Quantcast
Channel: O tym, że...
Viewing all 654 articles
Browse latest View live

Binek i Pulpet w świątyni Majów

$
0
0


Trochę się czuję jak na seansie filmu o przygodach Indiany Jonesa... Tak jakbym film oglądała. Dawno nie widziałam bohatera, który przemieszczałby się po kartach książki tak szybko i płynnie! Pewnie dlatego, że na każdej rozkładówce pojawia się on kilka razy ("Uwaga! Każdy Binek na ilustracji to inny moment wędrówki", podpowiadają autorzy) - stąd ten efekt płynnego ruchu, który sprawia, że akcja jest jeszcze bardziej dynamiczna. Jeszcze bardziej!




Poznajcie Binka, właśnie wysiadł z autokaru i będzie zwiedzał świątynię Majów. Razem z nim jest pies Pulpet. Znaczy się - był. Bo właśnie się zerwał i uciekł, widać tylko jego smycz. Binek rusza w pogoń. I goni niesfornego psiaka przez pięć rozkładówek (10 stron), by na końcu powiedzieć: "Pulpet, wracamy!" i wyruszyć w powrotną drogę. A my za nim, znowu pięć rozkładówek, czyli 10 stron... To taka książka, niby 10 stron a dwa razy więcej ;) I tam na pierwszej stronie to ten Pulpet już złapany? A może znowu uciekł? Takie to rozważania sześciolatki.
Koncept zdradziłam, ale to co się dzieje podczas pościgu... Sami musicie to zobaczyć. Może przy okazji znajdziecie ukrytą na ilustracjach wiadomość Majów i ją rozszyfrujecie? Będziecie się śmiać, ale i czasem porządnie wystraszycie. Ahoj, przygodo!


Binek i Pulpet w świątyni Majów, koncepcja i scenariusz: Krzysztof Łaniewski-Wołłk, ilustracje: Adam Wójcicki, Wydawnictwo Dwie Siostry KLIK to kartonowa książka nie tylko dla najmłodszych, jest dla wszystkich lubiących przygody :) (7/24 #kalendarzotymze, zdjęcia znowu z października :))

Wegan Nerd. Moja roślinna kuchnia

$
0
0
W opisie na stronie WWW wydawnictwa czytam: "Ta wyjątkowa książka kucharska jest debiutem Alicji Rokickiej, która dzieli się swoimi doświadczeniami kulinarnymi zdobytymi w pracy nad wegannerd.blogspot.com – jednym z najpopularniejszych i najczęściej nagradzanych blogów o kuchni roślinnej w Polsce." Trochę mi łyso. Znowu. Bo naprawdę nie znam tego miejsca w Sieci... Kiedyś przyjaciółka poleciła mi Jadłonomię i w zasadzie przestałam szukać, uznałam, że jedna strona poświęcona przepisom roślinnym będzie w moim przypadku wystarczająca. Kupiłam książkę i skorzystałam/korzystam z wielu przepisów. Tymczasem w moim domu pojawiła się książka Wegan Nerd. Moja roślinna kuchnia (tekst, zdjęcia oraz ilustracje: Alicja Rokicka, Wydawnictwo Nasza Księgarnia KLIK) i przepadłam.



I nie chodzi mi nawet o to, że wpadłam do kuchni i zaczęłam topić się w różnego rodzaju obierkach - nie, to nie ten czas. Aktualnie jestem na etapie, rosół, pomidorowa, byle do piątku. Jestem w kulinarnym dołku, z którego do Świąt raczej się nie wygrzebię, bo wolę robić kartki, blogowy #kalendarzotymze, ozdoby na choinkę itd., itp. Ale nie o tym miałam. Chodzi mi o to, że ta książka cieszy moje oko. Kolory, malunki, zdjęcia. Wszystko tworzy bardzo ładną całość. Co nie dziwi, kiedy człowiek wie, że Autorka zajęła się... wszystkim. Przepisami, zdjęciami, ilustracjami. Po wszystkich minimalistycznych projektach książek kucharskich, które dane mi było oglądać - ta jest taka świeża, inna, wesoła. Tuż za wklejką zerka na mnie ze zdjęcia Autorka, cała jest uśmiechnięta, szczerzy się, oczy ma roześmiane, trzyma talerz z jakimś jedzeniem, czarno-białe zdjęcie z domalowanymi różowymi rumieńcami, dookoła zdjęcia zielone gałązki. Hej! Nie znam Cię, ale już Cię lubię. Od tego pierwszego spotkania tuż za wklejką! :)




Nie, jeszcze nie zaczęłam gotować, nie powiem Wam, czy te przepisy to dobre, nie będę ściemniać, że zajadam się codziennie roślinnymi specjałami. Po Świętach. Na spokojnie. Na razie oglądam. A dużo mam tego oglądania! Ponad 300 stron. Nie tylko przepisów, bo Alicja Rokicka opowiada również dlaczego weganizm jest ważny i jak przejść na weganizm i nie zwariować. Zwierza się też, jak to się w jej przypadku zaczęło. W Wegan Nerd znajdziecie przepisy na śniadania, przekąski na spotkania z przyjaciółmi, nabiał roślinny, zupy, sałatki, dania główne, wypieki, desery i napoje. Jest też rozdział poświęcony Świętom w wegańskim wydaniu. I całe mnóstwo zdjęć, które tylko utrudniają wybór, który przepis wypróbować w pierwszej kolejności...




8/24 Dzisiejszy odcinek cyklu #kalendarzotymze dedykuję wszystkim, którzy nie mają pomysłu na prezent - dla siebie, przyjaciółki, kogoś z rodziny :) A tu blog Autorki książki - KLIK.

Wielka historia małej kreski

$
0
0



Od września do końca listopada Ewa chodziła do osiedlowej biblioteki na jesienne warsztaty. Bardzo lubię naszą bibliotekę, ekipę z niej i te wszystkie wydarzenia, które organizują, ale kiedy w każdy poniedziałek zbliżała się godzina 17.00, ja - przeszurana przez ten dzień - z nieśmiałością (i nadzieją) pytałam Ewę, czy na pewno chce iść. Zawsze chciała. Zawsze któreś z nas ją tam zaprowadzało a po 1,5 godzinie odbierało. Bo skąd mam wiedzieć, czy ona tam nie znajdzie tego małego, niepozornego skrawka (pasji)? Nawet jeśli go za chwile porzuci, bo zainteresuje się innym? Skąd mam to wiedzieć? Dlatego - jeśli wykazuje czymś zainteresowanie - jeśli tylko możemy, służymy pomocą. Zajęcia w MDK, warsztaty w bibliotece, rożnego rodzaju wydarzenia związane z rękodziełem (w niedzielę idziemy do Pracowni Heho, na Rodzinne lepienie z Zakamarkami :)), jeszcze ten karnet na lodowisko, bo na basen to raczej ja muszę ją mobilizować (choć coraz mniej muszę, niesamowite postępy zrobiła od początku swojej przygody z pływaniem).






