z facebookowego profilu Autora KLIK. Tak, tam też nie widać, jaki kawał dobrej roboty wykonali wszyscy związani z wydaniem tej książki. Pocieszające ;)

Do lasu. Na rok

$
0
0
Czasami mam taki pomysł, że pod prąd pójdę. Że będzie taka książka, którą wszyscy będą chwalić, a mnie nie zachwyci i tak ją obsmaruję, no tak ją obsmaruję... Ilustracje będą nie takie, treść słaba, błąd na błędzie, wszystko bez sensu i okładka odpadła. I odciski palców widać, strony wylatują przy przeglądaniu, i kto to wydał w ogóle?! Czasami tak sobie pomyślę...
 

Przez ostatni tydzień zewsząd atakowała mnie okładka Roku w lesie Emilii Dziubak. Fejsbukowa tablica, instagramowe kwadraciki, blogi, które regularnie czytam* i te, na które trafiłam przypadkiem. Była taka obawa, że otworzę lodówkę, a tam Dziubak ;) Idealna wręcz sytuacja, żeby się przyczepić, wytknąć coś, wzruszyć ramionami lub - o zgrozo - książki w ogóle nie zauważać, uparcie zamykać oczy, unieść brew ze zdziwienia, kiedy ktoś zapyta, czy znam. Idealna!



Niestety, nie tym razem. Może kiedyś... Tymczasem staję w pierwszym rzędzie, razem z tymi wszystkimi zachwyconymi i głośno klaszczę. Co za kartonówka! No ludzie, co za książka! Raz - ilustracje. Nie od dziś wiadomo, że jestem fanką** prac Emilii Dziubak. Nie znudziły mi się. W Roku w lesie dostajemy12 rozkładówekz miesiącami + dwie dodatkowe.Każda rozkładówka = jeden miesiąc = mnogość szczegółów. Dwa - edukacja. Nauka nazw i kolejności miesięcy, pór roku, cyklu życia roślin i zwierząt. Trzy - takie trochę uwrażliwienie, zachęta do obserwacji, uważności, czy wreszcie - do kolejnych odwiedzin w lesie. Cztery - ileż tam jest historii do opowiadania, ilu bohaterów! Bo między planszami są związki przyczynowo-skutkowe. Można śledzić każdego zwierzaka, obserwować drzewa, sprawdzić, kiedy w lesie pojawia się człowiek i jak się tam zachowuje. No ludzie, co za książka! I na koniec - to kartonówka. Dziecioodporna. Chyba najgrubsza z wszystkich książek z twardymi stronami, które mieszkają na naszych półkach... Choć Opowiem ci, mamo, co robią mrówki też podobnie opasła. Jedyne, czego nie jestem w tym momencie ocenić to trwałość - nie stron, a ich połączenia. Za krótko ta książka u nas mieszka, by stwierdzić, czy jest niezniszczalna. Minusy? Cokolwiek? Cena. Tak bezrefleksyjnie, nie zastanawiając się, ile pracy autorka w nią włożyła, czy jakie są koszta produkcji tak dużej kartonówki - cena jest wysoka (okładkowa - 44,90). Ale... Jak się porządnie rozejrzycie, porównacie ceny w sklepach internetowych... ustrzelicie ją za mniej niż 30 zł. I to będą bardzo dobrze wydane pieniądze.






Rok w lesie, Emilia Dziubak
Wydawnictwo Nasza Księgarnia KLIK

* Będę nudna z tym odsyłaniem, ale co tam - KLIK
** Inne książki z ilustracjamii Emilii Dziubak, o których pisałam Kot kameleon KLIK, Mysia orkiestra KLIK, Gratka dla małego niejadka KLIK, Draka Ekonieboraka KLIK, Proszę mnie przytulić KLIK.

Smerfowy pomost

$
0
0
 


Ja naprawdę lubię komiksy. I naprawdę nie lubię czytać komiksów na głos. Dramat. Zawsze pomylę kolejność dymków, zawieszę się, zaplączę, wracam i czytam od nowa. Tak że czekam. Nie popędzam, ale czekam. Aż nauczy się czytać. I wtedy to komiksy będą galopować po naszym domu stadami. Wspólnie przeczytamy na przykład Podróż smokiem Diplodokiem. Ja to właściwie tylko odświeżę sobie pamięć, a ona przeczyta po raz pierwszy. I jeszcze Antresolkę profesora Nerwosolka pozna! Za jakiś czas...




Tymczasem Smerfy. Choć to komiksy zostały zaadaptowane na potrzeby filmów o Smerfach, te niebieskie stworzenia, które wymyślił belgijski scenarzysta i grafik Pierre Culliford (Peyo), poznałam w dzieciństwie w wersji dobranockowej. Ja oglądałam, moja (aktualne prawie pełnoletnia!) bratanica znała, znają moje dzieci. To starsze zna lepiej, ale ufam, że i młodszy pójdzie tą samą drogą - początkowo będzie się nieco bał Gargamela i Klakiera (tradycji musi stać się zadość), by potem głośno śmiać się z ich przygód. Małe niebieskie stworki, pomost między pokoleniami...


 
Dwa słowa o fabule:
Niespodziewanie do wioski Smerfów wkrada się niezgoda. Niebieskie skrzaty uwielbiają warzywa Farmera, lecz pewnego dnia potrawy z jarzyn przygotowywane przez Kucharza stają się niesmaczne! Badania Papy Smerfa wykazują, że rośliny zostały zaatakowane przez pasożyta. Papa musi opuścić wioskę na kilka dni, aby zdobyć u specjalisty lekarstwo na chorobę roślin. Jak to zwykle bywa, gdy siwobrody przywódca opuszcza swoich podopiecznych, ci wpadają w poważne tarapaty. Z własnej winy wystawią jedność społeczeństwa Smerfów na ciężką próbę.*

Sałatka ze Smerfów
Luc Parthoens, Thierry Culliford
Wydawnictwo Egmont KLIK 

* Opis ze strony Wydawnictwa, link powyżej.

