Quantcast
Channel: O tym, że...
Viewing all 654 articles
Browse latest View live

Halo Poznań! Dzieje się :)

$
0
0
Czerwiec, początek lipca - boję się podnosić głowę podczas spaceru. Uważnie spojrzeć w stronę billboardów czy słupów z afiszami wydarzeń kulturalnych. URODZAJ. Mówię Wam, strach się bać. Patrzę na ten mój biedy kalendarz, cały popisany kolorowymi cienkopisami i zastanawiam się, jak połączyć ten nasz rodzinny mikrokosmos (zakończenie przedszkola! logopeda! mechanik! urodziny koleżanki Ewy!) z poznańskim makrokosmosem (trzy duże imprezy, już zaraz-teraz!).
  • 17-28 czerwca 2016, Plac Wolności, Wolno dzieciom na Malcie. "Program Wolno Dzieciom na Malcie po raz trzeci zaprasza na plac Wolności, tym razem zgłębiając paradoks widza z perspektywy dziecka. Codziennie od 11:00 do 19:00, dla dzieci i ich opiekunów, czynna będzie przestrzeń pełna wielozmysłowych zabaw i opowieści nie z tej ziemi, pod opieką animatorów". Duuużo bezpłatnych wydarzeń, czasami obowiązują zapisy, innym razem po prostu można przyjść i skorzystać. Znamy z ubiegłego roku, znamy sprzed dwóch lat. Lubimy! Wydarzenie na FB KLIK
  • 28 czerwca-3 lipca 2016, Scena Wspólna, 10. (!) Międzynarodowy Festiwal Sztuki dla Najnajmłodszych SZTUKA SZUKA MALUCHA. Zachęcałam w ubiegłym roku, zachęcałam wcześniej. Dzieciaki pod pachę i idźcie! Jeśli bilety dostaniecie, bo pula się kurczy, oj kurczy się... Zgapiłam się i na LABirynt już nie pójdę, ani na warsztaty Po ciemku, po światło. Zgadnijcie, czy zła jestem z tego powodu... Bardzo! Ale moja wina, mojego urlopu wina. Trudno. Biorę to na klatę. Tu znajdziecie cały program i linki do biletów KLIK. Wydarzenie dla dzieci w wieku od zera do pięciu lat i ich opiekunów (ale i tak wezmę Ewkę, na koncert ją wezmę :)). Wydarzenie na FB KLIK
  • 8-14 lipca 2016, Animator. 9. Międzynarodowy Festiwal Filmów Animowanych. Szczególny zoom na: "Specjalny program dla najmłodszych przygotowany przez Centrum Sztuki Dziecka: warsztaty, pokazy zestawów krótkometrażowych animacji i projekcje pełnometrażowych produkcji". Tu zapraszam po szczegóły KLIK. Wydarzenie na FB KLIK.





PS A tak zupełnie nie na temat - oglądałam niedawno serial Mozart w dżungli i przepadłam... Czy to ten Bernal, czy momentami irytująca siostra Jemimy Kirke (Jessy z Girls), czy muzyka... Nie wiem. Ale. Podoba. Mi. Się. Trailer sezonu pierwszego (na razie są dwa) KLIK.

Zdjęcia - od góry - LABirynt - ART FRACTION FOUNDATION, Beat the drum! - Theater de Spiegel (Antwerpia), Jezioro Łabędzie - Baby Lab i Meyerhold Center (Moskwa). Za zdjęcia dziękuję Organizatorom Festiwalu :)

Coś się kończy

$
0
0


I już. Szast-prast. Trzy lata przedszkola minęły. Dawno, dawno temu robiłam powakacyjny album. Na jednej z ostatnich stron zdjęcie - chmurna, zaspana Ewa. Włos w nieładzie, mina niewyraźna, mimo że przed nią stoi babeczka. To był pierwszy poranek przed przedszkolem. Tym pierwszym, które ostatecznie opuściliśmy nieco ponad miesiąc później. Najnowszy album Printu, który znalazła w kartonowym tornistrze kilka dni temu, nie zawiera kadrów z posępną miną. Są przedszkolne wycieczki, najlepsze koleżanki, panie nauczycielki, warsztaty kulinarne i różnego rodzaju przedszkolne uroczystości. Jest mnóstwo wspomnień! A że kadry ciemne, nieostre, ujęcia nie takie... Takie były, takie są. Cieszę się, że są! Przez trzy lata regularnie przeglądałam stronę WWW przedszkola w poszukiwaniu zdjęć, na których jest Ewka. Zapisywałam je na dysku. Wszystkie wizyty Mikołaja, imprezy z okazji Dnia Matki, bale... Chwilę przed zakończeniem roku przedszkolnego poprosiłam nauczycielkę Ewy o udostępnienie mi kilku plików w większym rozmiarze, niż te dostępne na stronie internetowej. Miałam też kilka własnych ujęć. I te z urodzin kolegów! Uzbierało się. Po pierwszym porannym oglądaniu, kolejnym popołudniowym, i jeszcze jednym, i jeszcze  - wiem, że ten prezent to był strzał w dziesiątkę. Ona się tego nie spodziewała, to była ogromna niespodzianka, która wywołała na jej twarzy szeroki uśmiech. I ten tytuł! Ewa w przedszkolu. Czytała go wiele razy, pokazywała książkę babciom i ciociom, a teraz znalazła dla niej honorowe miejsce - na półce-wystawie.






Do kartonowego tornistra (przepis na niego znajdziecie TU, mój jest dużo większy) wrzuciłam też cudnej urody spinkę od bardzo uzdolnionej internetowej cioci Bożeny (Mamfrieli na FB KLIK, na Insta KLIK), kłódkę z Tigera (bo na szkolnym korytarzu są szafki), książkę Zuzia idzie do szkoły muzycznej (tak, Zuzia, nadal niezbyt lubię to, jak opisywane są jej przygody, ale ten wybór tytułów na każdą okazję!) i frędzle na kierownicę roweru (nie ma to jak spełniać marzenia, swoje, z dzieciństwa ;D). I tak teraz myślę... Jaki znak postawić między jej radochą po tym, jak zobaczyła tornister i jego zawartość a moim szczęściem, kiedy szykowałam to wszystko przez kilka wieczorów. Równości. To byłby znak równości.