Skrawki. Małe. Niepozorne. Takie jak na pierwszych stronach książki Wielka historia małej kreski (ilustracje i tekst: Serge Bloch, tłumaczenie: Katarzyna Skalska, Wydawnictwo Zakamarki KLIK). Mała kreska zostaje zauważona i podniesiona. Tak to się zaczyna. Potem, na kartach tej książki, kreska się zmienia, rośnie wraz z bohaterem, jest obok w pięknych momentach, ale i w tych trudnych. Zawsze jest. Bywa łatwo i bardzo ciężko. Jak to w życiu. Tekstu niewiele, ilustracje oszczędne, ale historii przez kreskę opowiedzianych - całe mnóstwo, całe życie i... początek kolejnego? Bo jak już się podniesie ten skrawek i będzie się o niego dbało, a on urośnie, to warto się nim podzielić, prawda?
Tu jako metafora talentu plastycznego, a u nas, u Was - tego nie wiem. Ale warto przez życie stąpać uważnie, żeby jej nie przegapić, tej kreski. Bo przecież zanim urośnie - jest tylko skrawkiem. Małym i niepozornym.


9/24 #kalendarzotymze dedykuję wszystkim poszukującym i poszukiwaniom kibicującym. Łatwo nie jest... :) Nitkowy kot powstał podczas warsztatów dotyczących tej książki, które odbyły się w lutym 2016 roku :)

PS I jeszcze taka animacja na deser KLIK. Smacznego!

Kacpra, Emma i Albert

$
0
0
Szaro, bardzo szaro dzisiaj, trochę sennie, nie chce się nosa z domu wyściubiać... To nie wyściubiamy! Zaprosiliśmy znajomych i na 16 rąk pierniczki najpierw wycinaliśmy, potem piekliśmy, by na końcu ubabrać je (dosłownie) lukrem i gdzieniegdzie przykleić czekoladowego cukierka. Świąteczna atmosfera sama się nie zrobi, wiemy o tym my, wie o tym Kacper i Emma. Znacie ich?
My poznaliśmy już jakiś czas temu, kiedy urządziliśmy sobie wspólny seans filmu Kacper i Emma – najlepsi przyjaciele, ekranizacji książki autorstwa Tor Åge Bringsværd i Anne G. Holt. Ewa była wtedy przedszkolakiem, tak jak Emma i Kacper. Zachwyciły ją piosenki z tego filmu i historia przyjaźni dzieci i ich pluszaków.
Kiedy jakiś czas temu Stowarzyszenie Nowe Horyzonty wypuściło kolejne płyty DVD z przygodami sympatycznych przedszkolaków - Magiczne święta Kacpra i Emmy oraz Kacper i Emma - zimowe wakacje, pomyślałam, że chętnie dowiemy się, co słychać u uśmiechniętej blondynki z grzywką i jej przyjaciela. I zdecydowałam, że jedną z płyt dzieci znajdą w kalendarzu adwentowym.


Dziś znalazły. Magiczne święta Kacpra i Emmy to film pachnący pierniczkami, pełen wesołych piosenek i OCZEKIWANIA. Na szczeniaczki, na śnieg, na Mikołaja, na prezenty, na Święta. Nie wszystko układa się tak, jak chciałyby dzieci, ale zakończenie - wiadomo, zakończenie musi być dobre. Jak Święta, jak spotkanie z Mikołajem...



Kilka dni temu Mikołaj podrzucił nam film Hokus-pokus, Albercie Albertsonie, na który dawno temu miałam nawet kupione bilety do kina! I umówiona byłam z Asią z Z kulturą do dzieci. Ale wiecie, jak się ktoś umawia i bardzo czeka - to zawsze jakieś dziecko się rozchoruje. No i my wtedy do kina nie dotarłyśmy. Za to Albert dotarł na DVD. I ja nie mogłam się powstrzymać. Bo Wojtek nosi nam te książki do czytania, bo Ewa do nich przez to wróciła i czyta je na głos bratu. I wreszcie - bo to bardzo fajny film jest! Naprawdę! Oglądaliśmy już kilka razy i wiele seansów przed nami. Fabuła? A czytaliście książkę, tę w której niewiele ilustracji i dużo tekstu? Pod tym samym tytułem, co film? Jeśli nie - to nawet lepiej ;) Będziecie mieli cudny seans. O magii, iluzji, marzeniu o psie, rówieśnikach i trudnych z nimi relacjach, o przyjaźni...

10/24 #kalendarzotymze to propozycja prezentu NieKsiążki ;) Każda z tych płyt kosztuje 25 zł. Bardzo dobrze zainwestowałam 50 zł, żałuję, że od razu nie kupiłam Zimowych wakacji... Do nadrobienia :) Wszystkie filmy tu KLIK

Koniberki

$
0
0



Jeśli macie w domu dziecko regularnie wykrzykujące: - Jakie to słooooddkiiieee!, które z gofrów najbardziej lubi zlizywać cukier puder, z babeczek odlepiać czekoladowe kropelki i na pewno pobiegnie za każdym napotkanym motylkiem - to na pewno jest to dziecko, któremu spodobają się Koniberki (tekst: Weronika Szelęgiewicz, ilustracje: Anna Gensler, Wydawnictwo Literówka KLIK).


Drzwi otworzyły się. Wyszedł z nich konik, najmniejszy i najniezwyklejszy konik na świecie. Był maleńki, wielkości małego ptaszka, koliberka, a z grzbietu wyrastały mu szafirowe skrzydełka. 
To akurat o Szafirku. Jest też Rubinek, Rozetka, Filipinka, Serpentynka, Florentynka, Fikołek, Jagódka, Węgielek... I wiele, wiele innych koniberków zamieszkujących kwitnące krzewy czy kielichy kwiatów wingawii - rośliny rosnącej tylko na łące skrzydlatych maluchów. Gdyby Wam przyszło na myśl, by szukać koniberków teraz, w grudniu, raczej się rozczarujecie. Aktualnie śpią zagrzebane w ostowym puchu w podziemnym zimowym pałacu.



Co znajdziecie zamknięte między zielonymi okładkami? 11 rozdziałów, 11 opowieści. Można je czytać wszystkie po kolei, można też trochę między nimi poskakać (polatać? ;)), bo każdy rozdział to inna historia, zawsze z mniej lub bardziej ukrytym morałem. A fabuła? Sytuacje z życia wzięte. Siostry Filipinka i Serpentynka kłócą się o to, która pierwsza dojrzała kwiat wingawii i powinna w nim zamieszkać. Jagódka jest nieśmiała i ma problemy z nawiązaniem kontaktu z innymi koniberkami. Filipinka w pogoni za marzeniem, łamie zasady i naraża siebie i inne koniberki na niebezpieczeństwo. Tyle się dzieje, a to dopiero trzeci rozdział! :)

PS W odcinku 11/24 cyklu #kalendarzotymze baśń dla dzieci, tak sobie myślę, w wieku 4-8 lat. Dla mnie jest odrobinę za słodko, ale Ewa nie narzeka. Zagryza lekturę lukrem z pierniczkami ;)