Tomiska

$
0
0
Grube knigi, opasłe tomiska, cegły, książki stacjonarne, nietypowe formaty. Nie mieszczą się na standardowej wielkości półkach. W bagażu podręcznym się je upchnie, ale bywają ciężkie. Niewygodnie je kartkować na kolanach, za to - jeśli się rozłoży z nimi na podłodze - można przepaść na długie godziny. Zbiory bajek, encyklopedie, atlasy, słowniki - coraz większy wybór, coraz piękniejsze wydania. Nie wiem, jakie Wy macie książkowe wspomnienia, ale w moich został jeden taki nietypowy format - pisałam o tym TU... W naszych zbiorach na półce nie mieści się Pan Maluśkewicz i wieloryb, problem jest z Baśnią o królu Dardanelu, choć najwięcej miejsca i tak zajmują ogromne Mapy Mizelińskich :) Macie takie ukochane Duże Książki? Lubicie? Kto bardziej - Wy czy dzieci? Polecicie jakiś tytuł na prezent? Wszak święta tuż-tuż :)




KSIĄŻKI:
ProfesorAstrokot odkrywa kosmos (Entliczek), Rok w lesie (Nasza Księgarnia), 
Animalium (Dwie Siostry), Mapy (Dwie Siostry) 
Pod ziemią, pod wodą (Dwie Siostry),  
Inwentarz drzew (Zakamarki), Inwentarz zwierząt (Zakamarki) 
(okładki ze stron Wydawnictw)

PS Z tego zestawu mamy tylko Mapy i Rok w lesie. Następny w kolejce jest ProfesorAstrokot odkrywa kosmos, bo dość mam kłótni na temat Słońca (Ewka jest w opozycji do Kopernika) ;)

UPDATE. Dorzucam kolejne tomiska. Ku pamięci. Zapowiedź od Tako - Morze, Pszczoły od Dwóch Sióstr, Zoologia i Prawie wszystko z Egmontu. Prócz tego, pojawiające się w komentarzach, książki, o których już pisałam:Skrzaty z Bony i Powiastki Beatrix Potter z Wilgi.



NieKsiążki #7

$
0
0
Kiedy ponad pół roku temu w naszym domu pojawił się Kolorowy trening antystresowy, pomyślałam, że długo nie kupię tego typu NieKsiążki. Nie dlatego, że mnie kolorowanki rozczarowały, bynajmniej. Po prostu w tych książkach jest TYLE do kolorowania, a doba wciąż tak rozczarowująco krótka... Mimo że Ewa bardzo mi pomaga - pół roku (czy nawet osiem miesięcy) to za mało. Dzielnie oparłam się wydanej przez Naszą Księgarnię Inwazji bazgrołów, choć bardzo mi się podobała. Starałam się nie widzieć Tajemnego ogrodu i Wysp. Tylko zauważyłam, że i Burda wydała kolorowanki. I odwróciłam wzrok widząc Połącz kropki, serię wypuszczoną przez Grupę Wydawniczą Foksal. I już miałam zamiar być z siebie dumna, że taka jestem asertywna, że te książki tak mnie zachęcają, a ja taka stanowcza. Taka rozsądna! Umiarkowana w kupowaniu i kolorowaniu! Już miałam. Ale gdzieś na półce sklepu z zabawkami, kiedy czekałam (przeczekiwałam) na koniec gonitwy między półkami... Światło odbiło się od jednej z okładek książki. Dosłownie. Odbiło się. Okładka była srebrna, lustrzana. Spojrzałam na tytuł: Stworzenia duże i małe. Wydawnictwo? Arkady. Plusk. Wpadłam. Jak śliwka w kompot.








35 plansz*. Na każdej zazwyczaj mieści się osiem zwierzaków. Ponad 250 gatunków! Do poznania, pokolorowania, sprawdzenia, jak to wygląda w naturze, wyszukiwania dodatkowych informacji, przeczytania podstawowych. Ja jestem zachwycona. Zawartością, ale i ogólnie wydaniem - srebrzystą okładką, grubą tekturą na końcu, by wygodnie się kolorowało w każdych warunkach, klejeniem grzbietu w sposób, który umożliwia bezpieczne wydzieranie stron, marginesami, żeby nic się nie zniszczyło, gramaturą papieru. Piękna, przy okazji bardzo edukacyjna, kolorowanka. Polecam na prezent dla dużych i małych.








I jeszcze jedna kolorowanka. Złocenia na okładce, wewnątrz prawie sto stron, w większości przypadków wypełnionych zwierzakami, ale i na rośliny znalazło się miejsce. Już bardziej kolorowankowo, a mniej edukacyjnie. Równie uroczo. I tylko kolorów kredek i mazaków tak mało, zbyt mało... ;)

Królestwo zwierząt. Książka do kolorowania, ilustracje: Millie Marotta 

* Wydawca zachęca, by po pokolorowaniu planszę wyciąć i oprawić. To niezły pomysł, ale boję się powiedzieć o tym Ewie. 35 ramek...

Było ich pięciu

$
0
0

W maju zwierzałam się Wam, że ogromnie lubię czytać na głos książkę Jestem najsilniejszy i zastanawiałam się, jaka będzie ta seria „Polecone z Zagranicy” Wydawnictwa Dwie Siostry (mistrzowskie przykłady ilustrowanych książek dla dzieci, którymi wybitni twórcy podbili serca najmłodszych czytelników na całym świecie), jaki będzie kolejny w niej tytuł... Nie minęło pół roku i są dwa nowe tomy - Szur szur ćwir plum! i Pięciu Nieudanych. Pierwszej jeszcze nie znamy, za to drugą... czytamy recytujemy z pamięci :) Pierwsze czytanie, drugie, trzecie. Trzy wieczory. Potem jeszcze raz. Za każdym razem rechot, taki prosto z bebechów (och, czyż nie powinnam napisać - perlisty śmiech mojej księżniczki? ;)). Jej ukochany Nieudany to ten postawiony na głowie. Ale zaraz, zaraz... Wy może nie znacie tej książki... Małe streszczenie? :)



Pięciu Nieudanych, tekst i ilustracje: Beatrice Alemagna
tłumaczenie: Ewa Nicewicz-Staszowska
Wydawnictwo Dwie Siostry KLIK

PS Pamiętacie inne nasze "filmowe" wpisy? Na przykład ten z Turlututu? Lub Kurczę blade? Ale się pozmieniało, prawda? Przede wszystkim Ewa, ale i moje umiejętności "montażowe" (wciąż się uczę, uff). Dajcie znać, czy chcecie czasem takie posty - filmowe prezentacje książek. Z góry bardzo dziękuję za Waszą opinię.