NieKsiążki #12

$
0
0


Z dnia na dzień okazało się, że mam w domu egzemplarz, który łaknie szkolnych zadań. Chce poćwiczyć szlaczki, pisane literki i przede wszystkim - rozwiązywać zadania matematyczne. Są takie książeczki kreatywne, które bardzo polecamy. W serii Domowa Szkoła do tej pory ukazały się cztery zeszyty - Uczę się liczyć, Uczę się pisać, Flagi państwowe i Poznaję Europę. Wszystkie cztery mamy rozgrzebane! Nie są to zadania, które można "machnąć" w pół godziny, nad zeszytem dotyczącym liczenia Ewa siedziała ponad tydzień. Codziennie przerabiała jedną/dwie rozkładówki (przerabiała też różne stopnie zadowolenia ze swojej pracy, bywało różnie...). Fajne. Są naklejki, ale to sprawa (chyba po raz pierwszy!) drugorzędna. Moc jest w zadaniach. I w tym, że to już nie tylko k o l o r o w a n k i... Dziecko mi dorasta ;) 






NieKsiążki to cykl poświęcony zeszytom kreatywnym. Od pewnego czasu zastanawiałam się, jak pokazać ciekawe kolorowanki, zeszyty z zadaniami i naklejanki. Szczególnie, że regularnie z takowych korzystamy. Myślę, że kilka zdjęć i krótki komentarz z informacją o wydawcy i linkiem będzie idealną formą dla prezentacji tego typu publikacji. Wszystkie odcinki można znaleźć tu KLIK.

PS Ewka koniecznie chciała dodać coś od siebie. Proszę bardzo, dziecko, pisz:
te ksionszki dużo uczom i bardzo je lubie. i te ksionszki som dobre dla 6 latkuf. 
(jak widać ortografii nie uczą... ;P)

2 lata

$
0
0
Chłopaku, dwa lata temu z porodówki wróciłam pełna MOCY. Nie domyśliłam się, że to taki pakiet do Ciebie, że taki będziesz inny, taki dziki, nieustraszony... Matko, jaki Ty jesteś szalony! Pędzisz tak, że Twoje krótkie nóżki nie nadążają. Kiedyś w książce Zrób to sam Adama Słodowego widziałam takiego pędzącego Misia Yogi z nóżkami na korku, i jak Cię widzę, jak pędzisz, jak przebierasz nóżkami i zaraz-się-wywrócisz-przecież to tego misia widzę. Przy Tobie największy rollercoaster w Enerdżylandii to jakaś drwina, jakaś stara wąskotorówka. Pędzisz, staram się dotrzymywać Ci kroku, ale mam zadyszkę. Muszę popracować nad kondycją. Zagarniasz dla siebie całe dnie, rozpychasz się łokciami, mruczysz, warczysz, palcem wskazujesz. Niewiele mnie zostawiasz dla Ewki, niewiele. Ale się dogadamy, chłopaku. Musimy. Dwa lata. Dwa lata dziś. Wszystkiego najlepszego!


Nad morzem. Byliśmy.

$
0
0
 



O tym, że w te wakacje byliśmy nad morzem, zaświadcza piasek ukryty między stronami książki i kilka kadrów. To było tak dawno temu! W czerwcu! ;) Opalenizna już nie taka, muszelka szumi jakby mniej, zabawki z automatów zniknęły w zakamarkach pokoju. Dobrze, że niezależnie od pogody możemy zaglądać, co słychać na plaży. I wcale nie musimy wściubiać nosa między parawany - wystarczy otworzyć książkę.



 - Ale to już było - można zaśpiewać - bo ileż można tych książek obrazkowych, z detalami do wyszukiwania, z postaciami do śledzenia. Dużo można. Ja tam każdą ilość przytulę, bo bardzo je lubię. Czym wyróżnia się praca duetu Germano Zullo i Albertine na tle innych? Kreską, to na pewno. Takie to trochę - wytrawne. Rozumiecie, o czym mówię? Ale i tym, ile dzieje się na każdej rozkładówce. U Mizielińskich czy Rotraut Susanne Berner - postaci są mniejsze, ogarnięcie wszystkich ich przygód bywa dla maluchów trudne. A popatrzcie na książki, które zilustrował Stephan Lomp - to dopiero oczopląs! :) Tu dzieje się mniej, choć wcale niemało. Takie mam wrażenie, gdy otwieram kilka książek obrazkowych i porównuje rozkładówki.  



Bardzo mi się podobają te ilustracje, najchętniej porozcinałabym każdą rozkładówkę na prostokąty i wysłała takie kartki z naszych wakacji. Albo takie pomniejszone panoramy. Piękne, malarskie bardzo! A tak to nic nie wybrałam - kartki z muszelkami, piaskiem, dziurami w kształcie słońca... Poddałam się. Ech. A teraz tylko piasek, muszelka i zabawki z automatów...

Nad morzem, Germano Zullo i Albertine, Wydawnictwo Babaryba KLIK

PS A jeśli ktoś jednak bardziej górski, też znajdzie coś dla siebie. Z tej serii ukazała się także książka W górachKLIK

Przyrodnicze trio

$
0
0

Mogłabym rysować wykres, stawiać codziennie kropkę - o której wyszłam z pokoju dzieci. 21.38, to wczoraj. Przedwczoraj kilka minut wcześniej. Człapię wtedy, szuram i opadam. Z sił i na kanapę. Pozdrawiam Was wszystkie, o Wy, co bezsilnie zalegacie wieczorami gdzie bądź. Zalegacie, by wstać. Bo samo-się nie zrobi. Wszystko. Na szarym końcu nieśmiało kwili blogowanie. Mimo że stosik naprawdę cudnych książek do pokazania rośnie, trudno mi znaleźć rezerwę energii. A to przecież tylko dwójka dzieci, wielkie mi halo ;) Nic to - kolejny raz się podnoszę, może tym razem, ach proszę, uda mi się wpaść w rytm, wrócić do regularnego pisania i zamykania w kadrach stron książek.
1 sierpnia, mili Państwo. Dla niektórych dzień jak co dzień, dla innych półmetek. Nasz pierwszy miesiąc wakacji był... No był. Z gipsem, skręconym stawem skokowym, rozbitą wargą. Dobrze, że był. Cieszymy się, że się skończył i ufnie spoglądamy w przyszłość. Bo przecież - ile można?
A skoro lipiec był taki a nie inny - sporo spacerowaliśmy. Po prostu. Trochę piknikowaliśmy, zbieraliśmy badyle, co poniektórzy uciekali przez owadami, poznawaliśmy nowe miejscówki w okolicy i patrzyliśmy pod nogi. Część z nas czerpała radość z kontaktu z przyrodą, ale byli i tacy, którzy tęsknie wypatrywali koparek, ładowarek i spycharek ;)
Na szóste urodziny Ewa otrzymała - w ramach akcji Urodziny z Edukatorkiem - prezent. Niewielki, zgrabny, żółciutki - przenośny mikroskop z oświetleniem DAM. Niby takie chucherko, powiększające x20 i x40, ale powiadam Wam - nic już nie jest takie samo. Piasek to gigantyczne bulwy, stosy klejnotów. Dojrzałe owoce mniszka pospolitego (no dmuchawce, po prostu dmuchawce) to jakiś kosmos - wyglądają przepięknie! Listki, kwiatki - kolory i faktury! Oglądamy. Jesienią to wszystko będzie już zupełnie inne i znowu będziemy oglądać. Mamy tylko problem z owadami... Bo wiecie - uciekają ze szkiełka. A my je gonimy bez przekonania, a zabić w imię nauki nie umiemy. Z kolei wszystkie owadzie truchła są zaklepane przez pająki ;) Zatem w naszym przypadku - flora, na faunę przyjdzie czas (albo i nie ;)).