Halo Poznań! HEHO pracownia ceramiczna

$
0
0
Prawda jest taka, że ja się gliny zawsze trochę bałam. Gdzieś tam na nią z ciekawością zerkałam (nie tylko podczas seansu filmu Ghost ;)), ale nie do końca wiedziałam - co, z czym i w ogóle jak... Do wczoraj! Bo wczoraj wybrałyśmy się z Ewą do pracowni ceramicznej HEHO na Rodzinne lepienie z Zakamarkami. I w tym HEHO było... ho, ho! Świetnie było! Lokalizacja idealna, przy samym Starym Rynku (po warsztatach poszłyśmy popatrzeć jak się trykają w świątecznych ubrankach koziołki), wnętrze bardzo przytulne i ładne, prowadzące warsztaty - uśmiechnięte i kompetentne. Glina nie miała przed nimi tajemnic. Przede mną jeszcze ma, ale to BARDZO DOBRZE. Bo chcę tam wrócić :)




Rodzinne lepienie z Zakamarkami tym razem dotyczyło Bullerbyn, a konkretnie opowieści o Bożym Narodzeniu. Jak na jedną opowieść - tematów "urodziło się" sporo, bo przecież można lepić choinkę, jazdę na sankach/łyżwach/nartach, pieczenie pierniczków, prezenty... Ewa na początku chciała ulepić po prostu pierniczka, ale ostatecznie jej płaskorzeźba z gliny przedstawia Brittę i Annę, każda z dziewczynek trzyma tacę z pierniczkami. Niebawem HEHO da nam znać, że Ewkowe dzieło opuściło piec i można je odebrać. Nie możemy się doczekać!





Słuchajcie - no fajnie, naprawdę. Szukam minusów, ale nie znajduję, szalenie optymistycznie jestem nastawiona, bo to pierwsze - takie przecież ważne! - wrażenie było bardzo, bardzo dobre. Jak ktoś chce sam zobaczyć, jak to wygląda - na FB HEHO jest kalendarium wydarzeń KLIK i na przykład 22 stycznia 2017 znowu będzie Rodzinne lepienie z Zakamarkami, na glinie tym razem poślizga się Mama Mu :) W ofercie są też m.in. zajęcia dla dorosłych i ćwiczenie paluszków dla dzieci od lat dwóch.





W odcinku 12/24 cyklu #kalendarzotymze, tak jak i w naszym kalendarzu adwentowym, czasami zamiast książki, pojawia się zaproszenie/bilet. Ta niedziela była bardzo udana, oczarowało nas to miejsce i ten czas 1:1, mamy z córą.

Znajdź mnie

$
0
0


Tyle już tych książek-szukanek widziałam... Tyle... I się nie nudzę, ba, wciąż je lubię, szczególnie jak mam do czynienia z różnymi autorami. Tym razem przyglądam się ilustracjom Przemysława Liputa. Ja gołym okiem, Wojtek uzbrojonym - w lupę uzbrojonym.

 



Bohaterów książki Znajdź mnie. Przygoda w mieście (autor: Przemysław Liput, Wydawnictwo Dragon KLIK, FB KLIK) poznajemy już na okładce - jest mama Basia, tata Roman, Natalia, Michał, pies Szukacz i kot Śpioch. To rodzina Zwiedzalskich. Tym razem wybierają się do ZOO, wesołego miasteczka, zamku, galerii handlowej, na basen... Bardzo intensywny czas przed nimi. I przed nami, bo prócz zwiedzania, czeka na nas mnóstwo szukania. Nie tylko bohaterów na ilustracjach, ale i różnych zagubionych przedmiotów. Czy na pewno wszystko jest na swoim miejscu, a może jakiś element nie pasuje? Co możemy powiedzieć o wycieczce Zwiedzalskich? Widzisz kotka? Gdzie jest? Dlaczego ta małpa ma okulary przeciwsłoneczne? Pytanie za pytaniem rodzi się bez żadnego wysiłku. Dodatkowo w lewym dolnym rogu zawsze pokazany jest zegar (każdy inny), dzięki któremu wiemy, o której godzinie Zwiedzalscy odwiedzili daną atrakcję (ćwiczenie z odczytywania godziny jest w gratisie ;)).



Odcinek 13/24 w cyklu #kalendarzotymze to tzw. sztywniaczek, duża książka całokartonowa (format: 227 x 295 mm, 16 stron). Nada się dla maluchów, przedszkolaków i tych trochę starszych. Sprawdzi się też jako książka... rodzinna. Jeśli dzieci Was dopuszczą ;)

Auta, maszyny, pojazdy i wszystko do jazdy

$
0
0

Nigdy nie twierdziłam, że ogarniam temat pojazdów. Że wiem, jak dzielić te urządzenia do transportu ludzi czy towarów. Tak mniej więcej kumam, jakie to są te poruszające się na ziemi, w powietrzu czy w wodzie, ale wiecie - w szczegóły nie wchodzę. Ba, nawet w temacie marek samochodów osobowych jestem raczej na "trzy z plusem"... Ale mam tu takiego małego, pękatego człowieka, który wiele razy dziennie krzyczy: - A(u)to! A(u)to! I wypada w końcu wziąć jakieś korki i w temacie się podciągnąć. Zamiast indywidualnych konsultacji ze specjalistą w dziedzinie pojazdów - bogato ilustrowany bryk. Będę wkuwać.





Auta, maszyny, pojazdy i wszystko do jazdy (autor: Richard Scarry, tłumaczenie: Marta Tychmanowicz, Wydawnictwo Babaryba KLIK) to 69 stron pojazdów. Na każdej rozkładówce jest ich ŚREDNIO 12. Weźcie to sobie przemnóżcie i nie zemdlejcie. Jak ja to ogarnę? I przede wszystkim - jak odróżnię te wymyślone, od tych, które istnieją naprawdę? Taki stres! Całe szczęście ilustracje, te rozkładówki są tak wciągające, takie zabawne, że człowiek zapomina, że wkuwa. Idealna lekcja, przyjemne z pożytecznym. Sami zobaczcie.




I tu zobaczcie, skoro jest taka możliwość:



PS #kalendarzotymze 14/24, nie do wiary, że jestem za półmetkiem. I że w ogóle nie planuje kolejności tych postów, reżyseria - samo życie ;) Dziś w naszym kalendarzu adwentowym była właśnie ta książka.

Kapitan Nauka

$
0
0
Kapitan Planeta. No nie mogę się tego oduczyć! Myślę Kapitan Nauka, mówię Kapitan Planeta. I dopowiadam: "- Niech złączą się nasze moce. Ziemia! Ogień! Wiatr! Woda! Serce! Z waszych połączonych mocy zjawiam się - Kapitan Planeta". Znacie? Pamiętacie? Nie mogłam się dziś pozbyć tego wspomnienia, stąd ta dygresja.
Ale dziś na tapecie inny kapitan, Kapitan Nauka. Gdzieś mi kiedyś mignęły jakieś puzzle... Ilustracja, opakowanie, cena - wszystko się układało, spasowane elementy. Zanotowałam, przekazałam Mikołajowi. Przyniósł. W jakimś konkursie wygrałam zagadki obrazkowe w bardzo poręcznym formacie - taki jakby plik zakładek do książki, połączony specjalnym klipsem. W wakacje Ewa woziła je w dłuższe podróże i rozwiązywała w aucie. Krążąc w Sieci natrafiłam na książkę z tekstami piosenek i zapisem nutowym z płytą CD - taką do nauki języka angielskiego - spodobała mi się, zamówiłam do kalendarza adwentowego. Pod koniec listopada dostałam e-mail z propozycją przetestowania gry i wszystko się ułożyło. Każda z wymienionych przeze mnie rzeczy ma logotyp Kapitan Nauka. Każda spełnia trzy warunki - jest w mojej ocenie ładna, dobrze wykonana i w dobrej cenie. Czego chcieć więcej?