Pierwsze czytanki

$
0
0
 


Siedzi i kombinuje. - T-O-R-T. T-O-R-T - zerka na nas. A my jak gdyby nigdy nic, coś tam robimy, rozmawiamy, ale te uszy to aż czerwone od nasłuchiwania. - Rety? - patrzy pytająco. - Tort - mówimy po prostu. - Tort - powtarza, kiwa głową. Przygląda się kolejnym wyrazom. Coraz śmielej, z większą ciekawością, sama zaskoczona, gdy czasem z trzech literek wyskoczy kudłaty KOT. Albo pojawi się przytulny DOM. Pierwsze czytanki - wszystko przed nami, wszystko przed nią.




Niesamowite móc to obserwować. Te momenty olśnienia. Pierwsze, mniej lub bardziej pokracznie, składane wyrazy. Te czytane, te pisane. Przybiegła taka dumna. W małym zeszyciku narysowany naszyjnik, który dostała od dziadka, podpisane - AMULT. - Mamo, ja to usłyszałam, wiesz? Usłyszałam, jak to się pisze! Amulet! - mówi podekscytowana. Zjadła jedną samogłoskę, ale co tam, skoro usłyszała! Jaki to ogromny wysiłek - te litery, sylaby, słyszenie, składanie, czytanie, pisanie... Niewiele pamiętam z moich początków, oj niewiele.




Jedno jest pewne - "za moich czasów" takich książeczek nie było. A może się mylę? Może te biblioteczne półki niewystarczająco dokładnie poznałam? Nie mam pewności. Ale kojarzy mi się, że pomiędzy kilkoma na krzyż książkami z rymowankami dla maluchów a pierwszym szkolnymi lekturami - nie było nic. Nie było krótkich, ciekawych opowiadań, kolorowych i z dużą czcionką. Były? Ja uczyłam się czytać na komiksach fotograficznych o Kwapiszonie (co przypomina mi, że wypadałoby kupić Ewie wydane przez Wydawnictwo Miejskie Posnania O Kwapiszonie, niezwykłym Poznaniu, tajemnicy listu i...). I to moje najwcześniejsze z czytaniem wspomnienie. Kwapiszon. Butenko.




W serii Pierwsze czytanki wydawanej przez Centrum Edukacji Dziecięcej do tej pory ukazało się osiem tytułów. Pierwsze cztery znamy z naszej osiedlowej biblioteki, kolejne mamy już na własność. Niewiele ponad 30 stron, proste zdania, duża czcionka, kolorowe ilustracje, cena - poniżej 10 zł. Na kilka minut z rodzicami. A może już samodzielnie? :)
 



Jak to dobrze mieć wybór. Kiedy od czasu do czasu wpadłam do księgarni - w oczy rzucała mi się seria Czytam sobie KLIK (na końcu wpisu), potem - w malutkiej bibliotece - znalazłam Pierwsze czytanki z Centrum Edukacji Dziecięcej. Kilka dni temu zobaczyłam, że tego typu książki wydaje również Debit, Skrzat czy Book House (teraz Zielona Sowa). Jak to dobrze mieć wybór... Nie mogę się doczekać jej pierwszej samodzielnej lektury. A Wy? Pamiętacie swoją? :)







Zbiegi okoliczności

$
0
0

Doprawdy, dziwne te zbiegi okoliczności. Zagrała raz i powiedziała, że jej się nie podoba. Że ten kot, że się go boi. To uciekanie. No nie podoba jej się. Choć tak chętnie wybierała kolor myszek, układała sery, rzucała poręczną kostką. Nie zniechęcając się - namówiliśmy ją na drugą partyjkę. Nie wzdychaliśmy, nie czekaliśmy. - Dawaj, gramy jeszcze raz, które myszki twoje? - zapytaliśmy i daliśmy jej kostkę. Szast-prast i już po grze. Podoba jej się! Ten kot wcale nie taki straszny, tylko trzeba być sprytnym, i szybkim. Można zagrać tak, można spróbować innej strategii. Czy wypuszczać z norki wszystkie myszki po kolei? Czy gnać jedną lub dwiema do krainy sera? Schować się do norki i zdobyć mniejszy kawałek przysmaku? Ryzykować, mimo że kot depcze nam po piętach?





W opisie gry - sama prawda: "DZIELNE MYSZKI to gra-zabawka, która uczy oceniać ryzyko, myśleć strategicznie oraz radzić sobie z emocjami." Tak! Dodatkowo wprowadza w działania na ułamkach - kiedy liczymy, ile cząstek z całego sera udało nam się zdobyć. I zapewnia dobrą zabawę, po prostu - gra się dynamicznie, jedna rozgrywka trwa około 15 minut. Gruba plansza, drewniany kot, myszy, sery i kostka. Dziękujemy za nią! Za grę! I polecamy :) A te dziwne zbiegi okoliczności? Pierwszą partyjkę przegrała, przy drugiej została prawdziwą królową serowej krainy, pokonała wszystkich. Doprawdy, dziwne te zbiegi okoliczności... ;)