Jakby do kompletu - Detektyw przyrody. Świat roślin od Centrum Edukacji Dziecięcej, czyli poradnik do rozpoznawania roślin (dla dzieci w wieku 5-9 lat). Książka jest podzielona na dwie części, w pierwszej znajdują się ogólne informacje o roślinach, w drugiej - atlas roślin. Trochę teorii, trochę zadań do wykonania i bardzo fajny "Dzienniczek obserwacji terenowych". Świetna partia dla mikroskopu z tej książki! ;)








Spotkania z naturą, które dostaliśmy już bardzo dawno temu od sklepu Pikinini - motywują do działania. Tu znowu tematem głównym jest przyroda. Przyda się do prac w ogrodzie, zaproponuje gry i zabawy na świeżym powietrzu, ale i podpowie, jak ociupinę przyrody zaprosić do domu, by było pięknie i niebanalnie. Wiele inspiracji!






I takie to, trio na łąkę, do lasu i w przydomowe chaszcze. Dzięki, że zaglądacie, widzę Was, nawet jeśli milczycie. Uściski!




RAZ, dwa, trzy - zachwycam się!

$
0
0


Na początku chciałam to jakoś zaaranżować. Przestrzeń wokół tej książki. Tu rzucić niedbale opaskę szpitalną, jakiegoś bodziaka, smoczek... Bo przecież Wojtka o pomoc nie poproszę, gdzie takie prawie 14 kilogramów milczącej energii do takiej książeczki! Ostatecznie tło pozostawiłam białe, tylko białe. I nie z braku czasu, lenistwa, sama nie wiem czego. Po prostu według mnie ta pozycja zupełnie nie potrzebuje dodatków. Podobnie jak malutkie dziecko nie potrzebuje zbyt dużej ilości bodźców równocześnie.



Sześć lat temu, o ile dobrze pamiętam, na rynku były już książeczki z kontrastowymi obrazkami. Takie przeznaczone dla maluszków, którym mają pomagać ćwiczyć i rozwijać zmysł wzroku. Ewa takiej nie miała, najwyraźniej za późno się o nich dowiedziałam lub po prostu żadna aż tak mi się nie podobała ;) Miała za to namalowaną przeze mnie pszczółkę i biedronkę, na które patrzyła podczas przewijania. Kiedy urodził się Wojtek - dostał swoje "kontrasty", m.in od Ewki. Miał też jednego sztywniaczka z kontrastowymi obrazkami, ale nie pokochał go, ja zresztą też. W ogóle nie było wtedy tego typu pozycji, żebym jakoś bardzo chciała ją mieć (bardzo za to mi się podobała seria książeczek motywacyjnych, które pomagają w akceptacji korekcji i rehabilitacji wzroku - Wydawnictwo Oculino!). No nie było. Do czasu...


Widnokrąg kolejny raz bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. W grudniu pisałam, żebyście zrobili zoom na to Wydawnictwo. Minęło osiem miesięcy - a tam bez zmian. Znaczy się TAK DOBRZE. Kilka nowych tytułów a wśród nich RAZ, dwa, trzy - patrzymy, kontrasty wyrysowane przez Joannę Bartosik. Bardzo mi się podobają! Mogłabym zrobić zdjęcie każdej stronie, tak bardzo. I cieszę się, że to będzie pierwsza książeczka, którą dostanie ode mnie dziecko mojej przyjaciółki. 



PS W przygotowaniu są kolejne tytuły - RAZ, dwa trzy - mówimy oraz RAZ, dwa, trzy - słyszymy.
PS #2 Bardzo się starałam tak sfotografować tę książkę, by kolor okładki się zgadzał. No nie zgadza się. W rzeczywistości jest jaśniejszy, cieplejszy i taki... bardziej żywy ;)

EWOlucja czytania

$
0
0

1. Dawno, dawno temu - minęło ponad osiem miesięcy! - Ewa wyjęła z paczki książkę Już jadę H. Tulleta otworzyła ją i zaczęła z mozołem składać literki. Nie wiem, która z nas była bardziej zaskoczona tym, że po złożeniu literek można usłyszeć wyraz, ale to był TEN moment - początek samodzielnego czytania. Chwile później powstał ten filmik, tu już nie czytała - z pamięci mówiła.



2. Na fali entuzjazmu, wracając z jakiegoś spaceru, dokupiłyśmy kolejną książeczkę z serii CZYTAM SOBIE (tu o niej wspominałam). Padło na Basię i kask. Po powrocie do domu zasiadłam z nią przy książce i... blokada. Przeczytała kilka wyrazów, ale widziałam, że się męczy, że za bardzo cisnę, za bardzo chcę. Odpuściłam. Ale powiedziałam, że ja tej książki na głos nie przeczytam, że będzie spokojnie czekała, aż Ewa będzie gotowa. Czekała. A wraz z nią - z tej samej serii - Jonka, Jonek i Kleks (kto pamięta z dzieciństwa? ja pamiętam!). Minął miesiąc czy dwa... Przeczytane! Bez namawiania, ćwiczeń, jakichkolwiek naszych prób mobilizowania do czytania.



3. Mieszkamy w książce! i Złamałem trąbę! - co to za dziwaczne książki!? No naprawdę - jedno zdanie, góra dwa na rozkładówkę. Wypowiedzi bohaterów zamknięte w chmurkach. Ni to komiks, ni to książka (autor - Mo Willems - zaczynał swoją karierę jako scenarzysta oraz animator Ulicy Sezamkowej :)). Dziwadła takie. Ale zabawne! Ale nie onieśmielające! Ale dodające pewności siebie! I nie mówię tu o samej treści, ale o objętości. Raptem okazuje się, że można samodzielnie przeczytać prawie 60 stron. Że idzie szybko, że jest łatwo, że treść jest zabawna i można zaśmiewać się przy lekturze. Takie niepozorne książeczki, przy których nie umiałam ocenić wieku odbiorcy... W naszym przypadku były trampoliną do czytania "poważniejszych" pozycji. Hej, słoniu Leonie, hej świnko Malinko - dziękuję!



4. W bibliotece bywamy dość często i właśnie tam po raz pierwszy zobaczyłam serię Wydawnictwa Debit - Klasa 1b. Chyba nawet zrobiłam jednej z książek zdjęcie, żeby mi z głowy nie wyleciało, że jest taka "szkolna" seria. Tymczasem Ewa wypatrzyła na półce tytuł Dzwoń pod 112 i już szła do bibliotekarki podpisać kartę (tak, tak, w osiedlowej bibliotece nie ma czytników kodów kreskowych, podpisujemy się na karcie bibliotecznej). Skąd ta pewność, ta szybka decyzja, że wypożyczymy właśnie to? Raz - niedawno zwiedzała karetkę pogotowia, dwa - temat złamań i gipsu jest nam, niestety, nieobcy. Książkę wypożyczyłyśmy. Założyłam, że wieczorem będę ją czytać na głos, ale nie zdążyłam. Usiadła na kanapie i przeczytała całą na raz. 64 strony! Następnego dnia byłyśmy w bibliotece po kolejne części. Fajna seria (choć w przypadku takich "czytadełek" oprawa mogłaby być miękka).