Puzzle. Kupiłam od razu dwa pudełka. Jedna układanka dla Wojtka, jedna dla jego kuzynki. W tej serii - czyli Układam i opowiadam - są aktualnie cztery wzory. Za Pory roku odpowiada Marta Szudyga (ta sama, która zilustrowała m.in książkę O psie, który szukał), Strażaków zmalował Maciej Szymanowicz, Pojazdy - Jakub Haremza, Łódeczki - Paulina Wyrt. Jak widać na załączonych obrazkach - to puzzle dla maluchów, elementów jest 10, w pudełeczku - prócz układanki - jest kolorowanka XXL. Nie ma się do czego doczepić. Ogromny plus za to, że opakowania nie są "napompowane", są zgrabne, wygodne, fajne. Wszystkie puzzle z tej serii są po ułożeniu prostokątami o wymiarach 15 x 87 cm. Cena regularna to 29,90, ale można kupić dużo taniej.






Angielski dla dzieci. Piosenki kupiłam z kilku powodów. Książka zawiera teksty piosenek w języku polskim i angielskim, zapis nutowy i dołączoną płytę CD (także z wersjami do karaoke). No i podoba mi się książka sama w sobie - ilustracje Pola Augustynowicz. Ewa uczy się grać, śpiewa, Wojtek jej towarzyszy i wydaje mu się, że też śpiewa. Ja czasem słucham z radością, innym razem zamykam się w łazience. Bo ile można, tak w kółko?!Książka zaskoczyła mnie swoją wielkością, nie sprawdziłam wymiarów i spodziewałam się raczej formatu opakowania na film DVD. Jest większa, jest spora. Bliżej jej A4. W środku 32 strony, na nich 15 popularnych utworów angielskich w wykonaniu 8-letniej Brytyjki, której towarzyszy tata. Dla maluchów i ich starszego rodzeństwa :) Ponownie cena regularna to 29,90 (ja kupiłam za niecałe 20 zł).







Grę LOTTO. Kolory otrzymałam od jej producenta. Choć trudno w to uwierzyć - to pierwsza tego typu gra w naszym domu! Mamy kilka wersji Memory, ale Lotto - nie, jakoś się nie złożyło. Wojtek kompletnie nie kuma, o co w niej chodzi. Chociaż... Może jest tak, że my po prostu chcemy grać według złych zasad? ;) On woli te żetony układać zupełnie dowolnie, najchętniej miksując ze sobą wszystkie kolory tęczy. Ewa, wiadomo, zasady pojęła od razu i dodatkowo zachwyciła się ilustracjami. Ja też :) Lotto. Kolory narysował Jakub Haremza, równie uroczo prezentuje się gra Lotto. Zwierzęta, którą narysował Maciej Łazowski. Staram się w ogóle na tę drugą nie patrzeć. Bo mi się podoba aż za bardzo. Linkuję, ale wchodzicie na własną odpowiedzialność KLIK. 6 plansz, 36 żetonów, cztery warianty rozgrywki. Ponownie zgrabne pudełko i cena 29.90.


Może to zbyt śmiałe, może trochę na wyrost, ale - patrząc na puzzle, na Lotto, na te zgrabne opakowania, na ilustracje stworzone przez polskich artystów, którzy na co dzień ilustrują książki, plakaty, zajmują się grafiką... To ja mam skojarzenie z Djeco. I czekam na więcej produktów. Bo ten kierunek, który obrał Kapitan Nauka wydaje mi się bardzo dobry. Niech trzyma kurs.

PS Odcinek 15/24 cyklu #kalendarzotymze to koło ratunkowe. Jeśli szukacie niedrogich, ale fajnych prezentów - polecam! Mamy też zagadki obrazkowe związane z ortografią, trochę na wyrost, bez spiny, bez nacisków - oglądamy, rozwiązujemy, patrzymy na te kropki, kreski i poprawności ;)

Córka bajarza

$
0
0
Już od jakiegoś czasu przestało być aktualne pogardliwe określenie - "książki z marketu". O ile kiedyś faktycznie dominowały tam jaskrawe brzydoty, teraz w tzw. "koszach" można upolować pozycje cenionych autorów/ilustratorów lub... książkę, która jest wynikiem konkursu ogłoszonego przez właściciela sieci sklepów Biedronka. W konkursie "Piórko 2016. Nagroda Biedronki za książkę dla dzieci" wygrały - w kategorii tekst: Monika Radzikowska, w kategorii ilustracje: Monika Biała. I to jest efekt tego konkursowego spotkania. Książka Córka bajarza.




Weronka - tak ma na imię córka bajarza - bardzo martwi się stanem zdrowia ojca i tym, że w jej krainie może zabraknąć osoby, która swoimi opowieściami daje ludziom nadzieję i radość. Zrozpaczona szuka pomocy u starej wiedźmy, która za uleczenie bajarza chce otrzymać ich największy skarb. Weronka nie wie, o czym mówi wiedźma, ale zgadza się. Bajarz zdrowieje, ale... traci dar opowiadania. Weronka postanawia udać się w niebezpieczną podróż do Króla Bajarzy. Czy uda jej się odzyskać dar ojca? A może odkryje w końcu swój własny?




Bohdan Butenko, który zasiadał w jury (kategoria ilustracje) konkursu Piórko 2016 powiedział: "Miło jest córce bajarza, że dostała się w tak zdolne ręce!" Trudno się nie zgodzić z Mistrzem :) W ogóle miłe jest to spotkanie obu pań. Dobrze się czyta, według mnie dużo lepiej niż książkę z pierwszej edycji konkursu, pt. Szary domek, ogląda się z przyjemnością. Bardzo czekam na kolejną edycję konkursu i jej wyniki!
Książka do nabycia za 9,99 zł w sklepach sieci Biedronka (sprzedaż ruszyła 28 listopada 2016 r.).