  
Dzielne myszki, Manfred Ludwig
Egmont KLIK

5 lat otymze.pl KONKURS

$
0
0
Przeglądam archiwum. Zdjęcia wymieniłabym w większości wpisów, ale czy usunęłabym choć jeden ze starych postów? Cofnęła moje polecenie? Nie. 5 lat blogowania. 642 posty. Gdybym miała wymienić pięć życzeń związanych z blogowaniem, wyglądałyby tak: chciałabym mieć chęć i zapał do blogowania przez kolejne pięć lat; z chęcią przyjęłabym 25 godzinę (dwie!) doby, by mieć na to czas; chciałabym robić lepsze zdjęcia, a co za tym idzie - zmienić sprzęt, który ledwo zipie; chciałabym móc sobie pozwolić na podyplomowe studia Literatura i książka dla dzieci i młodzieży i na końcu - z chęcią nauczyłabym się więcej o montażu filmów. Coś tam na pewno się spełni, prawda? Na przykład ta doba dłuższa... ;)


Dziękuję, że zaglądacie, że czytacie. Szczególnie dziękuję tym, którzy komentują. Wiem, jak to jest, wiem, że ta doba krótka, że wpada się do ulubionych miejsc, przewinie zdjęcia, nie doczyta i leci dalej. Wiem, rozumiem. Tym bardziej doceniam te kilka słów i za nie dziękuję. Tymczasem zapraszam Was wszystkich do wspólnego świętowania! 3, 2, 1... START.
Rozejrzyjcie się dobrze po półkach z książkami dla dzieci i weźcie na warsztat jedną z okładek. Przygotujcie wraz z dziećmi własną jej wersję w jednej z trzech technik:
1. fotografia zainspirowana okładką wybranej książki (zaaranżowanie sytuacji z okładki i zatrzymanie jej w kadrze),
2. skan/fotografia pracy plastycznej wykonanej samodzielnie przez dziecko (technika pracy dowolna),
3. zdjęcie - sleeveface (zdjęcia przedstawiające osobę fotografowaną z zasłoniętą przez okładkę książki częścią ciała).
Żeby wszystko było jasne - poniżej przykładowe trzy wersje jednej okładki. Wybrałyśmy dość łatwe zadanie i błyskawicznie przygotowałyśmy okładkę książki Gapiszon i wędzone morze (tekst i ilustracje Bohdan Butenko, Wydawnictwo Dreams).




Na Wasze prace czekam do 13 grudnia 2015 r. (do 23.59).Wysyłajcie je na adres otymze@gmail.com, nie zapomnijcie dopisać wieku i imienia dziecka. 15 grudnia ogłoszę wyniki. Oczywiście, że lubię piękne, czyste zdjęcia, ale będę brała pod uwagę przede wszystkim pomysłowość, zaangażowanie, dobrą zabawę. Także niech Was nie zniechęca brak aparatu fotograficznego, aparat w komórce wystarczy. Możecie wysłać dowolną ilość okładek, ale niech na każdą będzie przeznaczony tylko jeden kadr. Nie akceptuję kolaży. Czekam tylko na nowe prace, wykonane na ten konkurs. Szczegóły regulaminu KLIK.
Nagrody... Nagrody! Skoro to piąte urodziny - nagrodzę pięć osób. Najlepsza piątka otrzyma po skomponowanym przeze mnie zestawie książek. A sporo mam ich do rozdania... Sami zobaczcie:





 













Bawcie się dobrze! Powodzenia! Udostępnianie informacji o konkursie nie jest obowiązkowe, ale będzie mi bardzo miło :) Bardzo dziękuję Wydawnictwom za przekazanie książek na nagrody.

PS Ponieważ z prac chcę stworzyć galerię na FB, w mailu proszę o dopisek:
Wyrażam zgodę na przetwarzania danych osobowych i nieodpłatne opublikowanie zgłoszonej do Konkursu pracy na www/FB/instagramie otymze.pl. Oświadczam, że jestem autorem pracy.


W oczekiwaniu na Święta

$
0
0
Rok temu, pod koniec listopada, zapakowałam Wojtka w wózek i wyruszyłam do siedziby wydawnictwa Zakamarki. Bardzo mi zależało, żeby książka Prezent dla Cebulki trafiła do nas przed pierwszym grudnia, a bałam się, że przy zakupie przez internet przesyłka nie zdążyłaby przyjść na czas. Wojtek współpracował, ja trafiłam do biura i już po chwili wracałam do domu z ukrytą w papierowej torbie książką - już na pierwszy rzut oka piękną: duży format, twarda oprawa, porządny, materiałowy grzbiet, urocza świąteczna wklejka i naprawdę piękne ilustracje.



Opowieść w 25 rozdziałach czytaliśmy przez cały grudzień. Na zmianę, jak to u nas bywa. Ostatnie dwa rozdziały Ewa czytała z tatą i może to i dobrze, bo krzątając się po kuchni i podsłuchując, mogłam dyskretnie uronić kilka łez do zlewu. Wydawać by się mogło, że skoro znam treść, kolejne czytanie nie spowoduje u mnie aż takiego wzruszenia. Bynajmniej. Wczoraj przeczytałam całość, żeby przypomnieć sobie dokładnie fabułę, i znowu oczy mokre. Nie da się nie wzruszyć!



Cebulka to chłopiec, który właściwie ma na imię Stig, ale kiedy był zupełnie mały mama zaczęła mówić na niego Cebulka i tak jakoś zostało. Stig mieszka z mamą we wsi Kilsmo. Mieszkają sami, żyją dość skromnie, choć pieniędzy wystarcza na podstawowe potrzeby. Cebulka na prezent gwiazdkowy wymarzył sobie rower, choć najbardziej to chciałby poznać swojego tatę. Tak, Cebulka nie zna swojego taty, mało tego - jego mama też nie ma z nim kontaktu. Poznała go w Sztokholmie, na koncercie. Spędzili ze sobą wieczór. Potem mama wyrzuciła kartkę z jego numerem telefonu i... zaczął jej rosnąć brzuch. Właśnie tak. Specjalnie to napisałam. Ten wstęp. Bo Prezent dla Cebulki to lektura dla rodziców, którzy chcą czytać z dziećmi o życiu i - jeśli w ogóle dziecko będzie tego chciało - odpowiedzą na dodatkowe pytania, które nie zawsze będą łatwe. Także te o martwej kurze. O wstydzie. O dokuczaniu w szkole. O przyjaźni. O uczuciach w ogóle. O kradzieży. O przyjaźni. O marzeniach. O ucieczce. O złości. O rozczarowaniu. O rodzinie. O miłości. I o kogucie ;)