 

5. I tak doszliśmy do książek z serii Biuro Detektywistyczne Lassego i Mai... Mamy większość tytułów z tej serii, każdy był naprawdę wielokrotnie czytany. A teraz czyta sama. Od początku, na wyrywki, miesza części lub skrupulatnie co rozdział przekłada zakładkę. Nie wiem, kiedy to się stało... To całe czytanie. Daliśmy jej czas i miała pod ręką książki. Jesteśmy dumni.


W EWOlucji czytania udział wzięły książki: JUŻ JADĘ / BABARYBA  //  BASIA I KASK oraz JONKA, JONEK I KLEKS / EGMONT  //  MIESZKAMY W KSIĄŻCE! oraz ZŁAMAŁEM TRĄBĘ! / BABARYBA  //  seria KLASA 1B / DEBIT  //  seria BIURO DETYKTYWISTYCZNE LASSEGO I MAI / ZAKAMARKI


Tornister i spółka

$
0
0

Nie miałam tornistra. Dziś się upewniłam, zadzwoniłam do mamy i dopytałam. Miałam plecak - szary, z czerwoną lamówką, na klapie miał wyhaftowanego szopa. Z perspektywy czasu myślę, że był bardzo ładny. Szczególnie jak na tamte czasy, lata osiemdziesiąte. Ale wtedy... Wtedy chciałam mieć fioletowy! Jakiś wystrzałowy, z piórnikiem Z WYPOSAŻENIEM. Najlepiej zagranicznym piórnikiem, z papierkiem imitującym pióro, flamastrami, kredkami, koniecznie rozkładany "na cztery". I pamiętnik na kłódkę, błyszczący. I taki dziennik - taki, jak ma pani - do zabawy w szkołę. I tenisówki z dwiema czy trzema parami kolorowych sznurówek. Koleżanki takie miały. Miały też szampon Pantene (to dopiero był powiew luksusu!) na obozie sportowym. A ja pokrzywowy. I ten szary plecak. Pamiętnik z okładką w niebieskim skaju. Bez kłódki. A piórnika nie pamiętam w ogóle. Tak było, takie czasy. Bywało, że Mikołaj przynosił zwykłe rajstopy, ale i tak było NAJLEPIEJ.




Teraz trwa NAJLEPIEJ Ewy. Jakże inne od tego mojego! Nie musiała czekać do Komunii, by ciotka z zagranicy zlitowała się i kupiła jej wymarzony fioletowy plecak (prawdziwa historia, moja, w plecaku był czerwony misiu w białym szaliku!). Mało tego - w sklepach jest wybór. Choć są też astronomiczne ceny. I ta niepewność, czy oby to potrzebne, czy się sprawdzi, czy się nie znudzi po tygodniu... W sprawie tornistra - dałam jej wolną rękę, równocześnie ustalając kilka bardzo praktycznych zasad. Że ma być lekki, nie za wielki, wygodny, z zapięciem, które nie będzie sprawiać jej problemów. Chciałam, żeby unikała motywów z filmów animowanych, bo te bardzo szybko jej się nudzą. I żeby tornister nie był bardzo jasny (bo doskonale pamiętam, jak szuraliśmy pleckami po korytarzach ;)). Ostatnim kryterium było - żeby babcia nie zbankrutowała. I tyle. Ja zostałam w domu, one poszły.



Wróciła w podskokach... Z tornistrem. Fioletowym. W motylki. I takim samym piórnikiem i saszetką. Czy mi się podoba? Czy to ma znaczenie? Widzę, że nie ma problemów z zakładaniem go na plecy, zdejmowaniem, otwieraniem kieszonek czy głównej komory. Widzę to, bo bawi się nim codziennie. Pakuje się, rozpakowuje, uczy pluszaki, udaje, że odrabia lekcje. Narzeka, że tyle ma zadane! Zwierza się, że na razie nie może nigdzie wyjść, bo musi czytać lekturę. Pakuje strój na gimnastykę do worka. Worek! Też sama wybierała, choć tym razem w sklepie internetowym. Myślałam, że zdecyduje się na kucyka Pony czy jednorożca, ale nie - decyzja zapadła szybko. - Ten, tylko ten z koniem - powiedziała. Nie że doceniła wykonanie czy materiały, uzasadnienie było takie (pisownia oryginalna, dziecko przy klawiaturze): "ten konik jest bardzo  kohany i mily". Skoro tak... ;) Na dodatek worek na żywo wygląda lepiej niż w internetowym sklepie. Lubię go za to połączenie kolorowej bawełny i lnu. Ładny!
 

Zatem pakuje, rozpakowuje, nosi wte i wewte. I sprawdza obecność w dzienniku. Takim NA PRAWDZIWO. Ze skrzydełkiem na nazwiska uczniów. Nieśmiało wpisała tam mnie i swojego tatę, ale nie że na początku - tam zostawiła miejsce na swoje nowe koleżanki, nowych kolegów. Dziennik lekcyjny to prezent od Centrum Edukacji Dziecięcej. Zabawa nim tak naprawdę dopiero przed Ewą, ale najpierw ma okazję dowiedzieć się nieco więcej o szkole. Bo ten dziennik to także książka, która wprowadza Ewę w życie szkoły - znajdziemy tu m.in. informacje o tym, kim jest patron szkoły, jakie są prawa i obowiązki ucznia, czym jest plan lekcji, hospitacje, zebrania rodzicielskie, scenariusze lekcji czy samorząd szkoły. Ale i tak najważniejsze jest to skrzydełko na nazwiska i strony z listami obecności... Przeglądamy, czytamy, odpowiadam na pytania. Wrzesień, zaraz wrzesień! I wszystko przed nami :)





Tornister to Herlitz Midi Fantasy. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że Ewa wybierze coś z nieco mniejszej serii - Smart, ale widać tamte nie skradły jej serca ;) W zestawie z tornistrem był worek, niewielki piórnik z wyposażeniem i kosmetyczka. Trwa akcja promocyjna, dzięki której - za wysłanie zdjęcia tornistra z paragonem - można zdobyć portfelik, fartuszek i worek. Wysłałam, czekam, rzekomo mają 30 dni na wysyłkę. W naszym przypadku został tydzień, zobaczymy.
Worek pochodzi ze sklepu internetowego Emiko. Prócz worków na buty (ten jest moim ulubieńcem, sentymentalna jestem - KLIK), w sprzedaży są także kamizelki odblaskowe, poduszki i ręczniki. Fajne, o wytrzymałości będę mogła się wypowiadać za jakiś czas :)
Mała szkoła. Dziennik lekcyjny. Książka do zabawy w szkołę to pozycja wydana przez Centrum Edukacji Dziecięcej. Autorką tekstów jest Liliana Fabisińska. Dziennik na grubaśną okładkę, jest formatu A4 i ma 64 strony.