PS W odcinku 16/24 cyklu #kalendarzotymze książka z Biedronki, ale wydana przez Wydawnictwo Zielona Sowa. Rozglądajcie się za nią przy okazji codziennych zakupów, to naprawdę fajna pozycja w bardzo dobrej cenie :)


Mały astronom

$
0
0
Tej nocy obudziło mnie światło. Tuż za oknem wisiał ogromnych rozmiarów księżyc. Zapierał dech. Morza księżycowe, wyżyny, kratery - wszystko było widać idealnie. Stałam jak zahipnotyzowana, wpatrując się w jego ogromną tarczę. Niestety zachwyt trwał bardzo krótko. Za księżycem dojrzałam inne planety (?), ułożone jak w wahadle Newtona, jedna - ogromna i ognista - niepokojąco szybko zbliżała się do księżyca... Strach chwycił mnie za gardło, chciałam pobiec do pokoju dzieci, ale nie zdążyłam. Wszystko zniknęło. Obudziłam się.
Ja śnię, może trochę tylko zainspirowana dawno już oglądanym filmem Larsa von Triera Melancholia, a Ewa czyta o astronomii. - Bo ja mogę zostać astronomem? Jeśli chcę? - pyta. No przecież. Pewnie, że może, prawda?




Mały astronom. Przewodnik dla dzieci (tekst: Grzegorz Karwasz, ilustracje: Olga i Janusz Baszczak) to jedna z ośmiu książek wydanych przez Centrum Edukacji Dziecięcej w serii "Dzielni-samodzielni". Ponad 120 stron poświęconych Układowi Słonecznemu, czarnym dziurom, mgławicom, plejadom, lotom w kosmos, astronomom i wielkim zagadkom. A na końcu - dyplom małego astronoma. Oj daleka jeszcze droga przed nami do tego dyplomu... Daleka, ale bardzo ciekawa i przyjemna. To nie jest książka na jedno posiedzenie, na wieczorny relaks, na podrzucenie jej dziecku i... niech sobie czyta. Choć oczywiście może - czytać w samotności. Ale znacznie lepiej czytać ją wspólnie. Na raty, z doskoku, sięgnąć od niechcenia. Nie robić z lektury lekcji obowiązkowej. Pozwolić, by pojawiały się coraz to nowe pytania i szukać wspólnie odpowiedzi. Szukać w tekście, ale i na ilustracjach i zdjęciach, których w tej książce jest niemało. Sprawdzać w słowniczku, zamieszczonym na końcu książki. Inspirować się lekturą i tworzyć prace plastyczne. Taka to książka właśnie.





Odcinek 17/24 #kalendarzotymze to książka, którą Ewa dostała od Centrum Edukacji Dziecięcej. Nie mogli lepiej trafić z tym prezentem! To nasza trzecia książka dotycząca astronomii, ale pierwsza, która prócz ilustracji, zawiera również materiał zdjęciowy. Wszyscy z niej korzystamy :)

Wietrzyk

$
0
0
Pamiętacie Dzieci korzeni? Książkę Sybille von Olfers, którą po raz pierwszy w Polsce wydała Przygotowalnia? Czekaliśmy przy jej lekturze na pierwsze oznaki wiosny, to było w marcu kończącego się właśnie roku. Nie minęło wiele czasu i możemy poznać kolejną książkę tej autorki - napisaną ponad 100 lat temu, w 1910 roku, opowieść o niezwykłej przyjaźni Janka i... Wietrzyka. O ile z dziećmi korzeni czekaliśmy na wiosnę, o tyle tu bohaterką (wcale nie drugoplanową) jest jesień. Ta która właśnie ustępuje miejsca swej następczyni - zimie. Mamy tu więc rumiane jabłuszka, tańczące liście, plony z sadu, łąkę pełną dmuchawców...




Mamy też - ponownie - bardzo starannie wydaną książkę. Płócienny grzbiet, na nim srebrne litery i do kompletu aksamitna w dotyku okładka - wszystkie te elementy idealnie pasują do tych delikatnych, akwarelowych ilustracji. Pięknie odmalowane niezwykłe spotkanie. Że też mnie nigdy Wietrzyk nie zabrał na taką wycieczkę, a skupił się jedynie na wyrywaniu parasola i zabieraniu z dłoni paragonów... ;)







Wietrzyk, autorka: Sibylle von Olfers, tłumaczenie: Andrzej Karmiński i Eliza Pieciul-Karmińska
Wydawnictwo Przygotowalnia KLIK


PS W odcinku 18/12 cyklu #kalendarzotymze rarytas. Po tylu latach, po raz pierwszy w Polsce... Bardzo lubię książki Sibylle von Olfers, mimo że ilustracje nie są po brzegi wypełnione detalami - przy każdej potrafię spędzić naprawdę dużo czasu.

Opowiem ci, mamo, co robią koty

$
0
0
Kupowałam tę książkę na poznańskich targach książki zupełnie nie z myślą o niej! I sama już nie wiem, czy adresatem miał być Wojtek, czy ja miałam do niej najczęściej wracać. - Mamo, to jest moja ulubiona książka - często powtarza mi moja sześciolatka. Równie często wskazuje na te same detale na ilustracjach (- Pozycja na ropuchę, ha, ha - zaśmiewa się) i wciąż rozwiązuje test "Czy powinienem adoptować kota?" (- Lubisz koty i masz ich tylko tyle?! - krzyczy mi do ucha - Mamo! Tak mi wyszło! Musimy mieć ich więcej! - twierdzi*). Zważywszy na to, że naprawdę często targa** gdzieś pod pachą Opowiem ci, mamo, co robią koty (ilustracje: Nikola Kucharska, tekst: Nikola Kucharska, Joanna Wajs, Wydawnictwo Nasza Księgarnia KLIK) - przyznaję jej rację, tak, to niewątpliwie jest jej ulubiona książka obrazkowa.





I ja się w ogóle nie dziwię! Według mnie to najlepsza książka z serii "Opowiem ci, mamo". I w ogóle nie mam na myśli tu warstwy tekstowej. To znaczy - nie mam jej nic do zarzucenia, ale książka obroniłaby się również w wersji zupełnie bez tekstu. Ilustracje Nikoli Kucharskiej są obłędne - pełne detali, dowcipne, szalone. Autorka po prostu wie... o czym rysuje ;) Nie trzeba sprawdzać żadnych profili społecznościowych, żeby wyczuć, że ma kota i kota na punkcie kotów. A że ja też i kota, i kota... To się zaśmiewam. Ta książka to efekt długich chwil poświęconych na obserwację sierściuchów. Takie właśnie są. Jak w tej książce. I to jest ulubiona książka obrazkowa Ewki i moja aktualnie też.