Już nie mogę się doczekać grudnia i naszego codziennego spotkania z Cebulką. Tym bardziej, że Ewa - po roku czasu - nie za bardzo pamięta fabułę i na pewno pojawią się pytania i wieczorne rozmyślania, rozmowy przy zasypianiu, takie o rok starsze, trudniejsze, bardziej świadome. Postaram się trzymać język za zębami i nie zdradzę jej wcześniej, czy Stig dostanie rower i czy spotka swojego tatę. Wam też nie powiem. Pamiętajcie, żeby podczas lektury mieć w zanadrzu chusteczkę! :)

Prezent dla Cebulki, tekst: Frida Nilsson, ilustracje: Maria Nilsson Thore,
tłumaczenie: Agnieszka Stróżyk, Wydawnictwo Zakamarki KLIK


PS Nie będę na blogu robić zestawienia książek o tematyce zimowo-świątecznej, Maja popełniła taki wpis i temat został dla mnie wyczerpany, zerknijcie na Maki w Giverny KLIK :)

OGŁOSZENIE SPECJALNE: Trwa konkurs KLIK
 

W bibliotece

$
0
0


Te z biblioteki stoją na parapecie. Powinny być cztery, na tyle pozwala regulamin. Ale przecież ja też mam kartę biblioteczną i ona doskonale wie, że trzymam na niej miejsce na dwie, trzy książki dla dzieci... I korzysta. Wszystkie książki wybierała sama. Zazwyczaj jej pomagam, ale tym razem byłam naprawdę zajęta ściąganiem Wojtka z kolan zawstydzonej dwunastolatki. I pilnowaniem, by nie ściągał z półek za dużo tytułów. I nagrywaniem... To była fajny dzień, mimo że wciąż nie udało nam się trafić na Prezenty Astona, wypożyczone do 21 grudnia, ech... A Wy? Korzystacie? Bez wpadek? U nas na razie bez, ale kiedyś, jak byłam mała, pies zżarł mi książki z biblioteki. Serio! Ale się wstydziłam :) I bałam się, że nikt mi nie uwierzy...


OGŁOSZENIE SPECJALNE: Trwa konkurs KLIK

Kalendarz 2015 / Zapowiedź cyklu

$
0
0
W 2012 pojawił się u nas po raz pierwszy - kalendarz adwentowy. Ten premierowy był w kształcie choinki, a zbudowałam go z pudełek po zapałkach. Ponieważ nie byłam super zorganizowana i wcześniej nie poprosiłam wszystkich członków rodziny o odkładanie dla mnie pudełek... zapałek wtedy zakupionych, jeszcze nie zużyłam. Może w 2017? ;)


2013 i 2014 to same domki, choć zmieniałam ulice. Te kartonowe kamienice, domki jednorodzinne i bloki wciąż mają się dobrze. Wyjechały do Zielonej Góry, cieszą oko (i mam nadzieję serducho) rówieśniczki Ewy - Marysi.


A w tym roku... Jestem bogatsza. Nie, że w zera na koncie (choć akurat zera to ja dobrze znam ;)) czy sztabki za szafą. Jestem bogatsza o doświadczenia. Wiedziałam, że chcę robić nowy kalendarz i że chcę zrobić go sama. I że ma być INNY. Wiedziałam, że muszę mieć możliwość ingerencji, zamianek, po prostu reagowania na codzienność. Kiedy pojawia się choroba - można wykonywać zadanie, które wymaga więcej czasu, przeznaczone tylko na weekendy. No i świat się nie zawali, jeśli w niektóre dni zadania po prostu nie będzie. Rok temu kalendarz bywał źródłem frustracji, przez niedoczas, wieczny pośpiech i zawalanie (moje!) zadań. Wiedziałam, że równolegle do mojego kalendarza będzie tradycyjny, z okienkami wypełnionymi cukrowymi ulepkami ;) I to taki, jaki wymarzy sobie Ewa. Chciała z Pony. Ma z Pony. Jest radocha :) I na koniec - wiedziałam (no wreszcie!), że nie w każdy dzień będą upominki. Czasami wystarczy malutka słodkość i/lub zadanie.
Co zatem w tym roku? Las choinek :) Inspirację przyniósł (oczywiście) Pinterest KLIK. W oryginale było "na bogato" - wzorzyste papiery, patery, czubek na każdej choince. I najważniejsza różnica - tam są pełne stożki (w sensie - dno mają). U mnie to bardziej kapelutki urodzinowe ;)



Kalendarz robiłam na raty. Zainwestowałam tylko w papiery (piękne, Canson), klej i duperelki miałam w domu. Pierwszego wieczoru rysowałam koła (cyrkla brak, ale mam tacę i różnej wielkości miski :)) i wycinałam z nich wycinki. Poszalałam z nożyczkami i wpadłam w czarną rozpacz z powodu braku kleju. Znalazł się dopiero następnego dnia i chyba powinnam mu podziękować, bo to rozłożenie pracy na dwie raty dobrze mi zrobiło. Wdzięczny papier + klej Magic = godzinka pracy. Potem jeszcze dziurkacz-serduszko, stemplowanie dat, podłożenie zadań i drobiazgów. I voilà. Ewka rano uśmiechała się dookoła głowy. I tylko trochę starała się podglądnąć, co na nią czeka w kolejne dni grudnia. Podnieść kolejnej choinki się nie odważyła, ale te szparki pomiędzy choinką a parapetem... :) Ja też się uśmiecham. Bardzo lubię grudzień.