Dwa pomysły

$
0
0


Przed podróżą pociągiem do Niemiec wpadłam na dwa pomysły. Oba wydawały mi się genialne, nie wiem, naprawdę nie wiem, dlaczego straciłam wtedy zdolność racjonalnego myślenia. Księżyc nie taki, zaćmienie chwilowe? Pierwszy pomysł był taki, by do torebki wetknąć książkę Moja Pierwsza Encyklopedia Obrazkowa i zabawiać nią chłopca-który-nie-mówi. Wiecie - zamiast biegania po wagonach - on pokazuje utytłanym (prowiant, dużo prowiantu, wszak to AŻ trzy godziny ;)) paluchem obrazek, ja ochoczo nazywam, co na nim jest. Jest zabawa, jest nauka, może w końcu przemówi jakoś z sensem. To był ten genialny pomysł. Jedyny genialny.



W przerwach między jedzeniem, piciem, skakaniem po siedzeniach, rzucaniem Smerfem po półkach na bagaże i wymuszaniem na innych pasażerach, by zdjęli buty (skoro on siedzi bez) - otwieraliśmy książkę. Kształty, kolory, części ubrań, ciała, rodzina, zwierzęta domowe, pokój dziecięcy i jego zawartość, rozkład pokoi w domu, jedzenie, plac zabaw, pory dnia i pogoda... Czego tam nie ma! Jest co pokazywać. jest co nazywać. Powtarzać wciąż nie chce*



14 rozkładówek a na nich świat. Szczegóły i ogóły. Wszystko na twardych stronach. Kolory żywe, grafiki miłe dla oka mojego, ale i dzieci. Grubaśna książka. Miałam pomysł, żeby policzyć, ile tam można rzeczy wskazać i nazwać, ale... za dużo. Nie da się. Do powiększania zasobu słownictwa, do tworzenia go od zera (uda się, prawda?) - bardzo fajna pozycja.



A ten drugi pomysł? Ten genialny? Wymyśliłam sobie, że zrobię zdjęcia do tego wpisu w pociągu, że będą takie fajne, takie inne, łał, super, ale ekstra. Taaaa. Genialny pomysł, genialny. Udało mi się zrobić jedno zdjęcie. Aparatem w telefonie. Załączam poniżej ;D



* jak myślę o Wojtku i jego mówieniu, czy raczej nie-mówieniu, zawsze przypomina mi się suchar, cytuję (autora nie znam ;)):
Jasio miał już 5 lat, a jeszcze nic nie mówił.
Pewnego dnia mama podaje mu obiad, a Jasiu wrzeszczy:
- A gdzie kompot?!
Mama zdziwiona:
- Jasiu, to ty umiesz mówić?
- Umiem.
- To dlaczego dotąd nic nie mówiłeś?
- Bo zawsze był kompot!

Szopięta, słabości i lisica

$
0
0



Z tymi moimi słabościami to jest tak, że prócz różnych papierniczych dupereli, zapachu świeżo wydrukowanej książki, moich dzieciaków i lodów o smaku słonego karmelu (kolejność przypadkowa, lista niepełna ;)) - bardzo lubię, naprawdę bardzo, ilustracje Ewy Kozyry-Pawlak... I w głowie mi się nie mieści, że ze stosu szmatek można takie cuda wyczarować (zobaczcie galerię Przez dziurkę od klucza do... Polskiej Ilustracji dla Dzieci KLIK, przewijajcie, przewijajcie na sam dół). Te połączenia kolorów i faktur, precyzyjnie wycięte kształty, nitką malowane łzy i uśmiechy, plany bliższe i dalsze... I wszystko sfotografowane i wydrukowane tak, że ma się ochotę pociągnąć za jakąś nitkę - szarpnąć za wąsik, kokardę na fartuszku rozwiązać. Historia szyta na miarę, i bez tekstu musiałabym ją przytulić.





 Ale tekst jest, nie za długi, ale zawsze. Dzieci - szopięta dbały o to, by brud był naprawdę brudny, ich rodzice skupiali się na tym, by panował ład i porządek. Dzieci pragnęły wspólnej zabawy, rodzice prali, sprzątali, szorowali i... odmawiali. Wszystko może wyglądałoby wciąż tak samo, gdyby w pobliżu domu szopów nie pojawiła się lisica, która - myśląc, że szopięta podobnie jak ich rodzice rwą się do sprzątania - porwała dzieciaki, by zostały jej pomocami domowymi. W domu szopów zapanował smutek i płacz (który wprowadził nawet nieco bałaganu), ale i u lisicy nie było za wesoło. Nie sprzątały małe szopięta, za to dokazywały i bałaganiły. Zrezygnowana lisica nazajutrz odniosła maluchy do bardzo stęsknionych rodziców. I coś się zmieniło. W domu szopów. Domyślcie się co :)



Bardzo na czasie ta lektura. Szczególnie dla mnie. Moment, tylko rozwieszę pranie. Za chwilę, muszę opróżnić zmywarkę. Nie teraz, ogarniam. Muszę popracować. Później, potem, jutro. Znacie to? Część z Was pewnie tak. Obyśmy nie potrzebowali interwencji lisicy, by trochę odpuścić...



Szopięta, tekst i ilustracje: Ewa Kozyra-Pawlak, Wydawnictwo Nasza Księgarnia

Poniedziałek

$
0
0

Jestem dziś dla siebie dobra. Nie tak przesadnie, z wanną, czytaniem książki czy pianką na kawie. Tak umiarkowanie dobra, co oznacza, że się nie zarzynam. Bo to taki pierwszy poniedziałek. Po wakacjach, po rodzinnym urlopie. Z innym stanem dzieci. Za oknem zachmurzenie i mam ochotę wywlec z wszystkich szaf ubrania i ostatecznie pożegnać lato. Nie robię tego. Bo wywleczenie jest najprostsze. A po godzinie selekcji i układania - przychodzi kryzys i chce się usiąść na kupce zaplamionych t-shirtów i uronić łezkę lub dwie. Mam też ochotę włączyć aparat i przygotować materiał zdjęciowy do wpisu z serii NieKsiążki. Ale tego też nie robię. Mój aparat się psuje i wyłącza się, kiedy mu się tylko podoba. Chowa obiektyw, obraża się pikając coś niezrozumiałego, blokuje przycisk. To nie jest dzień na głaskanie aparatu i mówienie do niego miło. Chciałabym rozstawić się z deską do prasowania, włączyć jakiś durnowaty serial z lektorem i nadrobić zaległości. Prasowaniowe i serialowe. Ale akurat dzisiaj Wojtek uznał, że nie wie, czego chce. A może właśnie dokładnie wie - chce leżeć ze mną na łóżku, spać, ale równocześnie się bawić i śpiewać. I jeść i jeździć rowerem po wersalce. Ja go rozumiem. Ja też chce wszystko i teraz. Mieć wysprzątane, "poblogowane", rzęsy czymś maznąć. A tymczasem zaraz idę po Ewę, a ten rosół gotował się tak krótko! Czy ja mogę go już wyłączyć? I co z nim będzie? Nawet ten plan minimum nie wyszedł najlepiej. Syn ODMAWIAŁ spaceru. Jak już łaskawie się zgodził, wyszedł z wózka na całe 10 minut. Myślicie, że zgodzi się wyjść po siostrę? Bo to już-zaraz... To ja już pójdę. Jeszcze tylko pozdrowię wszystkich tych, którzy - tak jak ja - mają problem z wstąpieniem do partii Nowa Rutyna. Niebawem poznamy jej program, polubimy się i jak już prawie wszystko uda nam się ogarnąć - będzie czas kolejnych wyborów ;) Ahoj, przygodo!