PS Ewa została dziś w domu, wstrętne katarzycho ją dopadło i pomyśleliśmy, że lepiej, żeby się nie doprawiła na szkolnych korytarzach. No to została i porządek dnia... frrruuuu, tyle go widziałam. Myślałam, że naprawdę dziś już nie dam rady, ale proszę - udało się :) 19/24! #kalendarzotymze


* W odpowiedzi ja proponuję jej obsługę łopatki do kuwety i zapał gaśnie, oj gaśnie...
** również sami-wiecie-gdzie ;)

Wielkie zmiany w dużym lesie

$
0
0
Zając Ambroży był zachwycony. Pozwalał sobie na to niezwykle rzadko. W świecie, w którym za każdym drzewem czyhało niebezpieczeństwo, zachwyt był niebezpiecznym uczuciem. Zając poprawił okulary, nerwowo wygładził płaszcz, rozejrzał się dookoła i upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, patrzył na żółtą kulę. Słońce zachodziło tak jak w bajce. Ta chwila była jedyną słabością, na jaką sobie pozwalał. 
Razem z Ambrożym jestem zachwycona. Choć nie zachodem słońca, ale książką (od kilku lat!). I choć w moim świecie też za każdym niemal drzewem czyha niebezpieczeństwo, pozwalam sobie na zachwyt dużo częściej niż ten zając. Bywam też jeżem Bolesławem, dla którego najważniejszy jest PLAN i który trochę nie rozumie, po co komu jakaś zabawa... Czasem jak Horacy Biedronka chcę być wyjątkowa i na chwilę zapominam, jak wiele mam, nie mając największej szkatułki ze skarbami w lesie. Trzy opowieści, trójka głównych bohaterów, trzy zmiany - te w przyrodzie i te w bohaterach. Chętnie posłucha maluch (taki trzy-, czteroletni, ale i starsze dziecko), chętnie zaduma się dorosły.








Wielkie zmiany w dużym lesie (tekst: Grażyna Ruszewska, ilustracje: Piotr Fąfrowicz, opracowanie graficzne Grażka Lange, Wydawnictwo FRO9) to książka wydana po raz pierwszy w 2005 roku. W 2006 roku zdobyła główną nagrodę w konkursie graficznym KSIĄŻKA ROKU 2006 organizowanym przez polską sekcję IBBY. Piękna książka. Cudne ilustracje, jak zwykle u Piotra Fąfrowicza.

PS Ta książka miała się pojawić na otymze.pl już dawno temu. Cieszę się, że w końcu tu jest :) #kalendarzotymze 20/12

Ala Baba i dwóch rozbójników

$
0
0



Wiecie, co jest najlepszą rekomendacją? Od września Ewa zaczytuje się w książkach poleconych przez jedną ze szkolnych koleżanek. Mówiąc "zaczytuje się", mam na myśli zarówno samodzielne czytanie, jak i wieczorne czytanie na głos. A te polecone książki to mają magię w tytule i okładki ze zwierzakami domowymi z nienaturalnie wielkimi głowami i oczami. I jak tak patrzę na te książki to #mojeoczypłacząbrokatem. Myślę sobie wtedy: - Słodko! Cekiny! Złoto! A później zasypiam podczas czytania. W najlepszym wypadku. W najgorszym - moje niskie ciśnienie odchodzi w zapomnienie i czuję, że jak jeszcze raz przeczytam o iskrach skrzących się w futerku... To nie ręczę za siebie! Tyle tytułem wstępu, teraz mogę ponownie zapytać - wiecie, co jest najlepszą rekomendacją? Książki Ala Baba i dwóch rozbójników (tekst: Joanna Wachowiak, ilustracje: Teresa Zalewska/Hoya, Wydawnictwo BIS KLIK)? Jaka cisza była podczas czytania! Jakie zasłuchanie! I ta pewność przy stwierdzeniu, że Ala Baba... była lepsza od wszystkich magicznych zwierzątek.
A ja potwierdzam. Zupełnie inny komfort czytania. Komfort po prostu. Nie wiem, czy Joanna Wachowiak była taką Alą w dzieciństwie i od zawsze umiała wymyślać, na poczekaniu, przeróżne historie... Na pewno na Alę wyrosła ;) O czym możemy się przekonać nie tylko przy okazji lektury pozycji Ala Baba i dwóch rozbójników, ale i czytając książkę Bartek, Lenka i sny, Kot kameleon, Opowiastki dla małych uszu czy Historyjki dla małych uszu.






Dlaczego Ewa taka zasłuchana? Może dlatego, że rzecz dzieje się w odległej galaktyce... A przynajmniej tak wydaje się braciom Ali, którzy słuchają jej opowieści o podróżach w kosmos z rozdziawionymi buziami. I choć czasem zdarza im się powątpiewać, to jednak wierzą w opowieści siostry. A może dlatego taka cisza podczas czytania, bo Ala (też!) dzieli pokój z rodzeństwem, bo uważa, że jej rodzina nie ma za dużo pieniędzy, że to osiedle takie brzydkie i że wszyscy w klasie MAJĄ LEPIEJ? A może po prostu to świetna historia, która w zupełnie nienatrętny sposób bawiąc - edukuje? Jakby tego było mało - jest bardzo starannie wydana, a spora czcionka, dynamiczna akcja i dużo zabawnych dialogów sprawiają, że czyta się bardzo dobrze. I małym, i dużym.

PS Coraz bliżej święta! Ostatnie odcinki są już prawie gotowe, ale trudno nie zauważyć, że niebawem koniec cyklu #kalendarzotymze. Dziś zaprosiłam na odcinek - 21/24 :)


Prawie bajki

$
0
0
Oskar ma 11 lat i marzy o konsoli. Jego mama chciałaby mieć prawdziwą sypialnię i szafki w kuchni. Tata marzy o wakacyjnej podróży. Tymczasem często powtarzają, że nie mają pieniędzy. Mają za to samochód, który co prawda kupili tanio, ale po czasie okazało się, że jest zepsuty. Mają też mieszkanie na kredyt, którego miesięczna rata trochę ich zaskoczyła. Gdyby tylko dokładnie przeczytali umowę...




Trudno się dziwić Oskarowi, że trochę stracił głowę, kiedy zobaczył w internecie reklamowy baner z napisem "Konsola z dwoma padami i grą za... 99 zł. Specjalna oferta, minimum formalności, sprzęt wysyłamy kurierem. Oferta ważna tylko północy". Tym bardziej, że pieniądze ze skarbonki, te dwa złote w piórniku i jeszcze moneta w spodniach - on miał te 99 zł! "Kup teraz", "Dalej", "Dalej" - jego emocje rosły. I choć trzęsły mu się ręce, kiedy wyciągał ukradkiem dowód osobisty z portfela taty - sfinalizował zakup. Taka okazja! Jeszcze tylko trzeba zaakceptować warunki i zasady promocji, jeden malutki krzyżyk i konsola jest jego. Takie to proste. Można grać.





Radość z nowego sprzętu nie trwa zbyt długo. Najpierw pojawiają się dziwne esmesy z przypomnieniem o racie, później telefon z wezwaniem do zapłaty i na końcu pismo najeżone słowami""sąd", "komornik", "egzekucja"... I dopiero wtedy Oskar przyznaje się do wszystkiego rodzicom i postanawiają wspólnie udać się do prawnika po poradę.
Prawie bajki. Nieznajomość prawa szkodzi (tekst: Jakub Skworz, ilustracje: Przemysław Liput, Wydawnictwo PmQ KLIK) to opowieść o tym, czym jest umowa i dlaczego warto zawsze dokładnie ją przeczytać. Przy okazji młodzi czytelnicy poznają kilka pojęć ze świata prawa, w specjalnym słowniczku pojawia się m.in. kredyt, odsetki, rata, ustawa, mecenas itp.