W ubiegłym roku poprosiłam blogerki, które piszą o książkach dla dzieci o podzielenie się ze mną swoim ulubionymi tytułami książek o tematyce świąteczno-zimowej. Powstał wtedy niewielki cykl Zimowa półka KLIK. W tym roku... Też będzie cykl. Inny. Choć znowu o książkach. Wymyśliłam go, gdy oglądałam dwie galerie zdjęć. Pierwszą i drugą. Pomyślałam o pustym miejscu przy stole, przy wigilijnym stole. O dziecku na tym miejscu. I o tym, że po tym, jak już będzie miało pełny brzuszek, będzie wykąpane i pod kocem będzie piło kakao - trzeba, po prostu trzeba mu coś przeczytać. Tylko jaką książkę wybrać... Lada dzień pojawi się pierwszy odcinek cyklu, do którego zaprosiłam wyjątkowe, blogujące kobiety. Zapraszam!


52 tygodnie

$
0
0
 


Grudzień... Ile ma tygodni? Jeśli pięć, to poczytamy o strzyżyku, modraszce, zniczykach, czeczotce, jemiołuszce, bogatce i czubatce. Pięć tygodni z 52. Każdy tydzień to inny bohater. Wstyd się przyznać, ale o niektórych ptakach nie słyszałam nigdy. Nie znam zwyczajów większości z nich. Mamy co prawda książkę O ptakach, w której mnóstwo pięknych zdjęć i ciekawych opowieści Andrzeja Kruszewicza, ale... tu skrzydlatych bohaterów jest dużo więcej.



Bardzo lubię te proste, czyste ilustracje. Ten format - albumowy (gdyby teraz powstawał TEN wpis - 52 tygodnie musiałyby się tam znaleźć!). I to interesujące rozwiązanie - o ile w grudniu, każdego dnia, czytamy jeden rozdział Prezentu dla Cebulki oraz Wigilii Misia i Tygryska, o tyle 52 tygodnie to lektura na cały rok. Konspekt cotygodniowych zajęć z przyrody. Naprawdę! Zaczniemy 1 stycznia, to będzie piątek - zatem, w 2016, w każdy piątek będziemy przyglądać się, kto usiadł na gałęzi jabłonki. Czy tylko ptak? A co dzieje się z drzewem? Jakie jest wiosną, jakie jesienią? Kto je odwiedza w nocy, kto przesiaduje na nim za dnia? Nie mogę się doczekać naszych wspólnych lekcji przyrody!




52 tygodnie, tekst i ilustracje: Anne Crausaz
Wydawnictwo Widnokrąg KLIK


PS Zróbcie zoom na Wydawnictwo Widnokrąg, ostatnio sypnęli naprawdę ciekawymi tytułami. Mam ich bodajże cztery niedawno wydane książki i o wszystkich napiszę. Ciekawe - pod względem treści i formy, jest trochę nowego i troszkę "odkurzonego", edukują, ale i bawią. Bardzo na TAK.

OGŁOSZENIE SPECJALNE: Trwa konkurs KLIK

Utulić lekturą - DESZCZOWY DOM

$
0
0


Tytułowa Agnieszka opowiada swojej mamie piękną bajkę o kotku, który szuka mamy. W poszukiwaniach pomaga mu pies - podąża każdym tropem wskazanym przez kotka - "moja mama ma miękkie puszyste futerko...", "moja mama śpiewa mi kołysanki..."
Czy poszukiwania się powiodą? Czy kotek znajdzie mamę?
I tak, i nie.

Moje córki uwielbiają to opowiadanie.
Bez zbędnych dłużyzn przeprowadza czytelnika przez nastrojowe wnętrza autorstwa Anny Stylo-Ginter, i od zwątpienia do nadziei. "Bo każda mama pożałuje każdego małego dziecka, prawda?" - mówi Agnieszka do swojej mamy.
Prawda?
Prawda :)

Nie chcę streszczać ani silić się na recenzję, bo treść jest krótka ale bardzo głęboka. Do osobistych przemyśleń.



Agnieszka opowiada bajkę (Poczytaj mi mamo. Księga pierwsza),
tekst: Joanna Papuzińska, ilustracje: Anna Stylo-Ginter

PS Zupełnie z innej beczki - kilka lat temu skakałam ze szczęścia, że cykl Poczytaj mi mamo doczekał się ponownego wydania w zbiorach. Radość z powrotu w miejsca z dzieciństwa, owszem, była, ale strrrasznie mnie irytuje, że ilustracje robione do kwadratowego formatu "nalepiono" na zupełnie inny, prostokątny format. Białe marginesy (górą i dołem szersze) zakłócają mi odbiór.
Pokażcie mi tego, kto to wymyślił, niech ja go dorwę!

O CYKLU. Gdy oglądałam dwie galerie zdjęć - pierwszą i drugą - pomyślałam o pustym miejscu przy stole, przy wigilijnym stole... O dziecku na tym miejscu. I o tym, że po tym, jak już będzie miało pełny brzuszek, będzie wykąpane i pod kocem będzie piło kakao - trzeba, po prostu trzeba mu coś przeczytać. Tylko jaką książkę wybrać... Zapytałam o to kilka wspaniałych, blogujących kobiet - takich, którym łatwiej byłoby mi wydłubać z gliny pomnik (serio) czy wyhaftować ołtarzyk, niż napisać w kilku słowach (no jak kilku??!), za co je cenię. Dziś Jarecka z Deszczowego Domu. Ta sama, której doba trwa... sama nie wiem... 40 godzin? Bo to niemożliwe, że Jarecka ma do dyspozycji 24 godziny. Niemożliwe, powiadam Wam. 
 

http://laaacia.blogspot.com/

Mikołajki

$
0
0


1. Jest wiele wcześniej wydanych książek, które czekają na swoją kolej. Grzecznie czekają. Tłoczą się, ale się nie przepychają, cichutko stoją, czasem któraś westchnie, inna - porwana przez Ewę - martwi się, że ją przegapię. Ot, zwykłe książkowe rozterki. - Panowie przodem! Oj, wcale nie tak, że każdy i zawsze! Akurat ten, tylko w grudniu. Na początek kolejki wskoczyła brzuchata, choć wcale nie spodziewa się dziecka, postać - Mikołaj. Kiedy mam o nim pisać, jak nie w grudniu?