PS Mimo że wygląda na to, że Ewka zjadła kilka Smerfów, Gargamela i jakąś wróżkę - nikt nie ucierpiał. To tylko wata cukrowa.

NieKsiążki #13

$
0
0
Lata temu (sama nie wiem, czy chcę się przekonać, że palców mi zabraknie przy tych obliczeniach) w każdy weekend, podczas wakacji, podczas przerwy międzysemestralnej - pracowałam w księgarni. Pamiętam sezon podręcznikowy i kolejki wijące się przez drzwi, na zewnątrz, za wystawę z piórnikami i zeszytami. Serio. Dziś sama stoję w kolejce, która dużo mniej pokaźna i spektakularna. I czas w niej taaak się dłuży...
Akapit później Olga Dygresja przechodzi do sedna. Uwierzycie? Otóż. Z podręcznikami. Wydawnictwo MAC kojarzyłam do tej pory tylko i wyłącznie z podręcznikami. Tymczasem, olaboga, popełnili taką świetną serię! Naprawdę. Widzieliście Podróżowniki? Właśnie od nich chcę zacząć kolejny wpis z cyklu NieKsiążki (i może nawet go ukończę, jeśli ponownie nie włączy mi się tryb - dygresja ;)).









Podróżownik KLIKto taki zeszyt. Piszą, że to połączenie pamiętnika i przewodnika. Tak jest! Do planowania, do poznawania, do zabawy, do porządkowania wspomnień, do nauki, do kolorowania, pisania, kartek wycinania i grania. Mapki, spis najpotrzebniejszych rzeczy małego podróżnika, legendy, fakty, propozycje wycieczek, miejsce na zdjęcia i notatki, naklejki... Ja wiem. Wiem. Właściwie mogłabym sama usiąść, jakiś zeszyt podróży założyć, tu coś przyozdobić, tu narysować. Ale nie, dziękuję. Wybieram Podróżownik. Jest fajny. Warto otworzyć go z dzieckiem na długo przed wyjazdem i wspólnie kartkować, i wspólnie planować. My, ze względu na kierunek wakacyjnej podróży, wybraliśmy Podróżownik. Karkonosze i Kotlina Kłodzka, ale jest jeszcze Warmia i Mazury, Wybrzeże Polski, Tatry i Pieniny oraz Egipt, Chorwacja, Turcja, Grecja, Włochy. A jak czegoś nie ma - to zostaje Podróżownik uniwersalny ;) Polecam!








Chodźcie na łąkę! To chyba moja ulubiona część tej serii książeczek z naklejkami (wcześniej był Las oraz Bieguny). Jest taka... soczysta, taka wakacyjna :) Podobnie jak w poprzednich książeczkach - jest garść ciekawostek do poczytania (tym razem o owadach zamieszkujących łąkę), ale przede wszystkim jest: 1. miejsce, 2. naklejki wielokrotnego użytku. Można próbować wykleić biedronkę spotkaną podczas ostatniego spaceru, ale można też puścić wodze wyobraźni i biedronkę zmiksować z osą, muchą, ważką czy ćmą. Z wszystkimi można! Hulaj dusza, piekła nie ma! Jest Łąka! Piękna i kolorowa :) Łąka i jej zwykli-niezwykli mali mieszkańcy KLIK

NieKsiążki to cykl poświęcony zeszytom kreatywnym. Od pewnego czasu zastanawiałam się, jak pokazać ciekawe kolorowanki, zeszyty z zadaniami i naklejanki. Szczególnie, że regularnie z takowych korzystamy. Myślę, że kilka zdjęć i krótki komentarz z informacją o wydawcy i linkiem będzie idealną formą dla prezentacji tego typu publikacji. Wszystkie odcinki można znaleźć tu KLIK.


Słowo na niedzielę

$
0
0



Właściwie to pytanie, pytanie na niedzielę. Jajko czy kura? No co było pierwsze? Bo skoro kura z tego jajka, ale bez kury to jajko to jakby nie... No co było pierwsze? Jajko czy kura?! Wątpliwości Kurczakowskiego i jego drogę do uzyskania odpowiedzi opisał Przemysław Wechterowicz, narysowała Marta Ludwiszewska (bardzo ładnie zresztą narysowała, mnóstwo kreseczek przy tym stawiając).






Kurczakowski chce znać prawdę. Kto pyta, nie błądzi - zatem Kurczakowski zaczyna zadawać pytania. Zaczyna od dziadka - koguta, potem pyta - babcię kurę. O dziwo odpowiedzi są różne! Pyta więc dalej. Ciocie kury, psa Azorka i kota Mruczka, sąsiadkę panią Kozę, panią Krowę, konia, pana Stracha (na wróble), gęś i myszkę polną... Jego droga do uzyskania odpowiedzi na nurtujące go pytanie wcale nie jest krótka. I kiedy już trafia do osoby, która  w i e  w s z y s t k o, wtedy, wtedy... Nie powiem, bo i tak nie uwierzycie. No to co było pierwsze? Jajko czy kura? :)


Jajko czy kura? tekst: Przemysław Wechterowicz, ilustracje: Marta Ludwiszewska, 
Wydawnictwo Ezop KLIK

Trochę w ciemno

$
0
0

Zacznę od tego, że nie mam. Nie mam żadnej książki z tej serii. Nawet ich nie macałam! Ale! Od kiedy zobaczyłam ten filmik na instagramowym profilu moje_broje - jakoś nie mogę przestać o nich myśleć. Twarda oprawa, 48 stron, obwoluta (nie jestem fanką obwolut w książkach dla małych dzieci, ale ta jest dwustronna i mnie to kręci ;D) i takie miłe dla oka ilustracje! Wytężyłam wzrok, żeby ustawić ostrość na jakimś logotypie wydawcy. Olesiejuk. Nie obstawiałabym, że to akurat to wydawnictwo, to bardzo pozytywne zaskoczenie. Seria swoją premierę miała 12 września 2016 r., a w jej skład wchodzą takie tytuły: Alfabet, Liczby, Na wsi, Mali odkrywcy, Kolory, Pojazdy, Nad morzem, Pory roku, Przyroda. Ponoć seria jest/była dostępna w sieci sklepów Biedronka za 18 zł, na stronie wydawcy jest po 19,99, ale jak kto umie szukać... Bonito - 12,99, Aros - 14,59, czytam.pl - 15,03. Fajne, prawda?