Nie ma tygrysów, duchów, szalonych pościgów, ale emocje są ogromne! Ewa bardzo denerwowała się wybrykiem Oskara - przeżywała, że zabrał dokument taty i z tym wszystkim tak się ukrywał.  I mimo że sama jeszcze nie korzysta z komputera, wcale nie uważam, że było za wcześnie na taką lekturę. Właśnie teraz zaczyna coraz więcej rozumieć - że można w internecie coś oglądać, wysyłać komuś zdjęcia, ale i robić przelewy, kupować coś. Nie można bezmyślnie klikać i zawsze warto zapoznać się z wszelkimi zasadami/regulaminami/małym drukiem.
Fajne to. Ta książka. Ten początek serii, bo będzie kontynuacja. Prawie bajki to cykl, którego pomysłodawcami są prawnicy z kancelarii PragmatIQ z Poznania. Nie znam dalszych planów, dotyczących cyklu, ale sami pomyślcie, jaki jest potencjał w tym pomyśle na serię. W pierwszej części - zakupy on-line i umowy przez internet. Co dalej? Może coś związanego z portalami społecznościowymi - zniesławienia? Hejt? Może prawnicy stworzą zespół z psychologami? Tematów, niestety, nie trzeba szukać daleko, wystarczy czasem otworzyć gazetę, posłuchać wiadomości... Co dalej? Przyznaję, że nie mogę się doczekać :)
Interesujące jest też to, że wydawcy chętnie wspierają wszelkiego rodzaju akcje edukacyjne dla dzieci, chętnym wysyłają prezentację, plan zajęć i materiały pomocnicze. Informacji szukajcie tu KLIK lub na FB KLIK.

PS Odcinek 22/24 #kalendarzotymze. Zaskoczyłam Was dzisiaj tą książką? Niby taki mało świąteczny temat a jednak... no świąteczny trochę. Większość prezentów przecież kupowałam on-line. I czytałam zasady i wszelkie małe druczki. 
PS #2 Są dwie rzeczy, do których mogę się przyczepić :) 1. Bardzo denerwuje mnie tata Oskara, który w chwilach uniesienia krzyczy do mamy: "Twój syn...", "Twój 11-letni syn...". Ty tak serio? Jak coś złego to już nie jest twój? ;) Wiem, czepiam się. 2. Cena. Książka jest droga - 39,99. Zastanawiam się, czy byłaby duża różnica w cenie, gdyby nie było np. twardej okładki. No ale nie wiem, nie wiem, jak to wtedy wygląda. Może po prostu trzeba się postarać, żeby książka trafiła do szkół, bibliotek itd. i stamtąd ją wypożyczać. 

Coraz bliżej Święta

$
0
0

I nie będzie 24 postów w cyklu. Dziś miał być książkowy, ale go nie skończyłam. A nie chcę tak na szybko, bo to fajna książka i zasługuje na normalny wpis, nie taki na szybciora. Zatem wpadłam tu dzisiaj tylko po to, by życzyć Wam ZDROWYCH Świąt, jak będą zdrowe, to i będzie wesoło, radośnie i w ogóle najlepiej. Dzięki za Waszą obecność tutaj - przez cały rok i w grudniu, kiedy opublikowałam aż 23 wpisy! Zamiast książki mam dziś dla Was kolędę. Tak uczy się grać Ewa, tak śpiewa, kiedy ma katar, tak stara się śpiewać Wojtek. Film powstał dzięki temu, że Kino Dzieci ogłosiło konkurs (dziś upływa termin nadsyłania prac! KLIK), który polegał na pokazaniu swoich przygotowań do Świąt. Pomyślałam, że dawno nie sklejałam żadnego filmu... Konkurs konkursem, ale jaką mamy pamiątkę!
To znikam. Do zobaczenia w 2017! 

Niedoparki

$
0
0


Trzy tomy leżały na moim biurku już dłuższą chwilę. Ewa chodziła wokół nich, zachowując bezpieczną odległość. Jednak ją onieśmielały* te grube tomiska. Choć może nie tyle sama ich grubość, co malutkie litery wewnątrz. Odkładała lekturę. Miałam nawet obawy, że nie będzie chciała sięgnąć po opowieść o niedoparkach. Jak to tak? Córka fanki m.in. wszystkiego, co stworzył David Černý, książki Gottland, kredek Koh-I-Noor i Krecika nie chce czytać książek pochodzącego z Czech autora? W głowie się nie mieści! Po cichu rozpaczałam, nie dając jednak po sobie poznać, że już chciałabym zacząć wspólną lekturę. Doczekałam się.



Pewnego wieczoru sięgnęła po pierwszy tom pt. Niedoparki (tekst: Pavel Šrut, ilustracje: Galina Miklínová, tłumaczenie: Julia Różewicz, Wydawnictwo Afera KLIK). Biegałam jeszcze po kuchni, starając się ogarnąć wieczorny chaos. - Sama zacznę, mamo - powiedziała i zasiadła na kanapie. Stałam tyłem. Najpierw usłyszałam stłumiony chichot, chwile później oburzona doniosła: - Mamo! Hihlik powiedział brzydkie słowo! Naskarżyła i wróciła do lektury. Pyk. Chwyciło. Czytamy!
Te małe literki zamknięte w twardych okładkach, rozpychające się przez ponad 220 stron, nie są takie przerażające, bo się pogrupowały na 70 rozdziałów. Zanim ogarnęłam kuchnię - Ewka przeczytała sześć rozdziałów. Potem łyknęła (już z tatą**) kolejnych pięć. A skarpetka zrobiła się jakby krótsza... Ta długa, którą widać na każdej rozkładówce. Znika!



Bo niedoparki to domowe stworki żywiące się skarpetkami. Każdy je ma, nie każdy je zna. Zniknęła Wam kiedyś JEDNA skarpetka z pary? No właśnie. To niedoparki. One się nimi żywią. I zawsze zabierają tylko jedną skarpetkę z pary, drugą zostawiają (nie wiem, jak to jest u Was, ale u nas te pojedyncze egzemplarze przerabiane są na sukienki dla lalek o bardzo szczupłej talii).
Niedoparki poznajemy już na pierwszej wklejce (druga wklejka to mapa miejsc akcji) - jest więc Hihlik (ten od brzydkiego słowa!), jego rodzice, Kudła Dederon i jego gang, Pan Bono, Dziadek, Mojita, Ramzes, Tulamor junior... To nie wszyscy! Jest ich więcej i mają fantastyczne przygody! Czasem śmieszne, czasem straszne (wojny gangów, porwania!)... Mają też stronę WWW KLIK, a Hihlik to się nawet doczekał pluszowej podobizny KLIK.