Szczególnie, że trochę go żal. Tego Mikołaja, bo płaczem się zanosi. Zgubił prezenty, wyobrażacie sobie? Taka tragedia! Jej ogrom nie zmienia jednak faktu, że książka O Mikołaju, który zgubił prezenty to ogromna frajda - czytania i oglądania. Wcześniej nie znałam żadnej książki Danuty Parlak, całe szczęście - jeszcze w grudniu - wybieram się do biblioteki i mam nadzieję, że uda mi się upolować choć jedną książkę tej Autorki. Bo czyta się bardzo dobrze. Miałam tylko zacząć, przeczytać kilka stron i skończyć wieczorem lub jutro, bo przecież w kalendarzu adwentowym inne plany - pierniczki i kartki świąteczne. Ale jakoś nie wyszło. Ta przerwa nie wyszła. Dobrze, że już miałam wyłączony piekarnik, bo na pewno przypaliłabym kolejną blachę pierniczków. Zaczęłyśmy i skończyłyśmy przy jednym posiedzeniu. Mam nadzieję, że przed Świętami przeczytamy jeszcze raz, może nawet dwa razy.



Czasem pytacie o jakąś świąteczną książkę, czy nadaje s dla trzylatka/czterolatka/pięciolatka, jak przedstawia postać Mikołaja, jak się ma do wiary w niego. To może ja od razu powiem, że w tej książce nie ma żadnych przesłanek, by przestać w niego wierzyć, by zacząć się zastanawiać, czy naprawdę istnieje. Mikołaj jest. Ale choć w magiczny sposób umie w jedną noc rozwieźć prezenty do wszystkich domów, zdarzają mu się też gorsze momenty, bywa bardzo... ludzki. Na przykład zdarzyło mu się, że zgubił prezenty. Wszystkie. Jak można się domyślić - bardzo go to zasmuciło. Jego płacz zobaczyła sroka, jako druga dowiedziała się wrona, po niej dzięcioł, itd. W końcu informacja dotarła do, niecierpliwie wyczekujących prezentów, dzieci. A dzieci? Wzięły sprawy w swoje ręce. Po prostu. Wspaniała opowieść! Między innymi o dzieleniu się, o empatii, o tym, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Świetna, cudownie zilustrowana.   

 



2. Po lekturze, pełne zapału, wzięłyśmy się za projekt - kartki świąteczne. Materiały były, nawet był konkretny plan - związany z książką Papierowe święta czyli origami płaskie i przestrzenne z kwadratu... Plan był, wszystkie elementy były, co mogło się nie udać? Mogłabym napisać, że papier nas pokonał, ale to byłoby nie fair w stosunku do niego ;) Papier stanął na wysokości zadania - gramatura dobra, ładny, dobrze przycięty. Ewa wybrała, że zajmiemy się Świętym Mikołajem. No. Po dwóch godzinach Mikołaj już był i z lekko brokatową czapą zdobił parapet Ewkowego pokoju. A my byłyśmy wykończone :D Trudna sprawa, naprawdę. Te kartki - to jeszcze dla nas za trudne, musimy podejść do tego tematu trochę inaczej, z większym luzem. A projekty z tej książki próbować realizować, ale powoli, bez pośpiechu, bo póki co nawet składanie w bazę lody, przychodzi nam z trudnością... :) Wersja z kółkami była dużo, dużo łatwiejsza... Całe szczęście wycinanie pierniczków poszło nam nieźle!





 

O Mikołaju, który zgubił prezenty, tekst: Danuta Parlak, ilustracje: Joanna Bartosik
Wydawnictwo Widnokrąg KLIK

Wydawnictwo BIS KLIK
 

Dzień Praw Człowieka

$
0
0




10 grudnia corocznie obchodzony jest Dzień Praw Człowieka. To bardzo dobry moment, żeby przypomnieć, jak nie sobie - to innym, że dzieci też mają prawo. Dlatego dzisiaj na biurku Ewy taka a nie inna pozycja: 12 ważnych praw. Polscy autorzy o prawach dzieci. 12 opowieści, każda napisana przez innego autora, wszystkie zilustrowane przez Elżbietę Kidacką. Jest o prawie do równouprawnienia, utrzymywania kontaktu z rodzicami, o bardzo ważnym prawie do wyrażania swoich poglądów, opinii i emocji, do prywatności, informacji, do nauki i odpoczynku, do adopcji, opieki lekarskiej i innych... 12 praw. Każde dziecko powinno je znać, każdy dorosły powinien zrobić wszystko, by ich przestrzegać. Do biblioteczki domowej, przedszkolnej i szkolnej - polecam.



 



Autorzy: Anna Onichimowska, Eliza Piotrowska, Joanna Krzyżanek, Anna Sójka, Maria Ewa Letki, Liliana Fabisińska, Roksana Jędrzejewska-Wróbel, Agnieszka Stelmaszyk, Renata Piątkowska, Maria Szarf, Zofia Stanecka, Marcin Pałasz; ilustracje: Elżbieta Kidacka
Centrum Edukacji Dziecięcej, Publicat 


Takie cuda! Cuda wianki

$
0
0





"Ta książka powstała z zachwytu" - zaczyna wstęp do niej, właściwie zaproszenie do lektury, jej Autorka - Marianna Oklejak. I ja ten zachwyt kupuję. Czuję go. Mało tego - odpowiadam tym samym, zachwytem. Nie tylko polską kulturą ludową, ale i tym konkretnie wydawnictwem. "Polską kulturę ludową poznaję od kilkunastu lat i nie mogę się wciąż nadziwić jej różnorodności. Żywa muzyka, niezwykła harmonia kolorów, świetne kroje ubrań, piękne ornamenty - wszystko to, co od wieków szczerze płynie z serca, a nie z potrzeby runku, ma nadal wielką moc". Ma. Ogromną. Szczególnie, gdy poznajemy ją z takim przewodnikiem. 36 rozkładówek z haftami, wycinankami, zabawkami, strojami i instrumentami, z fragmentami ludowych pieśni, tradycjami. Lektura jest jak idealna lekcja, na której nigdy nie byłam. Mnóstwo informacji opakowanych w atrakcyjny papier (ilustracje, kolory!), przewiązanych nowoczesną wstążką (obiekty oryginalne połączone są na ilustracjach z elementami inspirowanymi sztuką tradycyjną). Idealna lekcja. Wcale się nie dziwię, że Marianna Oklejak za autorską książkę obrazkową Cuda wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych otrzymała dwa dni temu nagrodę dla ilustratorów Książka Roku 2015.