Seria książek Alaina Gree, Wydawnictwo Olesiejuk KLIK

Gry i zabawy

$
0
0
A na długiej przerwie - chodziło się wokół szkoły. I wypatrywało chłopaków z 6b. Powiedzą "cześć" czy nie? JAK powiedzą? Chodziło się. Ale najpierw. Ale zanim. Grało się w sznura. Skakało się w gumę. A jeśli była piłka - można było zostać królem. Na lekcjach wychowania fizycznego zawsze w myślach powtarzałam - "tylko nie w dwa ognie, tylko nie w zbijanego...". Nie mieliśmy dla siebie litości. Kończyliśmy zajęcia poobijani. A podchody? Po całej okolicy. Bez nadzoru, bez telefonów. Całymi godzinami. I karciana gra Flirt. Gdzieś na klatce schodowej. A murek + koc + stare cegłówki = najlepsza baza. A że ta cegła mogła spaść na głowę... Może i czasem spadła. Ale nic się nie stało. A i w klasy się grało. I jeszcze coś z rzucaniem nożem. No serio. To chyba się nazywało Państwa. Kto miał nóż i skąd - nie pamiętam. Ale grało się! Dziś pamiętam - że się grało. Ale zasady? Szczegóły dotyczące skakania w gumę? Uleciało, uleciało...
1. Książka Gry i zabawy z dawnych lat (tekst: Katarzyna Piętka, ilustracje: Agata Raczyńska, Nasza Księgarnia) - coś wspaniałego! Wszystko mi się w niej podoba, naprawdę. Zarówno zawartość - ta zbieranina zabaw: w kółku, w naśladowanie, z piłką, na szybkość, na trzepaku, ze skakanką, czy takie w sam raz na deszczowy dzień w domu (u mnie za kilka godzin znowu lunie!), jak i opracowanie graficzne - ilustracje połączone ze starymi zdjęciami, krój pisma... Trwam w zachwycie. Oczywiście, że zdaję sobie sprawę, że nie ma szans, by dzieci - tak jak ja kiedyś - w ogóle nie spędzały czasu przed ekranami. Czasy się zmieniły i... I tyle. Ale! Jest jeszcze czas, właśnie teraz, kiedy jeszcze nie "wsiąkły" w komunikatory i portale społecznościowe, by pokazać im, jak można się bawić. Czasem się chce coś zaproponować, spróbować jakiejś zabawy, ale czegoś brakuje - pewności co do zasad, dobrego momentu, w którym dana zabawa się przypomni. I książka Gry i zabawy z dawnych lat może być wtedy bardzo pomocna. Jako źródło inspiracji - dla rodziców i dla nauczycieli, jako przyczynek do fali wspomnień - dla wszystkich...








 2. Dawno już miałam napisać o Rysopisach KLIK. Znacie ten profil na FB? Jego siłą napędową są siostry - Ewelina i Iga (zdjęcie jakby z wczoraj, ale teraz są już nieco starsze ;)). Wymyślają wspólnie, właściwie to zasypują się pomysłami, potem Ewelina rysuje i... Udostępniają swoje pomoce (np. logopedyczne, bo Ewelina to także logopeda i pedagog) i gry za darmo na facebookowym profilu. Wystarczy wydrukowana plansza dostarczona przez Rysopisy, długopis i już można się bawić. Dziewczyny, trzymam za Was kciuki! Widziałabym Wasze prace wydawane w formie zgrabnych zeszycików z perforacją. Byłyby idealne na podróż, wakacje i deszczowe popołudnia!







Małpy w Internecie

$
0
0


Rok temu zrobiłam zdjęcia. Trochę się zmieniło. Na przykład biurko nie stoi już pod oknem. Pokój nie jest już tylko Ewki i jest w nim teraz łóżko piętrowe. Ewa nie jest przedszkolakiem. I nadal nie jest to lektura dla niej... Jeszcze za wcześnie, jeszcze nie zrozumiałaby wszystkiego. Ale przyjdzie taki czas, niebawem, najdalej pojutrze, że przeczytamy każdy rozdział książki Skąd się wzięły małpy w Internecie? Choć przecież wcale nie trzeba wiedzieć, skąd te @, jak pakiety znajdują drogę w internecie i jak to się dzieje, że przez internet można słuchać radia, żeby serfować, blogować, rozmawiać, UŻYTKOWAĆ. Nie trzeba, ale jak fajnie ROZUMIEĆ!



I jeszcze ta forma podania wiedzy! Książka otwierana niczym laptop, suwaczek po prawej stronie strony, numeracja rozdziałów w systemie binarnym, ikonki i numeracja stron na...  pasku zadań ;) Fajnie! Za moich czasów... No wiecie, nie chcę nudzić znowu tymi samymi wspominkami, ale za moich czasów to Amiga 500 i gry na dyskietkach, a jeszcze wcześniej ZX Spectrum i wgrywanie gier z kaset. Dużo później pojawił się internet, od 1991 roku w Polsce dla przeciętnego zjadacza chleba dostępny raczej w kafejce internetowej, później coraz częściej w domach. Zajęcia z informatyki miałam na studiach (!). Na pierwszych zajęciach włączaliśmy komputer i zmienialiśmy tapetę. Naprawdę trudno mi teraz w to uwierzyć... :)



Ewa ma sześć lat. Napisała już raz wiadomość e-mail do dziadka ("drogi dzatku bardzo hce rzebysi pszjehal"), opublikowała - wspólnie ze mną - wpis na blogu, umie wyszukać interesujące ją filmy na YT, ułożyć on-line jakieś puzzle, zagrać w proste gry. Nie za często jej pozwalamy na siedzenie przed komputerem... Na razie to my jej pomagamy, ale jestem pewna, że niebawem to ona będzie nam tłumaczyć "internetowe sprawy" (i głęboko przy tym wzdychać, i przewracać oczami).
Artur Janicki - autor książki Skąd się wzięły małpy w internecie? - na co dzień wyjaśnia, studentom Politechniki Warszawskiej i swoim dzieciom, jak działają różne rzeczy. W książce wyjaśnia mnie, bym mogła wytłumaczyć jej. Na przykład dlaczego w internecie zacina się czasem film, jakie są niebezpieczeństwa podczas serfowania i co nam mówi adres internetowy. Naukę wspomagają miłe dla oka komiksowe ilustracje Przemka Surmy. Dla rodziców, nauczycieli, uczniów - polecam :)


Ojejku!