Nakryłam Ewę jak, kawałek po kawałku, opukiwałajedną ze ścian. W pewnym momencie kiwneła głową i powiedziała: - Tu mieszkają. My już wiemy, gdzie u nas mieszkają niedoparki a Wy?
Spróbujcie kawałek po kawałku oklepać ścianę małym młoteczkiem, być może usłyszycie wtedy charakterystyczny głuchy dźwięk. Jakby ktoś uderzył w bębenek.
Jeżeli uda wam się go usłyszeć, znaczy, że właśnie zapukaliście do drzwiczek pomieszczenia, w którym mieszka jakaś rodzinka niedoparków.
Podpowiem wam jeszcze, że to miejsce często bywa ukryte za tapetą, kalendarzem albo oprawioną w ramy ślubną fotografią pradziadków.
I pomyśleć, że moglibyśmy nie czytać o tych stworzeniach, gdyby nie pewne spotkanie, na którym ilustratorce przez dziurę w skarpetce wyglądał paluch... A teraz? Trylogia i film KLIK

W Polsce ukazały się już wszystkie tomy trylogii (2012 - Niedoparki, 2014 - Niedoparki powracają, 2016 - Niedoparki na zawsze). Po przeczytaniu całości - stworzę z Ewą jeszcze jeden wpis, w którym podzielimy się naszymi wrażeniami z lektury, ale że w międzyczasie czytamy również inne książki, spodziewajcie się nowego tekstu bliżej wiosny :) Do tej pory zaginie nam pewnie sporo skarpetek...



* Jakiś czas temu czytałam artykuł, w którym nie tyle dowodzono wyższości czytników e-booków nad książką papierową, co wskazywano, że takie rozwiązanie w przypadku dzieci ma swoje dobre strony, na przykład taką, że nawet najgrubsza książka na czytniku nie onieśmiela... Coś w tym jest, prawda?
** Tak, jestem w bardzo złej sytuacji, Wojtek aktualnie zasypia TYLKO ZE MNĄ, zatem najlepsze lektury mnie omijają...
 

NieKsiążki #16

$
0
0
Zazwyczaj to ja byłam podwykonawcą. A nade mną to... Pinterest ;) Szukałam tam inspiracji, kompletowałam odpowiednie elementy, ścieliłam ceratę i wołałam na zajęcia plastyczne, by kilka chwil później mieć wizję wszystkich dzieł artystki, tłoczących się na parapecie, pokrytych grubą warstwą kurzu, bo przecież szkoda wyrzucić, bo łzy jak grochy, bo tak mi będzie żal. Ale nie o utylizacji dzieł wszelakich ma być dzisiaj, również nie o sposobach archiwizacji. O matko, zbliża się do mnie kolejna dygresja. Nic nie poradzę. Otóż. Ewa ostatnio wyszarpuje z naszej codzienności momenty, w których pokazuje nam jaka jest samodzielna. I tak w niedzielny poranek zostałam uraczona kanapkami. Jedna była z milimetrową warstwą masła orzechowego i nieco grubszą pierzynką z masła. Druga była muśnięta serkiem chrzanowym. Maselniczka wyglądała jak poligon. Bufetowa za to miała kanapkę z wędliną i żółtym serem, chyba SPOD LADY! :D Aż tak złą matką nie jestem, zatem wykrzesałam z siebie odpowiednią dawkę entuzjazmu dla jej samodzielności i zjadłam, obficie popijając.
O czym to ja miałam? O tym, że ja byłam kierownikiem a prezesem Pintereset. A tymczasem... robotę oddelegowałam. Panu Robótce. Wiecie, ja nie mam kanału telewizyjnego CBeebies BBC, nie znam programu Mister Maker, o programie i jego prowadzącym dowiedziałam się z zeszytów kreatywnych. Ewa też. Mamy - Mister Maker (Pan Robótka). Dookoła świata. Książka z niespodziankami oraz Mister Maker (Pan Robótka). Wielka księga aktywności. Ponad 600 naklejek i wycinanek. Ewa zachwycona, ja szczęśliwa. Taka zapełniona tablica na Pintereście - każda z tych książek. Tyle że w trybie off-line i zapewniająca przynajmniej część materiałów.








Na początku zawsze jest baza, czyli spis potrzebnych rzeczy - nic wymyślnego: nożyczki, klej, kredki, pędzelki. Jest też wyjaśnienie, co oznaczają niektóre znaki - przy niektórych zadaniach trzeba poprosić o pomoc dorosłego, inne wymagają sprawnego operowania nożyczkami czy odnalezienia w zeszycie odpowiednich naklejek. Poznajemy zasady i wio! Tworzymy piracki portret, robimy strasznego stracha, piętrowy autobus, pudełkowy samochód czy butelkową rybę. W międzyczasie możemy rozwiązywać różnego rodzaju zadania (znajdź różnice, rozwiąż proste zadania matematyczne, uporządkuj zbiory, pokoloruj wg wzoru itd.). Zadania nie są skomplikowane, ale są na tyle atrakcyjne, że dzieciaki po prostu chętnie się podejmują realizacji. Jedynym problemem staje się wybór - od czego zacząć?! I dlaczego, do diaska, nie mamy w domu pudełka po płatkach! :)







PS NieKsiążki to cykl poświęcony zeszytom kreatywnym - ciekawym kolorowankom, zeszytom z zadaniami i naklejankom. Wszystkie odcinki cyklu można znaleźć tu KLIK

NieKsiążki #17

$
0
0
Najchętniej zasiada do zadań domowych z matematyki, nie pała miłością do literek, które trzeba stawiać jedna obok drugiej w tych wąskich linijkach... Najchętniej pisałaby swoimi wielkimi krzywulcami i kiedy tylko może - tak tylko pisze. Dopomina się za to o zadania z dodawania i odejmowania. Trochę liczy w głowie, trochę wygina palce, czasem zgaduje. Wpisuje, wymazuje, wścieka się lub rozpiera ją duma, że coś jej się udało. Nasza sześciolatka. Zaraz siedmiolatka!
Na Porachunki robota Mata, czyli łamigłówki, labirynty i inne zadania matematyczne (Anita Graboś, Monika Hałucha, Wydawnictwo Nasza Księgarnia) zwróciłam uwagę już chwilę po premierze tego kreatywnego bloku. Zainteresowałam się i... zapomniałam. Zupełnie. Całe szczęście, że zaglądam do Marty KLIK i że jej Mateusz ostatnio ciągnie w stronę matematycznych przygód! Przypomniałam sobie i kupiłam.




Te bloki z Naszej Księgarni, o czym już chyba kiedyś wspominałam, bardzo lubię za grubą tekturę na końcu, która umożliwia wygodne rozwiązywanie zadań w każdych warunkach, bez konieczności podkładania pod zeszyt czegokolwiek twardego. I za to, że kartki takie mięsiste, przyjmują dobrze nawet flamastry. I że łatwo każdą stronę wyrwać, nie targać całego bloku, jeśli się go nie potrzebuje akurat. Porachunki robota Mata... wypełnione są działaniami, kropkami do połączenia, szukaniem par, kolorowaniem ukrytych obrazków, labiryntami, zagadkami logicznymi i sudoku w wersji dla młodszych dzieci. Zupełnie człowiek zapomina, że siedzi nad matematyką ;)






PS NieKsiążki to cykl poświęcony zeszytom kreatywnym - ciekawym kolorowankom, zeszytom z zadaniami i naklejankom. Wszystkie odcinki cyklu można znaleźć tu KLIK
Viewing all 654 articles
Browse latest View live