Cuda wianki. Polski folklor dla młodszych i starszych
ilustracje i tekst: Marianna Oklejak
Wydawnictwo Egmont KLIK

PS Szczegóły na temat wszystkich nagrodzonych książek znajdziecie tu (klik w foto)

http://www.ibby.pl/?p=2690

OGŁOSZENIE SPECJALNE: Trwa (do jutra!) konkurs KLIK

Utulić lekturą - KACZKA

$
0
0



(...)
Niby nic.
Ktoś zaufał i dał mi zapasowe klucze do swego domu, bo "gdy nas nie będzie, to wejdźcie i zróbcie sobie herbaty". Ktoś poprosił, żebym mu przechowała kolekcję roślin pokojowych nim wróci z Mumbaju. Ktoś zaprasza na obiad. Ktoś uprasował. Ktoś usmażył tysiąc mielonych. Przy niedzieli sąsiedzi hojnie pożyczają brakującego do naleśników nabiału.
Fryzjerka już wie, jak ciąć. Nie dręczy pytaniami o preferowane stylizacje i pamięta mój życiorys. Dentysta i listonosz rozpoznają nas na ulicy. Po Dynię przybiegają dzieci sąsiadów. W lodziarni zawsze możemy liczyć na preferencyjne gałki, w piekarni mamy swój ulubiony chleb, a  na urodziny Biskwita trzeba nam – nagle i niespodziewanie -  zaprosić siedemnaście (!) osób.

Moc drobnych, z pozoru banalnych gestów, dzięki którym wreszcie kotwiczymy w teraźniejszości. Jestem nietutejsza, obca, więc jak nadgorliwy księgowy rejestruję te gesty w rubryce "przychody". Wklejam w mentalne klasery, jak opętany filatelista. Nigdy nie wiadomo, gdy ich wspomnienie okaże się przydatne...

(...)
Mamy w domu sporo książek dla dzieci w wielu językach. Nawet w tych, którymi nikt z nas nie włada. Mamy je z rozmaitych powodów. Trochę, bo są ładne, albo inne. Trochę, bo są pamiątką po kimś lub po czymś. Ale mamy je też na wszelki wypadek.
Wydawało nam się, że każde dziecko, które u nas się zatrzymuje powinno móc znaleźć na regale kawałek swojego własnego świata.
Aż przez przypadek znaleźliśmy książkę uniwersalną.
Przepada za nią dziatwa w rozmaitym wieku, z różnych krajów i z najrozmaitszych związków wyznaniowych.
To książka, którą bez wahania kładziemy obok pustego, wigilijnego nakrycia, choć na pierwszy rzut oka wybór to nieoczywisty.
Ani to przecież Opowieść wigilijna, ani Boże Narodzenie w Bullerbyn, ani żadna z baśni Andersena.
To... uwaga!... Gapiszon i Korniszon Bohdana Butenki.
(Gapisząąąąąą, jeśli niespodziewanym gościem okaże się mały Francuz oraz Gewürzgurkehund, gdy zaprosicie nieletniego Niemca.)
Ponad sto stron lakonicznych, dwuobrazkowych komiksów, które katapultują młodocianą wyobraźnię w rejony niedostępne i niezrozumiałe dla dorosłych.
Obrazki te same, a fabuła wciąż inna.
Pośród tylu narysowanych historii, każdy kurdupel, choćby teleportował się z Marsa, znajdzie taką, z którą się utożsami lub, która rozbawi go tak, że będzie puszczał bańki nosem. (Przetestowano na solidnej grupie doświadczalnej.)
A sama książka jest na tyle uniwersalna, że można ją "czytać" nawet od końca. (To wbrew pozorom, nie bez znaczenia, na wypadek niespodziewanych gości z Hajfy lub Tel Awiwu.)
A jeśli akurat nie ma gości to Dynia "czyta" ją Biskwitowi i odwrotnie.
Jestem przekonana, że ta właśnie książka pozwala przez chwilę poczuć się u siebie.
Niby nic.
Taki tam drobny gest.

Dobrych, spokojnych Świąt
kaczka
________________________________
Bohdan Butenko, Gapiszon i Korniszon, Wydawnictwo Ongrys, 2009





O CYKLU. Gdy oglądałam dwie galerie zdjęć - pierwszą i drugą - pomyślałam o pustym miejscu przy stole, przy wigilijnym stole... O dziecku na tym miejscu. I o tym, że po tym, jak już będzie miało pełny brzuszek, będzie wykąpane i pod kocem będzie piło kakao - trzeba, po prostu trzeba mu coś przeczytać. Tylko jaką książkę wybrać... Zapytałam o to kilka wspaniałych, blogujących kobiet - takich, którym łatwiej byłoby mi wydłubać z gliny pomnik (serio) czy wyhaftować ołtarzyk, niż napisać w kilku słowach (no jak kilku??!), za co je cenię. Była już Jarecka z Deszczowego Domu, dzKaczka. Kaczkę darzę uczuciem ogromnym. Oczywiście, że trochę dlatego, że skandalicznie dobrze pisze. I taka mądra jest! I te córki takie świetne... Ale przede wszystkim - serducho ma wielkie. Na dłoni. Wystarczająco wzruszona jestem po lekturze jej wpisu, ale dodam jeszcze - Kaczko, jestem Ci bardzo, bardzo wdzięczna za wsparcie (za mailowe pogotowie ;)) w okresie, który choć radosny, bywał dla mnie ciężki.

http://la-terra-del-pudding.blogspot.com/
Viewing all 654 articles
Browse latest View live