$
0
0


Ojejku, jestem jak Jejku-Jejku! Cyklicznie* odczuwam pragnienie zmiany. Wiadomo - objawy nasilają się wczesną wiosną, ale do potrzeby zmian nie są mi potrzebne zielone pąki na drzewach... Mając na myśli zmiany - mówię o najbliższym otoczeniu, nie o członkach rodziny, rzecz jasna ;) Patrzę na te bladobeżowe ściany. Są jakie są. Takie były. Wciąż są czyste (szlag!), na razie nie malujemy. Ale ten dywan we wzorki! Moje oczy mają zawał, szczególnie jak w jednym kadrze są wzorki z dywanu, kanapy i obicia krzeseł. Może by tak kapę, pokrowce, no-nie-wiem-gazety? ;)




Jejku-Jejku też potrzebuje zmian i wpada na pomysł, by swój niebieski, pasiasty pokój przemalować. Przyjaciele spieszą mu z pomocą i każdy z nich ma swoją (jedyną i słuszną) propozycję zmian. Bio sugeruje, że pokój powinien być pomarańczowy. Szast-prast i przemalowany. To jednak nie jest ten efekt... Gonia proponuje zieleń, potem Zubi - róż, z kolei Papu zachłannie chce wszystkich kolorów. Podczas gdy w domu Jejku-Jejku rozgrywa się prawdziwa bitwa, ten pospiesznie się ewakuuje. Nie lubi bitew i chyba nie przypadła mu do gustu żadna propozycja kolorystyczna. Wyprowadza się i wykopuje sobie nowy domek. Jakich używa kolorów? Pewnie się domyślacie...



W naszym poprzednim mieszkaniu mieliśmy zieloną ścianę, przy każdym odświeżaniu wnętrza zastanawiałam się nad nowym kolorem. Ostatecznie zawsze wygrywała ta zieleń...  Już tam nie mieszkam, ale ścianę i jej kolor nadal lubię :)





Książeczka Jejku-Jejku chce coś zmienić (tekst i ilustracje: Magali Le Huche, tłumaczenie: Joanna Rzyska, Wydawnictwo Dwie Siostry) ma twardą okładkę, odrobinę grubsze strony i mnóstwo okienek. Taki Wojtek może na przykład ją oglądać tylko wtedy, kiedy czuwam. Raz - nie domyka okienek przy przekładaniu stron i zdarza się, że je zagina, dwa - bywa, że go ponosi... I wtedy roznosi. Znaczy się wyrywa. Już raz mi przyniósł garść okienek z książki (innej, brzydszej ;))... Tak tylko mówię. Że fajne, że ładne, ale delikatne :)


* może nie dokładnie co 30 dni, ale z pewną regularnością ;) 

PS Jutro o 21.00 wystartuje na blogu Garażowa wyprzedaż #3 :) Będą sztywniaczki, będą miękkie strony, jakieś puzzle z Elzą... ;D

Garażowa wyprzedaż #3

$
0
0

Garażowa wyprzedaż nr 3 - START! Zasady są proste. W galerii są zdjęcia. Na każdym z nich numerek (czarny), jeśli chcecie coś kupić: w komentarzu - pod tym postem, na blogu - wpisujecie numer/numerki i adres e-mail (odblokowałam możliwość komentowania dla anonimowych) :)). Jeśli oczywiście znajdzie się ktoś, kto będzie chciał coś kupić :) A teraz ceny. O ile na zdjęciu nie ma innej ceny (na biało, np. 7 czy 15 zł) to obowiązuje zasada, że zawartość zdjęcia = 10 zł. Mam niespodzianki-gratisy (też książki) dla osoby/osób, które kupią jakieś większe stadko książek. W temacie kosztów wysyłki - najlepiej się dogadywać indywidualnie. Może być odbiór osobisty w Poznaniu (choć te spotkania kosztują mnie masę nerwów, pozdrawiam Was Dziewczyny! :*), wysyłka pocztą (polecony w przypadku jednej książki lub paczka, w zależności od wagi i formatu przesyłki), paczkomaty... Dogadamy się. Prócz książek są jakieś puzzle (sama typowała, zobaczcie jakie śliczności :D), drewniane zabawki itd. Jeśli puzzle - są kompletne, sama układałam i sprawdzałam (doceńcie ;)), jeśli książki - też tradycyjnie, używane, ale zadbane. No. To ktoś? Coś? Wyprzedażowa galeria - KLIK!

 PS Zbieraliśmy już na lody i na urodzinowy piknik Ewy, teraz wszystko pójdzie na okołoświąteczny czas, czymś ten kalendarz adwentowy muszę wypełnić  :) Na komentarze/chęć kupna książek czekam tydzień, czyli do 18.10.2016 r., 23:59 . Postaram się na bieżąco pisać do Was wiadomości z potwierdzeniem zamówienia i danymi do przelewu :)

Pierwsze słowa*

$
0
0



Była już Polska w kawałkach (mam wrażenie, że wciąż taka jest, ale zmilczę ;)), taśma-tory i taśma-ulica, które umilały nam zabawy podłogowe, była Teczka Inspiracji z najsłynniejszymi obrazami świata oraz druga pt. Moda - wypełniona różnymi projektami ubrań. Co teraz od Zuzu Toys?



Sztywniaczki (kartonowe książeczki, twarde strony, zaokrąglone rogi, czyli po prostu książki z gatunku dziecioodpornych ;))! Serię Pierwsze słowa rozpoczynają tytuły - Moje wakacje i Mój dom (ilustracje: Zosia Dzierżawska, koncepcja serii: Zuzanna Szelińska, Zuzu Toys). Kwadrat 16 x 16 cm, 16-stronicowy, osiem rozkładówek. Patrzę na nie przychylnym okiem. Po lewej stronie rozkładówki mamy scenki z życia, po prawej cztery rzeczy/osoby, które występują w scence. Po lewej ilustracja na całej stronie, po prawej detale na białym tle. Jest czysto. Jest spokojnie. Kolory takie trochę zgaszone. Jest przyjemnie. Można wyszukiwać szczegóły, można je nazywać, powtarzać nazwy. Można tworzyć opowieści o każdej ilustracji. Można też po książkach deptać, rzucać nimi, sprawdzać, czy da się wyrwać jedną ze stron. To znaczy - nie można, ale niektóre okołodwuipółlatki i tak to zrobią. I nie zniszczą. Uwierzcie mi na słowo. I sama nie wiem - też macie wrażenie, że z czymś Wam się kojarzą te ilustracje? Jakoś tak trwam wygięta w znak zapytania...





* u Ewy pierwszym słowem było "tata", u Wojtka "mama. Z radosnego słowotwórstwa - Ewa mówiła "makamaka" na makaron i "mimika" na Mikołaja. Wojtek na swój bidon z wodą woła "mika" ;)
Viewing all 654 articles
Browse latest View live